JustPaste.it

Nasz, polski problem śmieciowy

Dobry wujek Donald zawiesił na razie 40-to groszowy podatek od reklamówek. W oczekiwaniu, co będzie z tym dalej, rzućmy tymczasem okiem na problem naszych śmieci powszednich.

Dobry wujek Donald zawiesił na razie 40-to groszowy podatek od reklamówek. W oczekiwaniu, co będzie z tym dalej, rzućmy tymczasem okiem na problem naszych śmieci powszednich.

 

Oprócz 40-to groszowego podatku, od każdej wyniesionej ze sklepu reklamówki, który miał już być, ale wprowadzenie go zawiesił, póki co, sam premier Tusk, miałem też inne powody do zajęcia się tematem śmieci naszych powszednich (jak kto woli: odpadów z naszych gospodarstw domowych). Korciło mnie to za każdym razem, gdy wyrzucałem do pojemnika na plastik posegregowane plastikowe opakowania i chcąc nie chcąc, czytałem przymocowaną do niego, dużego formatu informację, żeby nie wrzucać tam folii, czyli właśnie reklamówek. Początkowo tej informacji nie było i nadgorliwi (jak teraz widać ) niektórzy mieszkańcy "mojego" osiedla zużyte reklamówki do pojemnika wrzucali - teraz jednak, już karnie wrzucają je do kontenera "ogólnego", skąd przy notorycznie otwartych, uszkodzonych zresztą klapach i przy rozładunku, ma szansę porwać je wiatr i roznieść po okolicy, rozwieszając "dekoracyjnie", na czym tylko się da.

 

Pomysł na tezę, którą mógłbym postawić w swoim tekście zarysował się już - na razie mgliście, gdy kilkakrotnie zauważyłem dwuosobową brygadę Obywateli, dobierająca się do pojemnika na papier, lecz wybierającą z niego "sam miód", czyli gazety i czasopisma, dające się złożyć w zgrabne paczki, zawierające maksymalną ilość papieru w papierze i uwożących je do punktu skupu - wszelką papierową drobnicę pozostawiając z pogardą zawodowym opróżniaczom.

Teza skonkretyzowała się, gdy niedawno starannie wytrzepywałem do kontenera "ogólnego" farfocle kurzu z worka odkurzacza. Niespodziewanie obok mnie pojawił się Obywatel z nieodłącznym wózkiem dziecięcym z demobilu, oraz pokaźnym pogrzebaczem z grubego drutu i stanowczo zażądał, bym przerwał trzepanie worka, ponieważ kurz przeszkadza mu w przegrzebywaniu śmieci. Z uwagi na to, że żona czekała z odkurzaniem na worek, szczęśliwie - powołując się na swoje pierwszeństwo - wynegocjowałem jednak dokończenie trzepania, ale do domu wracałem z gotowym pomysłem, który za chwilę przedstawię, najpierw jednak biorąc pod lupę segregację śmieci w sensie bardziej ogólnym.

A więc podobno jest tak, że segregujemy tylko 5 % śmieci. Obserwacja "mojego" śmietnika potwierdza to z grubsza w praktyce: kontener na śmieci ma "na oko" conajmniej 8 kubików (metrów sześciennych), napełniony na ogół w conajmniej 80 procentach, opróżniany jest też conajmniej 2 razy w tygodniu: powiedzmy 8 - 10 razy w miesiącu. Zatem na wysypisko "ogólne" trafia z niego jakieś 60 - 80 kubików śmieci. Obok kontenera stoją cztery pojemniki na posegregowane odpady: na używaną odzież, szkło, papier i plastik. Pojemnik na odzież jest nieco większy, ale pozostałe trzy mają pojemność około 1 kubika - może nieco więcej, ale niewiele. Opróżnienie pojemnika na odzież widziałem przez rok raz, pozostałe, na ogół pełne (co się nie zmieściło, trafiło do kontenera "ogólnego"), opróżniane są raz w miesiącu. Zatem do ewentualnej przeróbki trafia miesięcznie 3 - 4 kubiki posegregowanych odpadów, co w stosunku do ogólnej ich ilości daje faktycznie kilkuprocentowy udział.

Jednak to, że pojemniki na odpady są, daje gospodarzom osiedla prawo mówienia, że segregacja odpadów się odbywa, a na wysypisko trafiają śmieci posegregowane - wobec czego my mieszkańcy płacimy za wywóz niższą stawkę (za nie segregowane jest chyba 5 razy większa). Wygląda na to, że przed wyładunkiem kontenerów na wysypisku nikt nie sprawdza ich zawartości, bo to trudne, no i po co: za składowanie śmieci wywożący je płacą od kubika - lepiej, dokładniej segregowanych byłoby mniej, a więc byłby mniejszy przychód. A to, że wysypisko szybko się zapełni - to kłopot raczej lokalnych władz, niż osób bezpośrednio nim zarządzających.

