JustPaste.it

1998

24.12.1998

Cała noc gotowania, ale efekty mnie zdziwiły. Jest sernik, jako jedyny zrobiony na podstawie dziwnego zeszytu mamy. Jest makowiec, jabłecznik, są kluski z makiem. Są pierogi, jest barszcz, pstrąg w galarecie, karp… Nie wiem, jakby to wyglądało, bez pomocy facetów z domu obok. W sumie są tacy całkiem zabawni, ale nie wiem czy chciałbym utrzymywać z nimi kontakt, gdyby nie stanowili dla mnie drogi do Ani… Wieczorem, jeżeli z moim kochanym maleństwem wszystko będzie już dobrze, pójdziemy do nich, muszę jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie ją znajdę… bo znajdę ją, nawet, gdybym miał jechać do Szwecji. Tak, żebyśmy w trójkę stworzyli normalną, kochającą się rodzinę. Dziecko nie może mieć przecież tylko matki…

Od pisania oderwał go odgłos kroków, który niespodziewanie rozległ się na schodach. Tomek rzucił zeszyt w na stertę gazet i rysunków, piętrzącą się w kącie salonu, poczym szybko zlustrował pokój, upewniając się, że wszystko jest tak, jak to zaplanował. Niski stolik stał na środku, przykryty znalezioną w jednej z szaf w piwnicy serwetą, na nim dwa odświętne nakrycia, wiklinowy koszyczek wypełniony kromkami świeżego chleba, dzbanki z kawą, herbatą i mlekiem, miska płatków owsianych, półmisek z kilkoma rodzajami sera i równo pokrojonymi warzywami oraz maleńki porcelanowy talerzyk z kostką masła. Wszystkie rzeczy, które na co dzień porozrzucane były po całym salonie, dziś leżały starannie ułożone pod jedną z pokrytych kremową tapetą ścian, a przez ciężkie, zakurzone firany przebłyskiwało ciepłe światło zimowego poranka.

- Dzień dobry- Martyna pojawiła się na progu pokoju, cicha, ubrana w długą, białą koszulę nocną.

Krótkie, postrzępione kosmyki czarnych włosów okalające twarz dziewczynki podkreślały bladość jej cery, a duże, niebieskie, podkrążone ciemnymi sińcami oczy wydawały się być jakby nieobecne.

Tomek uważnie przyglądając się dziewczynce, błyskawicznie zdjął z siebie czarną bluzę, poczym rzucił ją na jeden z foteli, kryjącym tym samym przed oczami Martyny średniej wielkości pudełko, niezdarnie opakowane białym papierem i granatową wstążką.

- Cześć- uśmiechnął się ze zdenerwowaniem, jednocześnie ostrożnie zbliżając dłoń do głowy Marty.

- Nie dotykaj, jeszcze się zarazisz- mruknęła smutno dziewczynka- jestem głodna.

- Jak to się dzieje, że zawsze jesteś głodna, a ciągle jesteś taka malutka?

Martyna bez słowa wzruszyła ramionami i usiadła na niskim krześle, opierając łokcie o blat stolika. Siedziała tak chwilę, wpatrując się z zaciekawieniem w przygotowane specjalnie dla niej świąteczne śniadanie, po czym powoli wzięła do ręki łyżkę i zanurzyła ją w chrupiących płatkach.

- Co będziemy dzisiaj robić?- zapytała, nie podnosząc wzroku znad miski.

- Są święta, zapomniałaś?- Tomek ostrożnie zajął miejsce na brzegu fotela, starając się nie usiąść na prezencie- wieczorem pójdziemy do nowych sąsiadów, słyszałem coś o tym, że był u nich Mikołaj… są bardzo mili, poznałem ich wczoraj, na pewno też ich polubisz, zjemy razem kolacje i takie tam świąteczne rzeczy… a do tego czasu… nie wiem, co byś chciała jeszcze robić, mała?

- Mama i ciocia Ala zawsze zabierają mnie na łyżwy, jak jest zima, a jest śnieg, więc jest zima…- tłumaczyła Martyna z pełnymi ustami.

Chłopak zamyślił się, nie słuchając do końca wywodu dziewczynki. Wiedział, że w mieście jest sezonowe lodowisko, Anka namawiała go na pójście tam wielokrotnie, ale wstyd mu było przyznać się, że nie umie jeździć. Chciałby zrobić Marcie przyjemność na święta, ale co jeżeli jej rodzina tam będzie? Przecież na pewno w dalszym ciągu szukają małej…

- To jak, pójdziemy?- z rozmyślań wyrwało go pytanie Martyny- ale miś zawsze chodzi ze mną, mama go wtedy pilnuje, będziesz musiał pilnować mojego misia.

