1998/ 1999
31.12.1998
Od Wigilii zero wpisów. To był aż tydzień, a ja nie znalazłem ani chwili na napisanie jakichś głupich kilku zdań… zaniedbuję swoją rutynę, zarzucam coś, co robię od zawsze regularnie… to nie jest dobre, przecież nie byłem niczym tak zajęty, żeby nie mieć czasu na pisanie. Muszę to naprawić… O Wigilii niedużo. Prawda, zrobiliśmy Dominikowi i Filipowi przyjemność, cieszyli się, że nie będą musieli spędzać tego wieczoru sami i- jak to nazwali- zjedzą kolację w gronie przyjaciół. Trochę głupio mi było iść tam i to w dodatku nie sam, a z osobą, której w ogóle nie znali i wpraszać się na ciasto i tak dalej, ale wzięliśmy sernik i rybę w galarecie, Martyną byli zachwyceni i zdecydowanie przypadła im do gustu, więc nie było tak źle. Od kiedy Ania zniknęła, nie bawiłem się tak dobrze. Nie myślałem, że jeszcze kiedyś będę normalnie rozmawiał z innymi ludźmi… to przecież nie jest moja maleńka kochana Martynka, to są ludzie których widziałem drugi raz w życiu… a może tak trzeba? Może ja się po prostu zmieniam… dlaczego? Czy to przez nią? Nie wiem, czy mi to odpowiada… dobra, to wspaniali, zabawni, otwarci i ciepli ludzie, ale nie ufam im… boję się im zaufać, może kiedyś dowiedzą się, że Marta nie jest moim dzieckiem, które zostawiła mi dziewczyna, z którą nic nigdy mnie nie łączyło (taką wersję poznali) i wtedy zmienią swoje podejście do mnie, przestaną być przyjacielscy, przestaną chcieć pomagać, powiedzą, że Maleńka jest u mnie, doprowadzą do tego, że zabiorą mi jedyne szczęście mojego życia… Martyna cieszyła się z puzzli. Nie wiedziałem, czy dzieci teraz dalej układają puzzle, nie wiem czy układały wtedy, kiedy ja układałem, kiedy byłem mały… są duże i chyba trudne, więc będziemy mieć zajęcie na wieczory… już mamy, w dalszym ciągu układamy ramkę… ale Małą chyba to wciągnęło, nie chce robić teraz nic innego… dziś musimy robić coś fajnego, dziś jest Sylwester. Chłopaki obiecali przyjść z fajerwerkami…
*
- Pomóż mi!- jęknęła błagalnie w tym samym momencie Martyna, przeciągając pierwszą sylabę.
Dziewczynka leżała na brzuchu na podłodze w salonie, wymachując w powietrzu szczupłymi nogami. Kciuk prawej dłoni tkwił między dwoma rzędami równych, małych zębów Marty tak, jak zawszę działo się to, kiedy ta intensywnie nad czymś myślała. Druga ręka powoli przesuwała się po krawędzi każdego kawałka układanki, badając uważnie kształt każdego z nich. Przed nią, na drewnianych deskach, pomału powstawała ramka, mająca otaczać reprodukcję „Alegorii Wzroku”, Jana Brueghla Starszego.
Zdrowie Martyny znacznie się polepszyło w ciągu tego tygodnia- ustały napady ciężkiego kaszlu i nocnych duszności, dziewczynka przestała gorączkować, a utrata przytomności dzień przed Wigilią była dotychczas ostatnią.
- Co ty mi tam marudzisz znowu?- mruknął Tomek, zamykając zeszyt.
- Oj ty tylko byś pisał, a mi to kto pomoże? Kiedy przyjdzie Filip i Damian?
- Wieczorem, mówiłem ci- chłopak usiadł obok Marty i delikatnie pogłaskał ja po ramieniu.
- Już jest wieczór- dziewczynka nie dawała za wygraną- obiecali mi pomóc układać, a przez cały tydzień nie przychodzą.
- Oj mała! Jest zima, w zimie nie wiem czy wiesz, ale robi się ciemno już po południu, jak to jest w chwili obecnej- tu Tomek wskazał mały, stojący na parapecie zegar, którego tykanie głośnym echem odbijało się od ścian salonu- to raz, a dwa- chłopaki mają swoje życie, dopiero co się wprowadzili i muszą urządzić sobie dom, więc nie mogą całymi dniami przesiadywać tutaj i zajmować się takimi bzdetami jak układanie twoich puzzli, ani nam też nie wypada zwalać się im na głowy, kiedy mają tam tyle do zrobienia. Umówiłem się z nimi na dziś wieczór, więc dziś wieczorem przyjdą, tak? Poza tym chyba powinienem zacząć liczyć, ile razy powtarzałem ci, żebyś mi nie przeszkadzała, kiedy pracuję!
Tomek zamilkł, spostrzegłszy, że w oczach dziewczynki zaszkliły się łzy. Zaczynając swoją wypowiedź, chciał do końca przeprowadzić ją spokojnym tonem, jednak znowu dziwny, narastający gniew był silniejszy od prób opanowania emocji. Teraz poczuł się nieswojo, widząc, że po raz kolejny doprowadził do płaczu dziecka.
