JustPaste.it

Chrześcijański ZEN -- Mistyka i kontemplacja

Co takiego daje ludziom ten benedyktyński mnich, Willigis Jäger, o którym głośno w mediach z powodu konfliktu z Kongregacją Nauki Wiary niemieckiego kardynała Josepha Ratzingera?

Co takiego daje ludziom ten benedyktyński mnich, Willigis Jäger, o którym głośno w mediach z powodu konfliktu z Kongregacją Nauki Wiary niemieckiego kardynała Josepha Ratzingera?

 

 

 

Chrześcijański ZEN -- Mistyka i kontemplacja

 

Willigis Jäger (urodzony w 1925 roku) - nauczyciel duchowy, benedyktyn i mistrz zen. Kontynuuje mistyczno-kontemplacyjną tradycję Zachodu. W roku 1983 założył w Würzburgu (Niemcy) centrum medytacji i kontemplacji, którym przez wiele lat kierował. Do dziś prowadzi kursy zen i kontemplacji.

Kontemplacja jest zapomnianą praktyką chrześcijańską, która przez ciszę i skupienie prowadzi do mistycznego doświadczenia Boga. Chrześcijanie często patrzą dziś na Wschód, by znów odkryć tę drogę, ponieważ ich własna duchowa tradycja popadła w zapomnienie.

0132ee725e0a38b492a09b821bafc0ca.jpg

Pustawy zazwyczaj ewangelicki kościół św. Szczepana w Würzburgu (Bawaria, RFN) wypełnia się ludźmi na długo przed rozpoczęciem się spotkania (zwykle przychodzi pięćset albo i więcej osób), gdy na zaproszenie pastora z gościny korzysta katolicki mnich, benedyktyn i mistrz zen - ojciec Willigis Jäger. Spotkania te nazywane są agape (żeby nie gorszyć czujnych uszu strażników wiary) a noszą tytuł "Duchowość płynąca z ciszy - dla wierzących, wątpiących, poszukujących i niewierzących".

Kim są ci ludzie i co powoduje, że tak tłumnie przychodzą, by słuchać ciszy, modlić się bez słów i wspólnie uczestniczyć w liturgii? Kim jest Willigis Jäger? Co takiego daje ludziom ten mnich, o którym głośno w mediach z powodu konfliktu z Kongregacją Nauki Wiary niemieckiego kardynała Josepha Ratzingera?

Ludzie, którzy przychodzą na agape, są bardzo współcześni, żeby nie powiedzieć "przyszłościowi". To ludzie często w kryzysie, żebrzący duchem, poszukujący sensu, którzy nierzadko nie czują już związku z Kościołem lub czują się przez swój Kościół pokrzywdzeni. Tradycyjnie przekazywana wiara nie przemawia już do nich. Szukają raczej doświadczenia niż słowa, ale także uwzględnienia naukowego obrazu świata, zaakceptowania innych religii i duchowości, jaką przeczuwają w Dobrej Nowinie.

Jäger już jako sześcioletnie dziecko miał pierwsze głębokie doświadczenie, pod wpływem którego postanowił zostać księdzem. Zainteresowania mistyką w seminarium o mało nie przepłacił wyrzuceniem z zakonu, bo odkryto je (na podstawie karty bibliotecznej) tuż przed złożeniem ślubów wieczystych.

Ale to właśnie mistyka kazała mu w wieku blisko 50 lat udać się do Japonii w poszukiwaniu żywej tradycji przekazywanej z mistrza na ucznia. Bogata literatura mistyczna zachodu nie zawiera wystarczających wskazówek dla niewtajemniczonego. Tych bowiem udzielano zawsze ustnie i indywidualnie, zależnie od potrzeb i od rozwoju ucznia. Natomiast tradycja Wschodu w tej dziedzinie jest niezwykłą skarbnicą - nie tylko ze względu na jej ciągłość, lecz również na wiedzę na temat np. ciała, oddechu, psychologii etc. Duchowości wreszcie nie można się autodydaktycznie nauczyć z książek, podobnie jak nie sposób opanować samemu rękodzieła.

