JustPaste.it

Krzyże publiczne. Temat tabu

Po orzeczeniu Trybunału w Strasburgu przeciwko obecności krzyża w klasach szkolnych, rozgorzała dyskusja na ten temat. Również w Polsce. Większość polityków jest za krzyżami.

Po orzeczeniu Trybunału w Strasburgu przeciwko obecności krzyża w klasach szkolnych, rozgorzała dyskusja na ten temat. Również w Polsce. Większość polityków jest za krzyżami.

 

9daa8a18703115bd1ff9e36ab783fdec.jpg Większość polityków jest za krzyżami. Opinia publiczna też. I media. Nie tylko opowiadają się za pozostawieniem krzyży, ale też deklarują obronę takiej opcji w razie potrzeby. I deklaruje to, wśród polityków ogromna większość. Jedni przypominają, iż nasze społeczeństwo to niemal w całości katolicy, w większości, tak jak oni gorliwi, inni stwierdzają, że im krzyże nie przeszkadzają.

A ja im zwyczajnie nie wierzę. Uważam, że tańczą oni, jeśli nie na nutę zdobycia, zwiększenia swoich elektoratów, to na nutę nie stracenia wyborców. Tym bardziej, że nasze społeczeństwo działa zupełnie podobnie:  nie uchodzi za bardzo wyrażać głośny sprzeciw w tym temacie. Sąsiad dobrze wie, że sąsiada, to, czy w szkole wisi krzyż obchodzi tak, jak zeszłoroczny śnieg. I sąsiad wie, że sąsiad wie, że on wie, ale tego nie powie, bo dla świętego spokoju zostanie status quo.

Większość polityków szczyci się swoją wiarą i ją okazuje przy każdej okazji. Uczestniczą w mszach podczas świąt państwowych i kościelnych. Chodzą do kościoła każdej niedzieli. Wielu jednak „tak się nawróciła” od kiedy stali się politykami. Ich gorliwość katolicka tak eksponowana, kończy się w poniedziałek rano gdy zaczynają obrzucać się inwektywami. Kiedy stają się kompletnie nietolerancyjni, nie kochają bliźniego swego jak siebie samego, a wręcz zieją nienawiścią. Grzeszą nawet grzechami głównymi, że wspomnę o obżarstwie i opilstwie. Wielu, nawet tych najgorliwszych (bo głaskanych przez dyrektora radiowego) jest rozwodnikami. Żyją więc zupełnie nie po katolicku. I tak do niedzielnego południa, do kolejnej mszy – demonstracji swojej wiary.

Podobnie żyje polskie społeczeństwo. Niemal wszyscy grzeszymy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Dla rozgrzeszenia i udobruchani Pana Boga warto się opowiedzieć za obecnością krzyży w szkołach i urzędach. Czy to przypadkiem nie jest czysta hipokryzja?

A mnie to przeszkadza. Nie to, że wisi tam krzyż, ale to, że jego obecność dobrze jest odczytywana przez kościelne hierarchie. Te krzyże to dla nich przyzwolenie na powszechną obecność. Wszędzie. Wisi krzyż w sejmie, czyli kościół i polityka są „ściśle związane”. Poprzez ten krzyż, kościół daje sobie przyzwolenie na ocenę, zabieranie głosu w kwestiach politycznych. Edukacyjnych. Samorządowych. I innych.

A Konstytucja Rzeczypospolitej gwarantuje rozdział kościoła od państwa. Gwarantuje niedyskryminowanie obywateli z powodu wyznania.

Jestem człowiekiem wierzącym. Jak wielokrotnie podkreślałem, jestem katolikiem, ale nie tylko. Nie praktykuję regularnie. I pamiętam sytuacje bardzo dla mnie kłopotliwe. Oto, zawsze będąc w szpitalu (budziłem się zawsze bardzo wcześnie) czułem się zakłopotany codziennym widokiem księdza w szpitalnej sali. Stał tam, mamrotał modlitwę, właściwie sam do siebie, bo mało kto o tej porze już nie spał, patrzył na mnie: „Zechce przyjąć tę komunię czy nie zechce ten face?”. Nieprzyjemne sytuacje. Codzienne. Bardzo łatwo można by ten problem rozwiązać, gdyby pielęgniarka wskazała mu, w których salach, kto na niego czeka. Wiedziała by to pytając pacjentów. W każdym szpitalu są kaplice a większość pacjentów, to mimo wszystko ludzie chodzący, wielu z nich mogłaby tam pójść.

W szkołach nawet uczniowie nie mają nic przeciwko obecności krzyża, chociaż wielu z nich przeszkadza sposób nauczania i ocenianie religii. Ciekawe dlaczego nie przeszkadza niemal wszystkim? Ja wiem i myślę, że przy odrobinie dobrej woli każdy może się domyśleć.

Tak więc pozostaje temat krzyży w instytucjach publicznych tematem tabu i (jak sądzę) na długo jeszcze takim pozostanie.