JustPaste.it

Wigilia dla wykluczonych

Zbliżają się święta... Niektórzy są z nich wykluczeni :(

Zbliżają się święta... Niektórzy są z nich wykluczeni :(

 

Zbliża się wieczór. Jak wcześnie robi się teraz ciemno… Za oknem zapada zmierzch, z kuchni dobiega zapach czerwonego barszczu, kapusty z grzybami… Drzewko już przystrojone, mieni się lampkami, które przeglądają się filuternie w bombkach… Dzieci rozgorączkowane oczekiwaniem na prezenty krzątają się koło stołu, pomagając w rozkładaniu naczyń, ale jednocześnie są bardzo czujne na każdy dźwięk: w końcu trzeba Mikołaja złapać za rękę, aby pokazać, że go nie ma… 

Boże Narodzenie. Dla jednych – najważniejsze święto w roku, dla innych – kolejna uroczystość rodzinna, kilkudniowe wytchnienie od pracy. Ale zawsze symbol nowego życia, początku, nadziei, ratunku.

Na końcu na centralnym miejscu Mama kładzie opłatek. Udało się w końcu przemycić prezenty – i syn mruczy pod nosem, że znowu został wyprowadzony w pole. Jest też puste nakrycie, dla niespodziewanego gościa. Zgodnie z tradycją, ale też nigdy nie spodziewali się, że ktoś rzeczywiście na miejscu tym zasiądzie… Puste krzesło, jako niewypełnione dotychczas ramy tradycji?

Słychać już szept składanych życzeń. Tych prostych, płynących z głębi serca, śmiesznych, sympatycznych wierszyków mówionych ustami dziecka. Ale również i sztywnych, mówionych zza zaciśniętych warg.

Przerwana cicha noc…

Dostojną i świąteczną ciszę przerywa delikatne pukanie do drzwi. Ledwie słyszalne, ostrożne. Lecz jakby trochę znajome… Rodzice pytającym wzrokiem popatrzyli na siebie, potem tata, jako głowa rodziny, podszedł do drzwi. Uchylił je. Za drzwiami stał mały chłopiec, jakby nie z tego świata. Ubranie z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Podniszczone, ale czyste. Okulary przesłaniające sporą część twarzy.

Chłopiec wszedł powoli, mijając Tatę w drzwiach. Weszli razem, niezauważeni, do pokoju. Dzieci już po kolacji zaczęły rozpakowywać prezenty, raz po raz wydając radosne okrzyki. Chłopiec usiadł na pustym miejscu: w rogu i na samym brzegu krzesła… Przyglądał się, ale nie miał śmiałości, aby się odezwać. Szukał aprobaty? Jakby zastanawiał się, czy ma prawo zabrać głos, czy ma prawo być tu i teraz. Obserwował…

Czas jakby przestał istnieć, zatrzymał się. Ulotna chwila, pomiędzy „było”, a „będzie” pozwoliła zastygnąć w powietrzu. Jak w chwili ostatecznego odejścia przez głowę zaczęły przewijać się obrazy z przeszłości… Wspomnienia, myśli, emocje, pędząc z zawrotną prędkością zaczęły tworzyć rozpaloną smugę… Kometę? A może pierwszą gwiazdkę?

Samotność

Chłopiec siedział nadal samotny. Wydawał się lekko zaniepokojony tym, co widział. Śmiechem dzieci. Poczuciem, że nie wszyscy dostrzegają jego obecność. Widokiem w lustrze: siebie i chłopców rozpakowujących prezenty. Wśród których nie było nic dla niego… W oczach malowała się bezradność. Poczucie, że wszystko jest obok, poza nim. Nieoczekiwany gość – i niezauważalny. Pusta tradycja? Zdziwienie, że się spełniła?

