JustPaste.it

W obronie Alicji Tysiąc

Po wyroku sądu w procesie wytoczonym Gościowi Niedzielnemu rozgorzała dyskusja na temat wolności słowa, prawa do prywatności, godności jednostki, prawa do używania synonimów itd...

Po wyroku sądu w procesie wytoczonym Gościowi Niedzielnemu rozgorzała dyskusja na temat wolności słowa, prawa do prywatności, godności jednostki, prawa do używania synonimów itd...

 

W całym zamieszaniu związanym z procesem pominięto nieco problem samej powódki - pani Alicji Tysiąc, która będąc stroną skarżącą kroczy wiktymologiczną ścieżką coraz dalej i dalej... Czego bowiem dowiódł sam proces? Tego, że w Polsce można w sądzie wygrać z każdym? A może tego, że dziennikarz nie ma prawa nazywać aborcji zbrodnią, albo porównywać sędziów Trybunału w Strassburgu do hitlerowców?Uzasadnienie wyroku, w którym większość zarzutów powódki została oddalona, jest kuriozalne. Kryzys sądownictwa? Raczej zapaść, ale przecież nie o sam wyrok tu chodzi.

Pani Alicja Tysiąc mniej lub bardziej świadomie stała się jeszcze jedną celebrytką. Kolejne procesy, nawet gdyby miał być to sposób na zarabianie pieniędzy, nie będą z pewnością służyły odzyskaniu spokoju. Chodzi przecież także, a właściwie nadal, o dziecko, które, skoro już się urodziło, to przecież ma prawo wychowywać się w miarę normalnych warunkach. Tłum dziennikarzy pod domem raczej temu nie sprzyja. Sama "poszkodowana", chcąc zapewnić sobie minimum komfortu, nie może przecież wciąż udzielać wywiadów, bo ktoś się dziećmi musi jednak zajmować. Trauma, spowodowana decyzją, której być może, miejmy taką nadzieję, sama w głębi serca żałuje, nie zniknie nagle. Do tego potrzeba czasu i spokoju. Niestety, pani Alicja Tysiąc dała się wmanewrować różnym lewackim organizacjom, rzekomo broniącym praw kobiet i nie tylko, w walkę z góry przegraną. Nie dlatego, że jest jednoznaczna moralna ocena kwestii  czy dla ratowania wzroku można próbować zabić, tak jak w omawianej historii, czy też dla dania życia dziecku, poświęcić własne życie, jak w kilku innych historiach - ostatnio np. pani Agaty Mróz.

Bez względu na to, czy kolejne sądy będą próbowały "kneblować" dziennikarzy, czy sami dziennikarze uznawać będą nazwanie aborcji mordestwem za - "mowę nienawiści", to przecież nie zmieni przyszłych relacji matka - córka, a pytanie "Mamo, czemu chciałaś mnie zabić?" w tej, czy innej formie, z pewnością padnie. Uznając swój błąd pani Alicja, być może, mogłaby odsunąć w czasie poważną rozmowę z córką.  Sprawa nie byłaby "wałkowana" przez media, a informacja do dziewczynki mogłaby dotrzeć znacznie później. Piszę o uznaniu błędu, ponieważ z medycznego punktu widzenia sprawa wydaje się bezsporna. Wskazań do zabiegu nie było, co potwierdzają niezależnie najlepsi specjaliści okulistyki i ginekologii w Polsce. Trybunał nie analizował tej sprawy merytorycznie i nie pozwolił zeznawać biegłym, o czym można przeczytać  w zdaniu odrębnym członka składu orzekającego Trybunału w Strassburgu -  http://info.wiara.pl/doc/335707.Dziecko-sprzeczne-z-konwencja