Zatem za wyjątkiem lokalnych władz (dla których jest to jednak problem jeden z wielu) właściwie nikt nie ma specjalnego interesu, by zmieniać ten stan rzeczy. Oczywiście interes ma tzw. środowisko, ale to przecież twór kompletnie bezosobowy i pozbawiony głosu. Gdyby jednak zapytać, to prawdopodobnie większość nas, Polaków troskę o to środowisko, w tym o segregowanie śmieci by wyraziło. Czy to tylko hipokryzja, lenistwo, przeświadczenie że skoro już inni segregują - to ja nie muszę? - po części na pewno tak, ale chyba jednak nie do końca.

Otóż segregowanie śmieci już tam, gdzie powstają - w naszych mieszkaniach - wymaga bardzo często pewnego samozaparcia i zdolności organizacyjnych, bowiem mieszkania często mamy raczej ciasne, brak w nich miejsca na ulokowanie kilku pojemników, na różnego rodzaju odpady. Zatem nie mamy w czym tych odpadów gromadzić, a bieganie do śmietnika specjalnie, z pojedynczą butelką - to bezsens. Konia też z rzędem temu, kto widział w bloku wielopiętrowym ("wieżowcu") oddzielne zsypy, na różne rodzaje odpadów - mając pod ręką zsyp "ogólny" trzeba z samozaparciem docierać do odpowiednich pojemników, pokonując piętra i metry trasy dojścia. Z kolei na osiedlach domków jednorodzinnych, domków stawianych ciasno, na niewielkich parcelach, przy na ogół wąskich, osiedlowych uliczkach, na pojemniki na odpady często po prostu brak miejsca - jeżeli nawet są, to też do nich daleko. Zatem tym, co powinno zwiększyć procent segregowanych odpadów powinna być nie jak dotychczas agitacja (w każdym razie nie tylko), ale konkretne działania ułatwiające nam segregację, w takich warunkach, w jakich aktualnie żyjemy, gdyż piękne, wielkie mieszkania, być może z wydzielonymi pomieszczeniami do segregacji odpadów i wszelkimi innymi technicznymi ułatwieniami - tak we własnych willach, jak i w budownictwie wielorodzinnym - to melodia niestety wciąż odległej przyszłości.

Nie jestem politykiem, więc w odróżnieniu od nich jak o konkretach mówię, to je zaproponuję - jako zapowiedzianą na początku, główną tezę tego tekstu:
Otóż proponuję, by uprościć segregację odpadów - przestać wymagać jej w obecnej, zaawansowanej formie (szkło, plastik, papier, szmaty, ale także np. baterie) od nas, "producentów" tych odpadów, wymagając tylko segregacji na dwie "kupki": na to co szybko gnije (wszelkie odpady roślinne, obierki itp.) i całą resztę. To uwolniłoby nas też, np. od problemu z kwalifikacją, gdzie wyrzucić karton (dwuwarstwowy) po mleku, dziurawe zamszowe buty z gumową (także bardzo długo się rozkładającą) podeszwą, stłuczony porcelanowy wazonik, takiż fajansowy talerz, spaloną żarówkę zawierającą trochę szkła, trochę metalu, ale także przedmioty szczególnie szkodliwe dla środowiska, takie jak spalone świetlówki, rury jarzeniowe, zużyte baterie czy akumulator samochodowy, które powinniśmy zanieść do specjalnie wyznaczonych punktów zbiórki, a nie zanosimy, bo są często daleko i nie po drodze. Przedmiotów zużytych, uszkodzonych, do wyrzucenia, zbudowanych często z kilku różnych materiałów jest mnóstwo, z każdym mamy kwalifikacyjny problem, który przy proponowanym podziale na tylko dwie "kupki" byłby rozwiązany.