Wszystko biegło swoim normalnym trybem. Rozpakowanie prezentów, opłatek… Tylko Tata jakoś posmutniał, przyglądając się chłopcu. Nie potrafił opanować odczucia, że to kolejne miejsce, w którym ktoś nie pasuje. On, czy ten mały chłopiec? Nie potrafił odpowiedzieć, tak jak nie potrafił w pełni uczestniczyć w tym świątecznym cudzie… Przez jego głowę przebiegały myśli… „Osoba, którą widzisz, naprawdę nie istnieje”. „To jest nierealne”. Chciał się schować przed wzrokiem chłopca. Swoim własnym? Głosem sumienia, wrażliwości?

Nie potrafił okazać swoich uczuć, ani nawet ich określić, jednak czuł, że w środku, w jego sercu lód, chłód jakby topniał… bez jego udziału. W oczach chłopca zaczął zauważać to, z czym tak długo walczył. Dobro, ciepło, wrażliwość. Niepokój, pragnienie radości, potrzebę bycia ważnym. Tata powoli skierował swój wzrok na twarz chłopca. Ich spojrzenia spotkały się: zauważył tam… samego siebie. Małego chłopca sprzed ponad trzydziestu lat… Siebie, którego pragnął wymazać z pamięci, myśli, planów i wspomnień. Poczucie odpowiedzialności, niższości, lęku przed tym, co nadejdzie rano, czy po powrocie ze szkoły.

Zauważył chłopca, który zmarł szybko i niespodziewanie – zastąpiony przez małego mężczyznę, który musiał szybko dorosnąć, aby przejść przez życie… Traktując siebie i to, co działo się dookoła, bardzo poważnie, bez miejsca na radość, zabawę… Budując swoje chore metody radzenia sobie ze złością, lękiem, napięciem… A potem utwardzając je w ogniu własnych, kipiących w szczelnie zamkniętym garnku ciała emocji…

Umrzeć, by się narodzić?

Człowiek potrzebuje tego, co w nim najgorsze, aby dosięgnąć tego, co w nim najlepsze.

(Paulo Coelho) 

Dlaczego ten chłopiec kiedyś odszedł? Zabierając emocje, uczucia, dziecięcą ufność, prawo do radosnej i beztroskiej zabawy? Nie, nie dlatego, że spotykało go cierpienie – to fizyczne. Nie dlatego, że codziennie widział, jakby z boku, awantury. To coś innego, co kiedyś usłyszał w jednym z filmów. Filmów ważnych dla niego: pręgi, które odcisnęły się gdzieś głębiej. W duszy… Poczucie własnej wartości przygniecione przez nadmierne wymagania, poczucie własnej bezsilności, pragnienie znalezienia swojego miejsca, azylu, samotni… Świadomość, że trzeba zapracować na to, aby być zaakceptowanym… Myśl: „Chcę mieć spokój”…

A spokój w tak cudowny sposób zapewniała pustelnia, marzenia, świat książek, nie pełnych bajek, ale przygód jego i rówieśników… Zachowanie równowagi ułatwiały pracowicie wznoszone mury, sztywne labirynty schematów, w których krążąc niczym Minotaur, chłopiec nauczył się skutecznie omijać to, co bolesne, słabe, emocjonalne. Na tyle skutecznie, że wkrótce zagubił się w korytarzach swoich własnych reakcji, a każde nieoczekiwany obrót zdarzeń stawał się zagrożeniem: bo rysa w labiryncie groziła pęknięciem… A teraz ta niespodziewana wizyta stała się już nie pręgą na ścianie, ale wyrwą, przez którą prześwitywało gorące, ufne, ale i nieśmiałe spojrzenie chłopca…

Uczucia, emocje i myśli niespodziewanie zajęły puste miejsce przy stole, stając się niespodziewanym, nieoczekiwanym gościem. Co więcej: gościem nieproszonym. Wyklętym, zasypanym zwałami śniegu. Niechcianym, bo przecież sygnalizował to, co najsłabsze, ułomne. Niepasującym do dzisiejszego wyścigu szczurów, konieczności bycia twardym, nieustępliwym. Do wizerunku twardego wojownika, który powinien przynosić do domowego ogniska swoje zdobycze…