Martyna usiadła, po czym przygryzając dolną wargę skuliła ramiona. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Nie lubiła, kiedy Tomek na nią krzyczał, tym bardziej, kiedy nie miał do tego żadnych powodów. Wielokrotnie chciała się mu postawić, zaprotestować, pokazać swoje niezadowolenie. Nie wiedziała jednak, czy nie wywoła to jeszcze gorszej sytuacji. Jeżeli chłopakowi tak łatwo puszczają nerwy o byle głupotę, to w chwili, kiedy ktoś sprzeciwi się jego woli i powie mu, że robi źle, bardzo prawdopodobne że wpadnie w furię. Mimo tej świadomości, Marta poczuła jak wzbiera w niej chęć właśnie na wskazanie Tomkowi jego błędów. Powoli, podpierając się dłońmi, wstała, wyprostowała się poczym unosząc wysoko głowę i dumnie zaciskając wargi, spojrzała prosto w zdziwione, zielone oczy przyjaciela. Wtedy ktoś zapukał do drzwi. Było to niepewne, ciche stukanie, ale zarówno chłopak jak i dziewczynka usłyszeli je.
- Otworzę- rzuciła sucho Martyna, kierując się do korytarza.
Na progu stało dwóch właścicieli niemal identycznych par jasnych dżinsów i czterech białych butów, jednak dziewczynka mogła się tylko domyślać, że są to sąsiedzi, ponieważ od pasów aż po czubki głów przesłaniało ich kilka kartonowych pudeł.
- Wejdźcie- błękitne oczy Marty błysnęły z zaciekawieniem.
Wkrótce kartony ułożone zostały z największą ostrożnością na podłodze, pozwalając tym samym Damianowi i Filipowi na uściskanie wolnymi już dłońmi witającej ich dziewczynki.
- Tomek jest?- zapytał pierwszy z nich, powoli zdejmując duże, jasnozielone rękawiczki.
Martyna zdziwiła się. Tomek przecież zawsze był w domu… ale może nowi sąsiedzi jeszcze o tym nie wiedzieli. Pokiwała więc twierdząco głową, po czym zaprowadziła ich do salonu.
W pokoju zastali właściciela domu, siedzącego w jednym z foteli. Uśmiechał się ciepło do przybyłych, w dłoniach trzymał gruby, biały kubek wypełniony pachnącą, malinową herbatą.
- Już myślałem, że nie przyjdziecie- odezwał się miło, kiedy Damian i Filip usiedli na poręczach drugiego fotela.
Marta została przy drzwiach. Skromnie złożyła przed sobą dłonie, starannie splatając palce i z niedowierzaniem obserwowała przyjaciela. Jeszcze nigdy nie widziała go takiego- uprzejmego, otwartego, spokojnego, śmiejącego się nawet z byle czego.
- Z tego nic dobrego nie będzie- mruknęła po chwili tak cicho, że nawet ona sama ledwo to usłyszała, po czym wyszła na górę.
Kiedy dotarła już do swojej sypialni, nie była pewna, czy to co właśnie zrobiła, było słuszne. Przytulając się do misia skuliła się na łóżku, starając się nie słyszeć donośnych głosów i śmiechów dochodzących z dołu. Czuła, że działo się coś złego, że ta znajomość nie wyjdzie Tomkowi na dobre, nawet jeżeli Damian i Filip są fajnymi ludźmi. Kiedy do oczu dziewczynki napływać zaczęły pierwsze łzy, ktoś otworzył drzwi. Martyna usiadła na łóżku, marszcząc brwi w wyrazie wściekłości. Na progu stał Filip.
- Do cudzego pokoju się puka- burknęła dziewczynka- szczególnie jeżeli jest to pokój kobiety, a ty jesteś mężczyzną.
- Pukałem- chłopak z trudem powstrzymał śmiech, patrząc na nadąsaną buzię małej- ale chyba nie usłyszałaś, więc postanowiłem wejść. Mogę?
- Możesz- Marta zarumieniła się, spuszczając wzrok.
Było jej trochę wstyd, że zachowała się tak nie miło w stosunku do Filipa, którego naprawdę polubiła. W Wigilię wymyślali różne śmieszne gry i zabawy, ale mimo to chłopak traktował ją jak dorosłą już osobę.
- Jak się ma miś?- zagadnął Filip, siadając na brzegu łóżka- już go nie boli brzuszek po tym jak się objadł w Święta?
Martyna uśmiechnęła się mimo woli. Filip opowiadał jej dużo śmiesznych, ale i ciekawych historii, których głównym bohaterem zawsze była ukochana przytulanka dziewczynki.
- Już mu dobrze, był u lekarza, ale nie może teraz nic jeść bo mu szwy pękną a chyba nie stać go na operację żeby go zszyli jeszcze raz- opowiadała Marta, przyciskając misia do piersi.
- Czemu nie zejdziesz na dół?- zmienił nagle temat chłopak- mieliśmy układać twoje puzzle… widziałem jak dużo już sama zrobiłaś, Tomek ci pomagał?