Odpady roślinne trafiałyby teraz do jednego kontenera, a całą "resztę" wyrzucalibyśmy albo sami do drugiego dużego pojemnika - kontenera na tą "resztę", albo by ją od nas odbierano. Kto? - no właśnie ci Obywatele, którzy - jak opisałem na początku - już tym się zajmują, tyle, że "na dziko". Oni też zajmowaliby się segregowaniem "reszty" w pojemniku - kontenerze, przystosowanym technicznie do takiej segregacji. Zresztą nie tylko segregowali, ale rozbierali, demontowali, rozdzielali na części składowe, zbudowane z różnych materiałów, oraz przygotowywali do transportu i dostarczali do punktów zbiorczych. Zobaczmy, że byłyby z takiego rozwiązania konkretne korzyści:

 

  • fachowe segregowanie "reszty" wymagałoby oczywiście pewnego przeszkolenia, a następnie wypracowania jakiejś formy zatrudnienia, lub conajmniej odpowiednio motywującej finansowo współpracy, np. z lokalnym samorządem tych - nazwijmy ich - "segregowaczy", co wiązałoby się z podniesieniem ich statusu społecznego, oraz materialnego i prawdopodobnie napływem innych chętnych,

  • zafundowanie "segregowaczom" prostego sprzętu, np. specjalnie przystosowanych wózków do przewozu objętościowych, ale lekkich odpadów, czy prostych prasek do zgniatania makulatury i plastikowych opakowań, spowodowałoby nie tylko zwiększenie wydajności ich pracy, ale także np. oszczędności na transporcie do punktów zbiorczych. Obecnie nie mogę zrozumieć, komu opłaca się, do zbierania opakowań plastikowych z pojemników zatrudniać duży ciężarowy samochód, który wprawdzie zabiera na raz kilkanaście kubików tych opakowań, ale ważących, góra, kilkadziesiąt kilogramów. Mógłby je wpierw sprasować, a sprasowane dowieźć ręcznym wózkiem do punktu zbiorczego nawet niezbyt silny "segregator". Także szkło mogłoby być transportowane już jako stłuczka, a drobnica papierowa jako wstępnie sprasowana,

  • osiedlowe, czy lokalne "segregowalnie" zapewniałyby "segregowaczom" lepsze warunki pracy, już chociażby dzięki temu, że bezpośrednio, w kontenerze, nie znajdowałyby się objętościowe, utrudniające segregację, równocześnie gnijące i śmierdzące odpady, tak jak to jest obecnie. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by te warunki jeszcze bardziej poprawić, np. poprzez odpowiednią konstrukcję kontenera, zadaszenie "segregowalni", dostarczenie "segregatorom" odpowiednich ubrań, czy nawet postawienie obok przewoźnej ubikacji,

  • znacznie zwiększyłaby się ilość odpadów segregowanych, a zmniejszyła ilość odpadów wywożonych na wysypiska, skrócił okres naturalnego rozkładu tych odpadów, być może ułatwiła (czy też wręcz stała możliwa) produkcja biogazu i niezaczyszczonego (butami i żarówkami) kompostu.

Czy dałoby się posegregować i wykorzystać jako surowiec wtórny absolutnie całą "resztę" odpadów? - pewnie nie, jakaś część i tak trafiłaby ostatecznie na wysypisko (może inne, niż dla odpadów szybko gnijących), ale byłoby ich na pewno znacznie mniej.

Oczywiście jest to zarys innej organizacji segregacji odpadów niż obecna, w moim przekonaniu lepiej dostosowanej do naszych polskich warunków niż model "zerżnięty" z Zachodu. Ten tekst, to nie miejsce na plan szczegółowy, który zresztą musiałyby przygotować lokalnie lokalne władze, dostosowując do istniejących warunków. Zupełnie odrębnym tematem jest też tworzenie infrastruktury do przerobu i wykorzystania odpadów jako surowców wtórnych. Brak "ssania" większości tych odpadów jest oczywistym powodem tego, że z segregowaniem jest tak, jak jest - dowodem jest złom metali: dzięki silnemu "ssaniu" skupu i przetwarzania jest zbierany dokładnie tak, jak proponuję - to złomiarze przychodzą do nas, a nie my ich szukamy.

Na koniec wrócimy jeszcze do problemu reklamówek: póki są w sklepach za darmo i dopóki tak segregujemy śmieci, jak obecnie - opodatkowanie ich zakupu jest jakimś rozwiązaniem. Jednak generalnie wyłącznie fiskalne metody pozbywania się problemu śmieci - są złym rozwiązaniem.
Powie ktoś, że zmiana tego co jest - to nierealne, wobec czego nie warto podejmować i komentować tematu. Mam w tej sprawie inne zdanie - myślę, że jednak warto, skoro tak jak jest - nie jest dobrze, a z naszymi śmieciami powszednimi coraz pilniej coś trzeba zrobić. Jednak przed podjęciem działania warto uzgodnić co i przebić się z tym zarówno do świadomości ogółu, jak i decydentów. Zaniechanie grozi nam bowiem mechanicznym, coraz częstszym i głębszym sięganiem do naszych kieszeni, nie dającym na dodatek widocznych rezultatów i "oddechu" środowisku.

Krzysztof Płocharz