JustPaste.it

Wokół dopłat rolnych Unii Europejskiej

Na przykładzie naszych zachodnich sąsiadów oraz naszego własnego kraju spróbuję przedstawić tu główne zarzuty pod adresem systemu dopłat rolnych UE w jego obecnej postaci jak również (krótko) własny pogląd na to, czy te dopłaty są rzeczywiście potrzebne.

 

Zestawienie spraw z tym związanych z perspektywy jednocześnie niemieckiej i polskiej jest moim skromnym zdaniem nadzwyczaj pouczające, pokazuje bowiem jak się rzeczy mają w przypadku zarówno kraju – płatnika netto do wspólnej unijnej kasy, jak kraju – beneficjenta netto. Ten temat można też potraktować jako głos w dyskusji o bilansie UE jako takiej. Czy jest on dodatni czy ujemny? Jednak nie przesądzając niczego z góry, przyjrzyjmy się faktom, liczbom i różnym komentarzom do nich.

 

Budżet UE 2009 i rola w nim dopłat rolnych

      Bieżący budżet tzw. wspólnej kasy Unii Europejskiej wynosi 113,8 mld €. Dopłaty rolne zajmują w nim (co jest już chyba powszechnie wiadome) czołową pozycję – łącznie 55,1 mld (48,4 %). Z tego 41,4 mld € stanowią dopłaty bezpośrednie, a 13,7 fundusze wspomagające rozwój obszarów wiejskich. Następną wielką pozycję w budżecie tzw. zjednoczonej Europy stanowią fundusze strukturalne, a inaczej programy spójności (za które m. in. pokrywa się w naszym kraju bloki z wielkiej płyty warstwą termoizolacyjną i tynkami w wesołych kolorach) w wysokości 48,4 mld €. Łącznie te dwie grupy funduszów stanowiące powód do dumy i sztandarowy argument euroentuzjastów, gdyż mające służyć głównie rozwojowi krajów gospodarczo opóźnionych, na dodatek ułatwiając (w założeniu) sytuacją metarialną zwykłych ludzi, stanowią 91 % unijnego budżetu. [1]

 

Nie wdając się tu w sprawę funduszy spójności przypomnę tylko, że również z nimi sprawa nie jest wcale tak jednoznaczna, jak podają do wierzenia entuzjastyczni zwolennicy integracji państw w ramach UE. Całe to na pozór wspaniałe przedsięwzięcie nie rozwija się wszędzie wspaniale, ale często gęsto przypomina nieudolność i błędy tzw. słusznie minionego okresu, obfitując w biurokratyczne procedury i absurdy, podsycając łapownictwo, trafiając nie tam, gdzie trzeba i służąc oczywiście również (jeśli nie przede wszystkim) krajom na pozór poświęcającym się dla dobra słabszych europejskich partnerów.

Dopłaty rolne – czy dla rolników?

      Kilka dni temu dziennikarz najpoważniejszej i największej niemieckiej gazety codziennej – „Frankfurter Allgemeine Zeitung” – Hendrik Kafsack, opublikował wyniki niewielkiego dziennikarskiego dochodzenia, w którym starał się ustalić, do czyjej właściwie kieszeni trafiają pieniądze z unijnych dopłat rolnych. Trzeba bowiem wiedzieć, że Niemcy, mimo iż stanowią jako państwo największego płatnika netto do wspólnej kasy rolnej (2 866 mln €; w porównaniu – następny kraj na tej liście czyli Holanda, dopłaca do unijnego rolnictwa mniej niż połowę tego, bo 1 063 mln), to jednak również otrzymują subwencje rolno-spożywcze. Tyle, że w ich przypadku wypłaty na ten cel są zwyczajnie mniejsze od wpłat.