Usadowiła sobie na kolanach ukochane, pluszowe zwierzątko, z którym nie rozstawała się od czasu, kiedy zamieszkała u Tomka, po czym pocałowała je w kudłate czoło.

- Może… jutro- chłopak szybko podjął decyzje- wczoraj byłaś bardzo chora, nie chcę ryzykować, w ogóle to zadzwoniłbym po lekarza, o ile którykolwiek przyjmuje w Wigilię… ale nie martw się maleńka, pójdziemy na łyżwy na pewno, tylko jeszcze nie wiem kiedy, ale masz moje słowo, że pójdziemy. A dziś… coś wymyślę, znajdziemy jakieś ciekawe zajęcie, które nie będzie kazało nam wychodzić z domu, dobrze?

Dziewczynka nabrała na łyżkę ostatnie kilka płatków i pokiwała głową. Długo przeżuwała resztkę śniadania, w milczeniu wpatrując się na wyszyty na obrusie grubą, białą nicią kwiatowy wzór.

- Umiesz grać w karty?- zapytała, kiedy już przełknęła.

Tomek zmieszał się, dłuższą chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wszyscy grają w karty, nie może przyznać się, ze on akurat nie umie. Marta by go wtedy albo wyśmiała, albo zaczęła wypytywać, dlaczego. A wtedy wejdą znowu na temat jego rodziny i dziwnego wychowania.

- Umiem- skłamał w końcu, nie zastanawiając się, jakie będą tego konsekwencje- a co, chcesz zagrać? Gdzieś na górze miałem kiedyś jakąś starą talię…

Powoli podniósł się z miejsca i wsunął dłoń do głębokiej kieszeni. Jego palce szybko natrafiły na twardy, chłodny pęk dawno nieużywanych kluczy.

- Zaraz wrócę- rzucił w stronę Martyny, po czym udał się na górę.

W miarę pokonywania pokrytych warstwą szarawego kurzu, skrzypiących stopni, Tomek czuł wzrastający w nim strach, przed wejściem do dużego, ciemnego pokoju, w którym tak rzadko bywał. Z każdym krokiem jego nogi mocniej uginały się w kolanach, a stopy przestawały czuć pod sobą twardą, drewnianą powierzchnię schodów. Serce chłopaka zaczęło bić w niewiarygodnie szybkim tempie, kiedy w końcu zatrzymał się przed osłoniętymi ciężką kotarą drzwiami pokoju ojca. Zimny dreszcz przeszył jego ciało, kiedy palce zacisnęły się na miękkiej materii. Powoli, jakby wciąż zastanawiając się, czy to co robi jest słuszne, przesunął zasłonę, powodując tym samym wzbicie się w zatęchłe powietrze jasnego obłoczka kurzu i odsłaniając duże, drewniane drzwi. Z trudem wsunął trzęsącą dłonią największy z kluczy w zardzewiałą dziurkę i po chwili stał już na progu zawalonego kartonami i różnymi dziwnymi pudłami pomieszczenia.

- To nie będzie takie łatwe- szepnął do siebie, po czym wyciągając ręce przed siebie i mrużąc oczy, wszedł do ciemnego wnętrza.

Po kilku minutach jego wzrok przyzwyczaił się do mroku i Tomek zaczął rozróżniać kształty rysujące się przed nim. Stał chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć. Pamiętał, że kilka metrów od niego, dokładnie naprzeciwko drzwi, stało proste, białe biurko z kilkoma szufladami, w którym ojciec trzymał wiele różnych dziwnych rzeczy, takich jak stare zegarki swojego dziadka, zdjęcia rodzinne, pamiątki… mogły tam też być karty. Nie mylił się- pożółkła, zniszczona talia leżała starannie złożona w niewielki stos na blacie, przykryta kilkoma cienkimi kartkami papieru. Nie zastanawiając się długo, chwycił karty i z dziwnym uczuciem ulgi opuścił straszny pokój.

- Myślałam, że już nigdy do mnie nie wrócisz- odezwała się Martyna, słysząc jego kroki.

W dalszym ciągu siedziała na krześle, tym razem już nie wyprostowana i skupiona na zachowaniu dobrych manier, lecz z głową spoczywającą na opartych na stole ramionach, powoli wodząc palcem po kwiatowym wzorze. Wyglądała na wyraźnie znudzoną.

- Posprzątałaś- zauważył Tomek, chowając talię za plecami.

Dziewczynka pokiwała głową, w dalszym ciągu nie podnosząc na niego wzroku. Wtedy chłopak przypomniał sobie o prezencie, zastanawiając się, czy Marta pod jego nieobecność znalazła paczkę. Jego bluza leżała jednak w dalszym ciągu nietknięta na jednym z foteli.