Chłopiec nadal siedział cicho, jakby chciał wcisnąć się niezauważony w krzesło, jakby sam z całych sił usiłował stać się meblem. Zalęknione spojrzenie mówiło wiele: nie wiedział, jak się zachować, co z sobą począć. Co jest normalne, a czego robić nie wypada. Jak wyglądają ciepłe, rodzinne święta… Jak odnaleźć ciepło wśród innych ludzi, włączyć się w to całym sobą, a nie odpowiadając na pytania, udając, że wszystko jest w porządku…

Symboliczny wymiar…

Puste nakrycie czekało przy wigilijnym stole, ale nic więcej… Kolejny symbol, schemat, powielany w naszych domach… Schemat, ramy niewypełnione treścią tych Świąt… Zasady, wdrukowane przekonania. Święta to rodzina przy stole, jakieś prezenty. Nie, nie jakieś: wszystko teraz kręciło się wokół prezentu jako symbolu Świąt. A wartość podarku decydowała o wartości osoby obdarowanej…

Boże Narodzenie… Pełne symboli, tajemnicy i ciepła… Puste nakrycie – puste miejsce w sercu, które w pogoni za kolejnym dniem, pracą, pieniędzmi, czymś, co samo „mianowało się” szczęściem, stało się nakryciem, przy którym od wielu lat nikt nie zasiadał. Pusta dusza wybrana z uczuć, emocji, chwili zastanowienia nad samym sobą, nad kierunkiem, w który zmierzamy. Wyścig szczurów, pogoń za tym co na zewnątrz…

Niespodziewany gość. Nieoczekiwany gość… Nieoczekiwany = niechciany? Może są to uczucia, emocje, dawno usunięte, aby nie przynosiły bólu? Może wspomnienia tego, co trudne, co raniło? Uczucia, emocje, lub człowiek, na którym już postawiliśmy krzyżyk, przywaliliśmy głazem zapomnienia? Być może ktoś, kto kiedyś wyrządził nam krzywdę, a my – w naturalnej obronie – zgodziliśmy się na jego odejście, lub też sami obdarowaliśmy „krzyżem na drogę”?

Nowe życie. Przychodzące na świat w biedzie, zimnie, bólu. Można powiedzieć – na ziemi, z dna rozpaczy. Ale witane przez tak wielu, przez wielu obdarowane… Zrodzone w cierpieniu, pogodzone z nim i z nim odchodzące… A może w ten sposób dostajemy sygnał, że choć wydarzenia zbliżają się nieuchronnie, to warto choć na chwilę żyć TU i TERAZ?

Narodzenie

Powoli zbliżała się północ… W oddali głębokie dźwięki dzwonów przerywały mroczną ciszę nocy… Z każdym kolejnym uderzeniem mrok jakby zanikał, a dźwięk dzwonów kruszył skorupę nocy… Twardość serca? Ramy Świąt zaczęły wypełniać się treścią. Symbolika świąt zaczęła nabierać wartości. Bliskich, osobistych…

Tato patrzył na chłopca. Z miłością, ciepłem, zrozumieniem… Spojrzenie zaczęło budować jakiś tunel, przez który przewijały się myśli, wspomnienia, uczucia… W pewnym momencie zauważył, że jest już sam. Nie – nie sam, ale że tworzy jedność z niespodziewanym gościem. On, twardy „myśliwy” i mały chłopiec to jedno. Nie rezygnacja z jednego na rzecz czegoś innego. Ale jedno, współistniejące. Całość…

Po raz pierwszy od wielu lat nie myślał, nie analizował i nie oceniał. Poczuł. Swoje Boże Narodzenie

 

Fragment książki "Walcząc z Krokodylem", wydanej pod pseudonimem Andrzej Daray.

O książce:  www.andrzej-daray.chwiledda.eu