Ani w bliższym otoczeniu - w klasztorze czy w zakonie - ani w dalszym - w Niemczech Jäger nie znalazł nikogo, kto mógłby być jego nauczycielem, przewodnikiem i mistrzem. Znalazł godopiero w Japonii. Spędził tam 6 lat, przeszedł cały surowy trening zen. Został nauczycielem zen, dziś jest mistrzem. Ale właśnie tam odkrył, że chrześcijańska droga kontemplacji uczy w swojej istocie dokładnie tego samego i postanowił ją odnowić nie tylko teoretycznie, ale przede wszystkim praktycznie.

Kontemplacja to bezprzedmiotowa, najwyższa forma modlitwy i chrześcijańska droga do doświadczenia Pierwszej Rzeczywistości. Każda wielka religia posiada taką drogę: hinduizm - jogę, buddyzm - zen, islam - sufizm. Kontemplacja, która została zapomniana w ciągu ostatnich 200 lat, jest duchową ścieżką równorzędną wobec dróg wschodnich, dlatego wcale nie trzeba szukać niczego lepszego. Istnieje przebogata tradycja mistyki chrześcijańskiej: od Jezusa, poprzez ojców pustyni, do "wielkiej czwórki": autora Obłoku niewiedzy, Mistrza Eckharta, św. Teresy z Awili i św. Jana od Krzyża. Odnowienie tej tradycji stanowi szansę religii i szansę człowieka na przetrwanie.

Jäger nie jest oczywiście ani pierwszym ani jedynym, który przez kontakt z innymi tradycjami duchowymi odkrył na nowo własną tradycję mistyczną. I całe szczęście, jak sam powiada. Hinduizm dla siebie i dla innych odkrywali: Bede Griffiths, Anthony de Mello, John Main i Raimon Panikkar. Thomas Merton i Hugo M. Enomiya-Lassale praktykowali zen. Brakuje właściwie tylko kogoś, kto by przybliżył tradycję mistyczną islamu.

Co wyróżnia Jägera? Przede wszystkim jest nam współczesny i bliski przestrzennie, bo "tuż za miedzą". Silnie podkreśla znaczenie nowego obrazu świata, stworzonego przez nauki przyrodnicze oraz praktyczne odrodzenie tradycji mistyczno-kontemplacyjnej Zachodu.

Religia jest odpowiedzią na pytanie o sens życia. Jej początek bierze się z doświadczenia mistycznego założycieli i religia powinna prowadzić z powrotem do tego doświadczenia. Jest jeden szczyt, ale wiele dróg, bo istnieje tylko jedno wspólne doświadczenie, jedna prawda i jedna Pierwsza Rzeczywistość. Stąd wynika transkonfesyjność mistyki i przyszłej religijności.

Bóg nie jest poza światem, lecz jest Jednią i Całością. Fala jest morzem: Bóg objawia się pod wieloma postaciami, ale zawsze pozostaje sobą. Jest jak morze, które objawia się w milionach fal, ale zawsze pozostaje tą samą wodą.

Religie są tylko modelami, dlatego powinny uwzględnić zmieniający się obraz świata, jaki przynosi nauka. W przeciwnym razie religia zagradza ludziom drogę zamiast otwierać. Stąd potrzeba rewizji i reinterpretacji. Dziś trzeba inaczej głosić wiarę. Pora zrezygnować z geocentryzmu (250 miliardów galaktyk) i antropocentryzmu (wszechświat istnieje od 14 miliardów lat). Boga nie da się oddzielić od ewolucji. Bóg wciela się w kosmosie. On nie jest w swoim wcieleniu, lecz manifestuje się jako wcielenie.

Doświadczenie jedności wskazuje, że nic nie może "wypaść z Boga". Dlatego wizja grzesznego człowieka i karzącego Boga należy do przeszłości. Jej miejsce zajmuje wizja wszechobejmującej miłości i przekonanie o stałym rozwoju świadomości.

Droga duchowa, która nie prowadzi z powrotem do codzienności, jest drogą na manowce. Jest regresją. Misterium odbywa się dziś na dworcu centralnym. Dlatego wizje, telepatia, prekognicja i inne "nadzwyczajne zjawiska" - błędnie brane za mistykę - są zupełnie drugorzędne. Życie jest religią i religia to życie. Mistyka jest codziennością, ponieważ codzienne życie jest miejscem spotkania człowieka i Pierwszej Rzeczywistości. Tylko w chwili przeżywania życia ma miejsce komunikacja z Bogiem. Nie jest to sekularyzacja religii, lecz sakralizacja życia.