- Chciałabym pojechać do babci- powiedziała niespodziewanie dziewczynka, odrywając dłonie od obrusu i składając je na kolanach- zawsze w Wigilię jeździłyśmy z mamą i ciocią Alą do babci, babcia mieszka daleko i trzeba było wstawać w nocy na pociąg.

Tomek zaniemówił. Jednym z jego największych lęków było właśnie to- chęć Martyny do spędzenia świąt w gronie rodziny. Na szczęście dziewczynka nie czekała na jego odpowiedź, tylko mówiła dalej.

- Ale mama mówiła że babcia teraz wyjedzie jeszcze dalej i na Wielkanoc nie byłyśmy u babci tylko poszłyśmy do zoo, ale nawet jak babcia mieszka jeszcze dalej to możemy do niej pojechać, prawda Tomuś?

- A mama mówiła ci, kiedy babcia wróci?- chłopak zaczynał domyślać się prawdy.

- Babcia ma napisać list i wtedy mamy pójść odebrać ją z pociągu, ale mama nie powiedziała kiedy, powiedziała że jak babcia odpocznie. A dlaczego nie może zadzwonić jak zadzwoni to z nią porozmawiam, a myślisz że zadzwoni do mnie tutaj? Mama nie chciała, żebym poszła z nią odprowadzić babcię na pociąg.

- Na pewno zadzwoni, kochanie- chłopak uśmiechnął się, targając czarne włosy Marty, po czym odwrócił wzrok, żeby ukryć napływające do zielonych oczu łzy- a na razie… chciałabyś potasować karty?

Dziewczynka ożywiła się, gdy Tomek dał jej w końcu talię. Przerzucała karty w dłoniach jak zawodowy gracz, żeby po kilku minutach, z bardzo poważną miną na twarzy, powoli podzielić je między siebie i przyjaciela.

- To w co będziemy grali?- zapytała, ze skupieniem układając dwa, identyczne stosy.

W tym momencie w głowie Tomka zaświtał idealny pomysł, dzięki któremu mógł uciec od kompromitacji związanej z nieznajomością żadnej, nawet najprostszej gry.

- Układałaś kiedyś domki z kart?- zagadnął, obejmując małą i przypominając sobie jedyne zajęcie, które zapewniała mu matka w jego wczesnym dzieciństwie.

Martyna odwróciła się, spoglądając na niego z zaciekawieniem.

 

*

 

24.12.1998

No i mamy Wigilię. Takie szybkie kilka zdań, bo zaraz idziemy z Małą do sąsiadów. MUSZĘ dowiedzieć się coś o Ance, gdzie jest, muszę ją znaleźć, muszę ją odzyskać, już nigdy nie wolno mi ją stracić… Jak złym zachowaniem jest strach przed ujawnieniem dziecku prawdy o śmierci babci? Dobrze, że Martyna mieszka teraz u mnie, już nikt nie będzie jej kłamał, już nikt nie będzie mówił jej o czymś, czego nie ma. Przy mnie stanie się dobrym, mądrym człowiekiem. Nie, nie mówię, że teraz nie jest mądra czy dobra. Jest, w swojej naturze, ma to w sobie, we krwi, w mózgu, w duszy, w sercu. Po prostu ta jej chora rodzina chciała ją zepsuć, na pewno. Nie oddam jej światu, nie dam jej zepsuć, jest takim wspaniałym dzieckiem. Choroba wydaje się cofać, Marta dziś nie kaszlała, nie było też tych dziwnych omdleń ani wysokiej temperatury. Za to całkiem dobrze się bawiliśmy, mimo tego, że znów myślałem dzisiaj o mamie. Nie wiedziałem, że dzieci teraz nie znają nawet takiej prostej zabawy jak układanie domków z kart! Zrobiliśmy zawody, czyj domek będzie największy. O tym, kto wygrał, pisać chyba nie musze, chociaż musze się przyznać ze kilka razy specjalnie stawiałem krzywo kartę, żeby Malutka i miś (bo on działali w drużynie) mieli czas na nadrobienie kilku pięter, które dzieliły nas od siebie. Właściwie to sam nie wiem, czy robię dobrze, idąc dziś z życzeniami do chłopaków obok. Z tego co wiem, będą spędzać święta razem, bez żadnych gości, więc mogę zrobić im przyjemną niespodziankę… swoją drogą, to kto przeprowadza się do innego kraju i zaczyna zupełnie nowe życie tydzień przed świętami? Może w Szwecji to jest normalne, chociaż z tego co słyszę, obaj mówią bardzo dobrze po polsku, więc pewnie Filip też jest Polakiem. W ogóle to wydają się być naprawdę w porządku, no i jeżeli dodatkowo mają być źródłem informacji o mojej ukochanej, to podwójne szczęście. No cóż, czas się zbierać do wyjścia.