 

7ecde399d34d333f3747c17102ed808d.jpg

7 miliardów euro dopłat dla niemieckiego rolnictwa (i przemysłu spożywczego – w tym właśnie tkwi szkopuł) podzielone jest tak, że występuje ogromna rozpiętość sum uzyskiwanych z tego tytułu pieniędzy. Największą dotację w bieżącym budżecie otrzymał producent jogurtów dla dzieci Haribo (117,5 mln €). Dla porównania – największa suma dopłat do niemieckiego gospodarstwa rodzinnego wyniosła niespełna 50 tysięcy euro. Do największych odbiorców unijnej pomocy „dla rolnictwa” zaliczają się również wielkie niemieckie koncerny przetwórstwa mleka: Südmilch, Zott i Campina. Dotrzymują im na tym polu kroku firmy czekoladowe: Storck i Ferrero. [2] Tak w ogóle zaś okazuje się, że najlepszym sposobem na świetny interes w oparciu o unijne dopłaty jest mieszanie czekolady z cukrem i mlekiem. Ta smakowita mieszanka jest niezwykle lukratywna ze względu na przyjęty już od czasów nieboszczki Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) pewnik, że cukier i mleko to towary strategiczne, których produkcję (cukier) i eksport (mleko – tylko eksport) należy podtrzymywać kosztem nakładów z pieniędzy podatników. Podobnie jest zaś ze (służącym jak wiadomo do wyrobu czekolady) kakaem, które na mocy porozumień zapoczątkowanych jeszcze w latach sześćdziesiątych przekracza granice UE bez cła, o ile tylko pochodzi z byłych kolonii afrykańskich.

 

W maju b. r. ujawniono wreszcie (po uporczywych kampaniach w tej sprawie, podejmowanych na Zachodzie) szczegółową statystykę przyznanych dopłat dla niemieckiego sektora rolno-spożywczego (www.agrar-fischerei-zahlungen.de). Warto przy tym zaznaczyć, że rząd bawarski aż do sierpnia blokował ujawnienie danych statystycznych dotyczących tego kraju związkowego. Niejako przy sposobności ujawniono również statystykę dla nmaszego kraju (o czym krótko w przedostatnim rozdziale). Otóż okazuje się, że w sumie rzecz biorąc około 80 % dopłat przeznaczonych dla Niemiec inkasują wielkie koncerny spożywcze, gospodarstwa wielkoobszarowe (czytaj: szlachta) oraz rozmaici poszukiwacze biznesowych przygód (jak np. osoby będące właścicielami specjalistycznych klinik zakładanych na wsi ze względu na świeże powietrze). Dla drobnych i średnich rolników pozostaje (jak nietrudno wyliczyć) 20 %. Przy tym np. koncerny skupujące mleko i wytwarzające wszelkiego rodzaju mleko przetworzone i nabiał prowadzą politykę polegającą na zgarnianiu całej sumy dopłat dla siebie i nie dzieleniu się nimi z rolnikami dostarczającymi im owego mleka. Określając rzecz prościej; zwiększenie dochodów z eksportu takich wyrobów poza UE (właśnie od tego odlicza się dopłaty dla mleczno-nabiałowych i czekoladowo-cukierniczych koncernów) nie powoduje zwiększenia cen skupu mleka.

 

W wyniku przeprowadzanych od lat osiemdziesiątych reform systemu dopłat rolnych EWG, pod hasłem ograniczenia „góry masła i cukru oraz jeziora mleka”, nie znajdujących zbytu i zalegających przez wiele lat magazyny, zaprzestano dopłat bezpośrednich dla wytwórców tych środków spożywczych (czyli wszystkich gospodarstw rolnych), wprowadzono ograniczenia powierzchni pastwisk oraz pól buraków, a dopłaty zaczęto wypłacać od posiadanego areału (oraz za przymusowe odłogowanie części pól i pastwisk). Niemiecka szlachta odzyskała swoją dawną pozycję. Niektóre rodziny, posiadające tysiące hektarów tylko z tego tytułu inkasują co roku miliony. Zaś jeśli na dodatek ruszą głową i założą w swoim majątku np. pole golfowe (sic!), to z łaski zjednoczonej Europy otrzymają dodatkową dotację i będą panami pełną gębą jak dawniej czyli w czasach cesarstwa.