Tak więc skarżąca się albo skarżąca innych, tu i tam, pani Alicja Tysiąc nie jest, wbrew pozorom oczywiście, ofiarą polskiej medycyny, sądownictwa czy jakiejkolwiek państwowej instytucji. Owszem, jest bez wątpienia ofiarą chwili słabości (może nawet nieco dłuższej chwili...), a potem ofiarą "pomocników", którzy starają się z tej słabości uczynić cnotę, a idąc dalej, z nieszczęśliwej kobiety zrobić ikonę całego ruchu proaborcyjnego, już nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

W końcu, tym razem już na własne życzenie, jest też ofiarą mediów, bo bez względu na to, jakie poglądy prezentują, to zawsze piszą, indagują, słuchają, niby ze współczuciem i nawet poklepią, pochwalą, albo i ciepło zganią, a potem znów napiszą, pokażą w telewizji, skomentują, ocenią, podsumują...

Czy zbiórki pieniędzy, oraz kwoty zasądzone obecnie i ewentualnie w przyszłości, są warte takiego "poświęcenia"? Być może, pod wpływem różnych opinii oraz skandalicznego (jeszcze bardziej w świetle cytowanego powyżej komentarza jednego z sędziów) wyroku Trybunału, pani Alicji Tysiąc wydaje się, że postąpiła słusznie. Może jest wręcz o tym przekonana. To już by była krzywda największa z możliwych, więc nie bierzmy jej serio pod uwagę. Przyjmijmy raczej, że wpadła w tryby maszyny, jakiejś koszmarnej manipulacji, której, nie do końca świadomie, dała początek składając pozew w  strassburskim Trybunale.

Zatem czy należy bronić ofiary  fałszywych "przyjaciół" oraz mediów, czy też może na litość nie zasługuje? W moim przekonaniu trzeba przynajmniej starać się zrozumieć motywy, już nie tylko samego czynu, ale te które kierowały naszą "bohaterką" później, kiedy podejmowała kolejne decyzje. Znajdą się z pewnością ludzie, którzy uznają, że zasługuje nie na współczucie, ale na podziw. W końcu mało kto chce się włóczyć po sądach, bez względu na to jak bardzo jest przekonany o słuszności i sile swojej argumentacji.

Nie ulega wątpliwości, że proces stawania się ofiarą w tym przypadku trwa i będzie trwał nadal. Wyobraźmy sobie, że w kolejnych instancjach sądowych pójdzie nieco gorzej, co przecież byłoby dość naturalne, bo wszystkich dziennikarzy zakneblowć się nie da. Tak  więc Oni będą pisać, pani Alicja będzie skarżyć, a sądy przestaną zasądzać... Co wtedy? Oczywiście, można spróbować zakarżyć do jakiegoś międzynarodowego trybunału wszystkich dziennikarzy i państwo polskie, które w majestacie prawa pozwala pisać takim "wyrzutkom społecznym", że zabijanie dzieci, nawet bardzo maleńkich, jest jednak morderstwem. Może ktoś wpadnie na pomysł, że należy to uregulować ustawowo, a wtedy "mowa nienawiści" będzie zabroniona. Wówczas aborcji czy eutanazji będzie się dokonywać już tylko w imię "miłości bliźniego", a przy okazji ktoś wygra od Polski jakieś pieniądze. A te zawsze się przydadzą. Można je będzie wydać np. na wszechstronne wspieranie miłości, zwłaszcza tej wolnej, nie skrępowanej jakąś tam orientacją hetero czy innymi tego typu przesądami...

Trzeba iść z postępem, prawda? Co nam, jakaś Alicja Tysiąc... Przydała się, zrobiła co należy, trochę to kosztowało, ale wynik idzie w świat!  Niech nas zobaczą! Niech napiszą, że żyje w Polsce dziecko, które skończyło sześć lat, a którego prawo do narodzin jest sprzeczne z Konwencją.

Ale jednak żyje!  Wbrew lub pomimo całej tej prawnej schizofrenii  i nawet tysiąc Alicji, które mogą się poczuć z tego powodu mniej lub bardziej "ofiarami" już tego, na szczęście, nie zmieni...