- Prawie w ogóle.
- No, to jak na tydzień naprawdę świetnie sobie poradziłaś! Chodź, obiecałem poukładać z tobą… idziemy?- zachęcająco wyciągnął dłoń w jej kierunku.
Martyna ścisnęła pokryte miękką, delikatną skórą, szerokie palce, dopiero po chwili wahania. W drugą rękę chwyciła jedną z tylnich łapek misia, po czym śmiejąc się wesoło i nie myśląc o niedawnych zmartwieniach, wybiegła z pokoju.
Na dole pachniało dymem papierosowym. Tomek i Damian siedzieli obok siebie w jednym z foteli, pochylając się ku sobie i rozmawiając o czymś cicho. Dookoła nich leżało kilka kieliszków i niedopałków.
- No panowie, tu jest dziecko- krzyknął Filip.
Imprezowicze dopiero teraz zauważyli, że nie są w pokoju już sami. Obaj zerwali się z fotela, ale po chwili niepewnego rozglądania się po salonie, opadli z powrotem na miękkie poduszki. Filip, widząc to, pokręcił z niechęcią głową. Martyna zmarszczyła brwi, chcąc sprzeciwić się nazywaniu siebie dzieckiem, ale była zbyt zdziwiona stanem obu mężczyzn, żeby wymyśleć jakieś sensowne zdanie. Zamiast tego powoli uklękła na podłodze i wciąż przyglądając się palącym papierosy Tomkowi i Damianowi, zaczęła przerzucać kawałki układanki z jednego miejsca na drugie.
- Nie zwracaj na nich uwagi, są już trochę pijani- szepnął Filip, siadając obok niej- najlepiej nawet na nich nie patrz, niech nie mają pretekstu do przyczepienia się do nas. Kto wie co im po pijaku może przyjść do głowy. Mówiłem Damianowi, że to ma być ciepły, rodzinny Sylwester, a nie jakaś tam popijawa, żeby nie brał tyle alkoholu…
W tym momencie Martyna zdziwiła się jeszcze bardziej. Wiedziała dobrze, jak wygląda pijany człowiek. Kiedy mama niedostawała roli w jakimś filmie, albo właśnie co kończyła zdjęcia, zawsze wyciągała butelkę wina z szafki w kuchni i piła. Piła długo, często nawet kilka godzin. Chodziła potem do późna po domu, krzycząc i wołając tatę, płacząc i przeklinając. Wystraszona dziewczynka dzwoniła wtedy do cioci Ali, która przyjeżdżała swoim starym samochodem i bez słowa brała małą na noc do siebie, tak jakby to już był jej obowiązek, jakby dokładnie znała zachowanie swojej siostry. Kiedy rano wracały do domu, mama spała na kanapie, zawsze blada, z sińcami naokoło oczu, w tej samej pozycji- na plecach, z chudymi ramionami wyrzuconymi w górę. Nigdy się nie śmiała ani nie rozmawiała, tak, jak robią to w tym momencie chłopacy. Dlaczego Filip nazwał ich pijanymi, jeżeli nie płaczą ani nie krzyczą przekleństw?
- Boję się- odezwała się cicho, pomimo że uczucie strachu miało dopiero nadejść.
Filip przygarnął ją do siebie i bez słowa przytulił. Nagle Tomek zerwał się niespodziewanie z fotela, rzucając prawie pełną butelkę szampana w kąt pokoju. Maleńkie odłamki szkła rozprysnęły się po kątach.
- Wyjdź z mojego domu!- ryknął chłopak zmienionym głosem.
Damian spojrzał na niego ze zdziwieniem, powoli podnosząc się. Dziewczynka jęknęła, po czym ukryła twarz w ramieniu sąsiada. Niespodziewanie poczuła, że naprawdę zaczyna się bać. Wielokrotnie widziała już złość Tomka, często nawet zupełnie bezpodstawną, agresywną, zbliżającą się nawet do pewnego rodzaju histerii. Tym razem nie był to jednak jej przyjaciel. W unoszącej się nad nią wysokiej, szczupłej postaci z grymasem wściekłości na twarzy, ani trochę nie udawało jej się poznać ukochanego przyjaciela. Martyna drżała w objęciach Filipa, co chwila z lękiem odwracając wzrok w kierunku Tomka. Nie czuła się już tak dorosła, jak chciała się zawsze czuć, jak chciała, żeby wszyscy ją traktowali. Z wolna ukazywało się w niej to małe, wystraszone, ośmioletnie dziecko, którym w rzeczywistości była.
- Chcę do mamy- szepnęła do ucha Filipowi, wtulając zapłakaną twarz w pachnącą świeżymi, lekkimi perfumami szyję mężczyzny.
- A do mnie chcesz?- zapytał niespodziewanie Filip, głaszcząc delikatnie krótkie włosy dziewczynki.
W jego głowie szybko pojawił się plan, dzięki któremu mógłby uchronić dziecko przed gniewem sąsiada. Możliwie najciszej i najłagodniej wytłumaczył wystraszonej Marcie, co powinna zrobić, starając się tym samym zdobyć jej zaufanie.