 

Dopłaty rolne a sprawa polska

      Oto garść podstawowych liczb i faktów na ten temat. Schemat opisany odnośnie Niemiec przewiduje ogólne dopłaty powierzchniowe (od łącznej powierzchni posiadanej ziemi uprawnej). To samo dotyczy naszego kraju. Podstawowa różnica polega na tym, że szlachta zachodnioniemiecka nie straciła swoich majątków na rzecz państwa, a majątki ziemskie w byłych Niemczech Wschodnich wróciły lub wracają do spadkobierców swoich dawnych właścicieli. Wystarczy, że tacy się zgłoszą, dopełnią właściwych formalności,a następnie rzeczywiście rozpoczną w zwróconym majątku jakąś działalność. Nasza szlachta zwrotu ziemi zagrabionej przez komunistów nie otrzymała i w dającej się przewidzieć przyszłości raczej nie otrzyma. Jest to temat zasługujący na osobne opracowanie, nie odnoszę się więc w tym miejscu do przyczyn tego faktu, który oczywiście też można różnie oceniać. Istotne jest to, że nie ma u nas jakiejś dużej grupy wielkich właścicieli ziemskich, którzy byliby w stanie wyżyć (a nawet więcej) z samych tylko dopłat powierzchniowych. O obliczu polskiej wsi stanowi zatem zbiór gospodarstw rolników indywidualnych albo pozostałości dawnego PGR-u, na ogół porastające już nie tyle chwastami co dzikim lasem. Ma to swoje przełożenie również na sytuację całego naszego kraju, który nie otrzymuje unijnych dopłat rolnych w wysokości odpowiadającej jego powierzchni i korzystnym dla rolnictwa warunkom geograficznym.

 

Przeciętny polski rolnik uprawia zatem swoją ziemię nadal, otrzymując dopłaty za pewne rodzaje upraw oraz od ilości zebranych buraków cukrowych. Cukier jest, jak wyżej wspomniałem, nadal oczkiem w głowie wspólnej polityki rolnej. Po prostu dlatego, że jest to rzeczywiście surowiec o znaczeniu strategicznym, a przy tym (w przeciwieństwie do masła i mleka) dający się przechowywać bardzo długo. Z podobnych przyczyn wspiera się uprawy roślin oleistych; można je przerobić na biopaliwo. W tym roku dopłata powierzchniowa dla polskich rolników wynosi (ma wynieść; „na rękę” ludzie otrzymają coś w grudniu, a jak dobrze pójdzie, to w listopadzie [3] ) 560 zł za hektar, a dodatkowo za niektóre rodzaje upraw od 360 do 1000 zł za hektar. Do otrzymania tych dopłat wystarczy posiadać choćby 1 hektar. Niejako w zamian za przyjęcie za podstawę wyliczenia dopłat dla naszego kraju wyników polskiego rolnictwa z lat 1995-99, kiedy to nastąpiło załamanie produkcji rolnej w naszym kraju, nie ma u nas obowiązku odłogowania jakichkolwiek onszarów. Z powodu spadku kursu złotówki w stosunku do euro w tym roku te dopłaty będą o około połowę wyższe niż w ubiegłym. Dochód z uprawy ziemi i hodowli stanowi jednak wypadkową również cen skupu mięsa, mleka, zboża itd. oraz podatków.

 

Rolnicy twierdzą, że: a) Wzrost dopłat w przeliczeniu na naszą walutę w tym roku co najwyżej wyrównuje straty spowodowane przez wysoki kurs zł w ubiegłym. b) Spadek cen skupu i wzrost podatków ich dobija. [4] Być może. Jest to kolejny temat zasługujący na odrębne, w miarę wnikliwe opracowanie. Jako mieszczuch widzę tylko tyle, że większość rolników dojeżdżających na pobliskie targowisko w ciągu kilku ubiegłych lat wymieniła swoje Żuki, Nysy i Lubliny na (niemal bez wyjątku)  dostawcze Mercedesy. Nie oznacza to jednak wcale, że ci ludzie nie mogą mieć lat lepszych i gorszych oraz, że tym gospodarującym daleko od większych miast powodzi się równie dobrze.