Czy to jest droga dla każdego? Tak. Nie jest to droga bynajmniej elitarna, tylko po prostu mało znana. Madame Guyon, francuska mistyczka z XVIII wieku, która więzieniem przypłaciła swoje doświadczenia mistyczne, pisze: Wszyscy nadają się do modlitwy wewnętrznej. To wielkie nieszczęście, że prawie każdy myśli, że nie jest do niej powołany. Wszyscy jesteśmy powołani do modlitwy wewnętrznej, tak jak wszyscy powołani jesteśmy do zbawienia. Podkreśla, że ta forma modlitwy jest prosta i łatwa. I ubolewa nad tym, że nie jest nauczana przez kapłanów. Jan od Krzyża w przedmowie do Drogi na Górę Karmel daje wskazówki dla każdego. Mówi o tym, jak w krótkim czasie dojść do zjednoczenia z Bogiem. Również w Obłoku niewiedzy, owych wskazaniach anonimowego angielskiego mistyka z XIV wieku, dowiadujemy się, że kontemplacja jest dla każdego poważnego chrześcijanina drogą duchową. Powołani do modlitwy kontemplacyjnej są wszyscy - duchowni i świeccy.


Zenon Mazurczak  http://www.willigis-jaeger.de/  

440de276e7da10cbe9d9c6fe94a348ad.jpg

NA PROGU MILENIUM DUCHA

JAK DUCH CZASU BUDZI POTRZEBĘ MISTYKI


Jako założyciel i wieloletni kierownik Domu Św. Benedykta - Ośrodka Duchowych Dróg w Wurzburgu - ma Ojciec stale kontakt z ludźmi. Codziennie spotyka się Ojciec z gośćmi, ze swoimi uczennicami i uczniami. Rozmawia Ojciec z nimi, zna ich lęki i nadzieje. Co porusza tych ludzi?

Wiele kobiet i wielu mężczyzn, którzy przychodzą do mnie, czuje się obco w odziedziczonym chrześcijańskim otoczeniu. Z wiarą, która jest nauczana w kościele, nie potrafią począć nic albo już tylko niewiele. Ani nie pomaga im ona w trudach życia codziennego, ani nie zgadza się z ich obrazem świata. Bo i jak? Astrofizyka już dawno uświadomiła nam, że my, ludzie, nie jesteśmy Pępkiem świata. Nasza Ziemia to drobina pyłu na skraju uniwersum, umieszczona w stosunkowo małej Drodze Mlecznej, jednej z dwustu pięćdziesięciu miliardów. Ten wszechświat zaczął się prawdopodobnie niewyobrażalnie dawno od Wielkiego Wybuchu i rozszerza się z prędkością bliską prędkości światła. Słyszymy o pulsujących kwazarach i o czarnych dziurach. Przypuszcza się, że po niewyobrażalnie długim czasie wszechświat ten znów stopi się w jeden punkt. To, co dzisiaj wiemy, nie pasuje zupełnie do tego, czego uczył kościół przez wieki i czego wielu chrześcijan trzyma się do dzisiaj. Prawie wszystkie dogmaty powstały przecież w czasach, w których wierzono, że Ziemia jest płaska, a gwiazdy są dziurami w firmamencie.

Dlaczego ludzie wierzą w coś, co jest sprzeczne z ich wiedzą?

Ponieważ potrzebują religijnych wyobrażeń. Pomagają one zachować poczucie sensu i nadzieję, bez których ludzie nie potrafią żyć. Znamienną cechą naszego gatunku jest zdolność zastanawiania się nad sobą. Myślenie o sobie prowadzi w sposób nieunikniony do zastanawiania się nad , sensem życia - nad cierpieniem, śmiercią i życiem po śmierci. C.G. Jung widział to bardzo wyraźnie: "Nasze wyznania z ich słusznie staroświeckimi rytuałami i formami wyobrażeń ukazują obraz świata, który, co prawda, w średniowieczu nie stwarzał jeszcze poważniejszych trudności, ale dla człowieka dzisiaj jest raczej niezrozumiały, chociaż głęboki instynkt wciąż jeszcze skłania go do tego, żeby mimo konfliktu z nowoczesnym światopoglądem trzymać się wyobrażeń, które, wzięte dosłownie, nie czynią zadość rozwojowi ducha w ostatnich pięciu wiekach. Dzieje się tak niewątpliwie dlatego, żeby człowiek nie popadł w otchłań nihilistycznej rozpaczy". Ale dzisiaj dzieje się to coraz częściej: Stary obraz świata nie spełnia już swojej funkcji, a ludzie popadają w rozpacz, ponieważ nie wiedzą, dlaczego właściwie żyją.