 

Polska a Niemcy

W bieżącym roku nasi rolnicy otrzymają ok. 3 mld €, z czego 2/3 pochodzi ze wspólnej kasy w Brukseli, a reszta z budżetu rządu w Warszawie. Okazuje się przy tym, że mimo wyżej wspomnianych zasadniczych różnic między Polską a Niemcami ten tort również u nas rozdzielony jest bardzo nierówno. Dopiero w wyniku podjętej w Brukseli decyzji o ujawnieniu list osób fizycznych i prawnych, którym przyznano unijne dotacje, w lipcu tego roku dowiedzeiliśmy się, że w w ubiegłym roku nasi producenci rolni otrzymali w formie dopłat obszarowych 7,8 mld zł. Grupa 2,5 tys. gospodarstw powyżej 300 ha, które stanowią tylko 0,2 proc. ogólnej ich liczby, z pewnością ucieszyła się kwotą prawie miliarda złotych. [5]

 

Gdy ma się kilkaset ha wystarczy posiać żyto.

Zgodnie z postanowieniami układów akcesyjnych nowych krajów członkowskich z roku 2002 znajdujemy się wciąż jeszcze w fazie wzrostu dopłat rolnych z kasy UE, które w roku 2004 wynosiły 25 % sum wypłacanych rolnikom „starej Unii” (inaczej piętnastki), a w 2013 mają dojść do 100 % (rok bieżący – 90 %). Wbrew przewidywaniom niektórych tropicieli wielkiego spisku te dopłaty nie zostały zniesione w międzyczasie. Wypada też zaznaczyć, że składanie wniosków o przyznanie dopłat rolnych jest stosunkowo proste, a pieniądze z Brukseli napływają szybko i sprawnie.

Naszemu rolnictwu robi się w Brukseli zarzuty dotyczące rozdrobnienia gospodarstw, niedostatecznych stosunków towarowych, niemal zacofania i ciemnoty polskiego chłopa. Chwilami można odnieść wrażenie, że mowa jest o wsi rosyjskiej w czasach carskich. Są to najwyraźniej zarzuty podyktowane przez jakieś oderwane od życia ideologie. W praktyce okazuje się, że po przystąpieniu do UE mamy cały czas nadwyżkę bilansu handlowego w handlu żywnością. Te zacofane, rozdrobnione polskie gospodarstwa rolne mogą się pochwalić naprawdę pokaźną produkcją owoców i mięsa w skali całej Unii Europejskiej.

Dopłaty z kasy UE do każdego hektara bez względu na jego wykorzystanie spowodowały wzrost ceny ziemi uprawnej o kilkadziesiąt procent. Mimo to jest ona wciąż jeszcze o wiele tańsza niż w Niemczech (średnia ok. 4000 €/ha wobec ok. 10 000). Na zakup ziemi też są unijne dopłaty. [6] Jak się okazuje, jedne dopłaty rodzą drugie...

 

Czemu ten system dopłat ma służyć?

System dopłat rolno-spożywczo-eksportowych Unii Europejskiej na jego obecnym etapie rozwoju można oceniać różnie. Co do mnie, już dawno przestało mnie pasjonować ideologiczne (w ujemnym tego słowa znaczeniu) podejście typu wszystko albo nic. Wszystko ma być prywatne albo wszystko państwowe, wszystko ma być objęte państwowymi dopłatami albo wszystko działać bez nich, państwa ma być w gospodarce zero albo totalne maksimum... W ten sposób do niczego się nie dojdzie. Żywność jest towarem strategicznym. Bez jedzenia nikomu nie uda się nic dokonać, ani dobrego ani złego. Dlatego puszczenie spraw żywnościowych na żywioł byłoby przejawem skrajnego braku odpowiedzialności. Pierwszym obowiązkiem władz każdego kraju jest zapewnić wyżywienie własnej ludności. Tak o naszym własnym kraju jak o wszystkich sąsiadujących z nami można powiedzieć, że w zasadzie jest w stanie sam się wyżywić. W zasadzie, bowiem czasem jednak zdarza się u nas (i w krajach sąsiednich) np. deszczowy lipiec, a wtedy są w zasadzie dwa wyjścia. Mieć (trzymając się przykładu) zapasy ziarna w miejscach odpowiednio do tego przygotowanych lub zakupić brakujące ziarno za granicą. Pierwsze rozwiązanie stosowano w Polsce międzywojennej i znakomicie się sprawdzało. Oczywiście pozostaje jeszcze sprawa np. owoców południowych. Czy jednak coś stoi fizycznie na przeszkodzie, abyśmy kupowali pomarańcze w zamian za jabłka, przetwory z truskawek itd.?