I wtedy przychodzą do Ojca?

Tak, ale to nie jedyny powód. Przychodzą do mnie także wierzący i praktykujący chrześcijanie, którzy popadli w zwątpienie co do swej wiary. Uświadomili sobie, że wiara dzieciństwa nie ma już siły, by poprowadzić ich przez Życie - a przede wszystkim przez śmierć. Mamy dużą liczbę gości, którzy nie należą do żadnego kościoła czy wyznania, nie zostali ochrzczeni, ale jednak są głęboko religijni. Ludzie ci przeczuwają, że jest coś, co w ich dotychczasowym Życiu nie odegrało jeszcze żadnej roli, a co teraz jawi się jako absolutnie konieczne do zrozumienia sensu życia.

Z czego to wynika?
Nie ma prostego wyjaśnienia, ale można wymienić kilka powodów.
Od jakiegoś czasu obserwuję zjawisko przesycenia. Ludzie zachodniego świata zostali tak obficie pobłogosławieni wszelkimi dobrami i towarami, że w końcu nie wiedzą, jaki sens ma to wszystko. Orientację utrudnia im jeszcze wielość ideologii, które za pomocą nowych mediów z zawrotną szybkością atakują nas z całego świata. Politycy często nie mówią prawdy, gdyż byłaby ona zbyt ponura i nie przysłużyłaby się raczej ich kampanii, wyborczej. Reklama oraz selekcja informacji są narzędziami manipulacji!

To wszystko prowadzi u wielu naszych współczesnych do poczucia głębokiej niepewności. I zmusza ich do poszukiwania hierarchii wartości, dzięki której może się udać współżycie na naszym globie.

Przez stulecia europejski humanizm proponował uniwersalną hierarchię wartości. Jednak został on zdyskredytowany. Peter Sloterdijk, filozof, poddał go ostrej krytyce. Wytknął, że humanizm nie był w stanie uczynić z nas istot, które odpowiadałyby własnym wymaganiom etycznym. Dlatego domagał się on nowych reguł dla "ludzkiego parku " przyszłości. Czy ludzie tego dziś potrzebują?
Za wywodami Sloterdijka kryje się bojaźliwe pytanie o to, dokąd zmierza gatunek Homo sapiens, którego niedojrzałość jest oczywista.
Ani religiom, ani marksizmowi, ani egzystencjalizmowi nie udało się uczynić z człowieka lepszej istoty. Ani w antycznej, ani w chrześcijańskiej, ani w oświeceniowej postaci humanizm nie rozwinął człowieka w jakiś znaczący sposób. Miało raczej miejsce coś przeciwnego. Tak przynajmniej się wydaje, jeśli spojrzymy na wiek XX. Po Stalinie, Hitlerze, Mao, Pol Pocie- żeby wymienić tylko najbardziej przerażające nazwiska ludzi, wokół których grupowały się systemy pogardy dla człowieka - po wszystkich walkach szczepowych w Mryce, po zubożeniu wielu ludzi w Ameryce Łacińskiej i wzroście przestępczości na całym świecie człowiek nie może uchylić się od pytania o właściwe humanum. W obliczu tak sromotnej klęski humanizmu trzeba na nowo postawić pytanie o formowanie człowieka. W tym sensie Sloterdijk ma rację. F. Nietzsche, na którego się powołuje, widział to zresztą już sto lat temu. W " Tako rzecze Zaratustra" porównuje on czas młodości - a my możemy rozszerzyć to na całe Życie - z wielbłądem. Wielbłąd klęka i pozwala się objuczyć. Potem, chwiejąc się, wstaje i dźwiga swój ciężar na pustynię. Tam przemienia się w lwa, tym silniejszego, im większy ciężar taszczył. Lew musi zabić smoka. Imię smoka brzmi "Powinieneś!". Gdy zabije smoka, przemienia ślę w dziecko, które rozwinie się w to, czym jest w swej najgłębszej Istocie. Nietzsche zwraca się tym samym przeciwko kapłanom i nauczycielom, którzy ponoć mają monopol hodowlany. Nie deprecjonuje wychowania ani wychowawców. Raczej zrozpaczony krzyczy, że się nam nie udało z człowieka zrobić człowieka. Konstatuje potężny deficyt w wychowaniu rodzaju ludzkiego spowodowany przez religię, teologię i filozofię, przez szkoły i przez politykę. Deficyt ten prowadzi dziś do pytania o sens wychowania w ogóle. Czy istnieje szansa uspołecznienia człowieka, która umożliwiałaby mu współżycie z innymi ludźmi w sposób rzeczywiście godny człowieka?

Sloterdijk proponuje uwolnić to pytanie od wszelkich moralnych skojarzeń. Nie wolno już stawiać go filozofom i teologom, ponieważ wcześniej czy później odpowiedź na nie stanie się spraw4 inżynierów genetycznych i biochemików. jego dewiza brzmi: Antropotechnika zamiast humanistycznego wykształcenia. Co Ojciec o tym sądzi?

Antropotechnika, selekcja prenatalna i manipulacja genetyczna budzą w nas lęk. Słusznie, bo nikt nie wie, jak właściwie ma wyglądać człowiek przyszłości. Sloterdijk ma jednak rację, że "oswojenie człowieka" nie dokona się zapewne poprzez moralne nakazy i zakazy. Potrzebujemy nie tylko reguł- w tym także "reguł dla ludzkiego parku" - żeby ułożyć nasze współżycie z innymi. Rzeczywistego człowieka nie da się również wyhodować. Nasz rozum został skaŻony przez groźny dla życia egocentryzm. Znaleźliśmy się w ślepej uliczce. Zaprowadził nas tam przerost ratio powiązany z niszczycielskim narcyzmem. Widzę tylko jedno rozwiązanie: Rzeczywisty humanizm osiągniemy nie nakazami, lecz poznaniem i mistycznym doświadczeniem jedności ze wszystkimi istotami. Musimy dotrzeć do naszego właściwego źródła, do naszej prawdziwej istoty, do naszego boskiego jądra - czy jakkolwiek to nazwiemy. Każda zewnętrzna moralność wydaje się ostatecznie skazana na klęskę. Mimo to musimy spróbować powiedzieć dzieciom, jak mogą rozumnie istnieć w tym społeczeństwie. Musimy ustanawiać nakazy, począwszy od sygnalizacji świetlnej na skrzyżowaniu, a skończywszy na społecznej odpowiedzialności. Rzeczywista przemiana człowieka bierze się z głębi bytu.

Jak skłonić ludzi, żeby zapragnęli takiej przemiany?

To nie jest wcale takie trudne. My zachowaliśmy przeczucie, że istnieje miejsce, gdzie wszystkie pytania mają swoją odpowiedź. Coraz więcej ludzi wyrusza na poszukiwanie tego miejsca. I to właśnie oni przychodzą do nas albo szukają instytucji podobnych do naszej. Pewna kobieta powiedziała mi kiedyś, że pochodzi z rodziny ateistycznej. Ale już w wieku sześciu lat wiedziała, że jej rodzice kłamią. Dlatego chodziła potajemnie do kościoła. Inni zapewniali mnie, że próbowali wyjaśnić swoim rodzicom, że nie są ich dziećmi, lecz pochodzą skądinąd lub gdzie indziej mają swoje miejsce. Jeśli ta pewność utrzymuje się do późnego wieku, to nie można jej zbyć jako dziecinnego urojenia.

Co Ojciec oferuje tym ludziom? Co mogą oni u Ojca znaleźć?

Idę z tymi ludźmi drogą duchową, która prowadzi do doświadczenia tego, co zwiastują święte księgi wszystkich religii, co wyrażają rytuały i sakramenty, i co obiecywały pierwotnie ludziom kościoły. Drogą, która prowadzi do doświadczenia tego, co stanowi cel religii: Bóg, Boskość, Pustka, Brahman. Używam tych określeń zamiennie, bo znajduję w nich wskazanie na ostateczność i jednię.