 

Do wyrównywania wahań cen do przedziału umożliwiającego przetrwanie gospodarstw rolnych itd. wystarczyłyby przecież w zupełności państwowe (wzgl. z kapitałem mieszanym) agencje, kierowane przez fachowców i działające na zasadach rynkowych i tylko jakoś (zwłaszcza na początku) doinwestowane przez państwo (np. poprzez wybudowanie elewatorów i przekazanie ich w charakterze wkładu kapitałowego spłacanego na raty przez prywatnych udziałowców). Mogą to być nawet agencje z udziałem otwartym dla wszystkich krajów UE (międzynarodowe czy też ściślej: paneuropejskie) i związane z zasadą swobodnego handlu żywnością w ramach tego bloku gospodarczego.

 

Powiada się, że dopłaty są konieczne np. ze względu na to, że bez nich europejski cukier nie wytrzyma konkurencji na rynkach światowych z cukrem trzcinowym. Uwolnijmy się od nadmiernych podatków nakładanych na nasz cukier na każdym etapie jego produkcji oraz od odgórnego narzucania, która cukrownia ma pracować, a która zostać zamknięta, a zobaczymy, czy ten cukier nie wytrzyma międzynarodowej konkurencji. Niemal na pewno po prostu zmieniałaby się jego cena, wielkość produkcji i kierunki przepływu z kraju do kraju. Buraki cukrowe i cukrownie jako takie jednak by ani z Polski ani z Europy nie zniknęły. Na razie jednak UE powtarza kardynalne błędy RWPG; stosuje centralnie planowany (najwyraźniej na korzyść tzw. równiejszych, chociaż i ona w ostatecznym rachunku wydaje się wątpliwa) międzynarodowy podział pracy oraz uznaje normalne mechanizmy rynkowe za wroga postępu ekonomicznego. Przy tym dopłaty rolne bez wątpienia rozmyślnie wspierają wielką własność ziemską, zwiększając jej (występującą tak czy owak od początku świata) przewagę nad robną i średnią, czego nie da się wytłumaczyć inaczej jak względami ideologicznymi. Tzw. dopłaty rolne są jedną z bijących w oczy niedorzeczności  wspólnoty europejskiej w jej obecnym kształcie, które powinny zostać usunięte jeśli ta wspólnota ma przetrwać. W przeciwnym razie eurokracja i wielki kapitał wyjdą na swoich kombinacjach tak jak w końcu wyszli na swoim dyktacie towarzysze radzieccy.

 

 

Korzystałem:

 

[1] 

http://www.faz.net/s/Rub0E9EEF84AC1E4A389A8DC6C23161FE44/Doc~E8B4EDCB60DA042A0B4393A84DEBC02BA~ATpl~Ecommon~Sspezial.html

 

[2]  tamże + http://www.faz.net/s/RubD16E1F55D21144C4AE3F9DDF52B6E1D9/Doc~E452B3479C2574163BADD7A479D3071A2~ATpl~Ecommon~Scontent.html

 

[3]  http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=ww&dat=20091015&id=ww12.txt

 

[4]  http://www.rolnictwo.agro.pl/850,0,zlotowka-dziala-na-korzysc-rolnikow.html

 

[5]  http://www.blog.agroportal.net.pl/82.html

 

[6]  http://www.laender-analysen.de/polen/pdf/PolenAnalysen51.pdf.

 

http://news.money.pl/artykul/doplaty;dla;rolnikow;wyzsze;o;20;procent,9,0,541449.html

 

http://de.wikipedia.org/wiki/Direktzahlung