Powiada Ojciec: To, co obiecywały pierwotnie ludziom kościoły. Czy to znaczy, że one dziś tej obietnicy nie wypełniają, że nie są już w stanie przekazać doświadczenia religijnego? I ludzie przychodzą do Ojca, żeby zdobyć doświadczenie religijne lub duchowe?
I tak, i nie. Trafiają do mnie zarówno ludzie, którzy chcą poczynić pewne doświadczenia, jak też i ludzie, którzy już takie doświadczenia mieli. Wspólna jest im wiedza lub przeczucie, że nie zadowala ich czysto intelektualne przekazywanie wiary, że na czysto kognitywnej drodze nie mogą znaleźć odpowiedzi na pytanie o sens życia.

Czy to powód, dla którego nasze kościoły są puste?

Zasadniczy problem współczesnego kościoła polega na tym, że w zbyt małym stopniu przekazuje on wielki skarb swej mistycznej i duchowej tradycji. Mistyczne elementy chrześcijaństwa są w kościele prawie nieobecne. Jest rzeczą znamienną, że wielcy fizycy XX wieku - Werner Heisenberg, Wolfgang Pau li, Erwin Schrodinger - nie zwrócili się do chrześcijaństwa, lecz do hinduizmu i buddyzmu, gdy szukali języka, w którym mogliby wyrazić duchowy wymiar swych odkryć w zakresie fizyki. Któż dziś wie, że również chrześcijaństwo ma tradycję mistyczno- duchową nie ustępującą mądrością i głębią naukom Wschodu? Mistyczni myśliciele - Mistrz Eckhart, Jan Tauler , Mikołaj z Kuzy - na długo poszli w zapomnienie.

Czy dlatego, że w dziejach chrześcijaństwa zatriumfowała teologia, która ukryła ich dorobek?

Akademicka teologia wielkich religii rzadko zajmuje się doświadczeniem mistycznym. W liczącym osiemset stron Katechizmie Rzymskim słowo mistyka nie pada ani razu. W doktrynie katolickiej mistykę przypisano do dogmatyki. Jest kontrolowana przez racjonalną doktrynę wiary i tylko wtedy ma w ogóle szansę dojść do głosu, jeśli zgodzi się na jej abstrakcyjną terminologię. Chrześcijańskim mistykom posługiwanie się tą terminologią sprawiało znaczne trudności. Gdy chcieli wyrazić swoje doświadczenia, musieli to czynić przez filtr dogmatyki. Prowadziło to do zahamowania i stępienia siły bezpośredniego przeżycia, pierwotnego doświadczenia. Z tego powodu chrześcijańska tradycja w globalnym koncercie mistyki zawsze odgrywała podrzędną rolę. Mistyczne nurty w hinduizmie i buddyzmie, także w nieco mniejszym stopniu w islamie, mają dużo szerszy krąg oddziaływania, ponieważ mogły rozwijać się dużo swobodniej niż dogmatycznie oswojona mistyka chrześcijańska.

Czy to tylko prymat dogmatyki podcina skrzydła mistyce chrześcijańskiej? A może raczej czyni to teologia panująca w dogmatyce chrześcijańskiej?

Trudno powiedzieć. Faktem jest, że w teologii chrześcijańskiej ostatnich dwustu lat nie było miejsca dla mistyki. Teologia uprawiała konsekwentną racjonalizację wiary i nie chciała nic wiedzieć o rzekomo irracjonalnej mistyce. Teologia sądziła, że musi sprostać tym samym naukowym standardom co nauki przyrodnicze. A to zwykłe nieporozumienie. Mędrcy wszystkich religii są zgodni, że to, o co im chodzi, leży poza wszelkimi pojęciowymi sformułowaniami i racjonalnym poznaniem.

Jak mogło wobec tego dojść w chrześcijaństwie do takiego racjonalistycznego nieporozumienia?

Jego korzenie sięgają bardzo głęboko, aż do filozofii Arystotelesa. W rozwiniętej przez niego teologii Bóg tronuje ponad wszystkim. Nie jest to Bóg, który we wszystkim się istoczy. Jest on szczytem stworzenia, ale nie jest w stworzeniu. Jest celem, do którego wszystko dąży. Ale on sam nie płynie w stworzeniu. Bóg Arystotelesa nie jest przelewającą się pełnią, która objawia się w stworzeniu. Pod wpływem arystotelesowskiej filozofii w średniowieczu Albert Wielki i Tomasz z Akwinu stworzyli teologię chrześcijańską. Zaczęło dominować wyobrażenie o Bogu poza światem. Bóg ten, tak jak staroizraelski Jahwe, określa z zewnątrz los swego świata. Co więcej, do takiego obiektywnego Boga można zastosować kryteria dotyczące obiektywnego, racjonalnego poznania. Stąd wzięło się niezrozumienie mistyki.

Jakie konsekwencje ma to teistyczne nakierowanie teologii chrześcijańskiej?

Teizm prowadzi do dualnego widzenia świata. Ustanawia głęboką przepaść między Bogiem a światem. Bóg i świat są ontologicznie różni, są rzeczywistościami istniejącymi dla siebie. Świat staje się doliną płaczu, z której należy uciec przez zbawczy most krzyża Chrystusa. U podstaw chrześcijaństwa leży teistyczny sposób myślenia, a jego konsekwencją jest rozumienie Jezusa jako zbawiciela. Soteriologia, chrystologia, teologia ofiary - wszystkie one mają znaczenie tylko na tle teizmu.

Czy chce Ojciec przez to powiedzieć, że Jezus nie rościł sobie pretensji do bycia zbawicielem, wybawcą lub odkupicielem, że określenia te są skutkiem teistycznej interpretacji?

Na pewno Jezus przyczynił się do teistycznej interpretacji swego Życia i nauki. Wynika to z natury języka jego czasów. Decydujące jednak jest to, że chrześcijaństwo swoją teologią zbawienia, która bynajmniej nie pochodzi od Jezusa, lecz raczej od Pawła, wzięło na siebie ogromne brzemię. Po pierwsze dlatego, że dziś już prawie nie sposób wytłumaczyć komuś, iż dwa tysiące lat temu pewien człowiek umarł na krzyżu, ażeby odpokutować nasze winy. Po drugie zaś dlatego, że z lekceważeniem ziemskiego świata łączy się niezrozumiałe dziś lekceważenie doczesności: Ziemi, przyrody, kobiety, ciała, seksualności i zmysłów. Jestem świadom ogólnikowości tych wypowiedzi. Ale patrząc wstecz na dwa tysiąclecia chrześcijaństwa, widzę w nich jednak dużo prawdy.

Dualne widzenie świata istnieje jednak nie tylko w chrześcijaństwie.

Tak, to prawda. Teistyczne i dualistyczne elementy istnieją w chrześcijaństwie, w islamie i w judaizmie. Ale też w praktykowanym buddyzmie i hinduizmie, o ile nie idą one mistycznymi drogami swoich założycieli. Na przykład buddyjski amidyzm prawie nie różni się w podstawowej strukturze od chrześcijaństwa. Widziałem w Indiach składanie ofiar ze zwierząt, którymi próbowano zjednać sobie boginię Kali. Jak w innych religiach, tak i tu ustanawia się najpierw przepaść między Bogiem a światem. Potem obiecuje jej pokonanie dzięki wyrzeczeniom i darom ofiarnym. Na koniec przyrzeka zbawienie, które nadejdzie później. Na tym polega obietnica zbawienia.

Jeżeli wszystkie wielkie religie maj4 elementy dualistyczne, to nasuwa się podejrzenie, że teistyczny sposób mówienia o Bogu - a więc jego uprzedmiotowienie -leży w naturze ludzkiego intelektu. Czy w ogóle jest możliwa nieteistyczna teologia? Czy teizm nie jest właściwie jedynym możliwym sposobem mówienia o Bogu?

To za dużo powiedziane. Jeżeli spojrzymy na historię filozofii, Stwierdzimy, że nie wszyscy wielcy myśliciele reprezentowali podejście dualistyczno-teistyczne. Jak na ironię, akurat nauczyciel Arystotelesa, Platon, reprezentuje na Zachodzie nie-teistyczną teologię. Albowiem Platon wbrew wszystkim błędnym interpretacjom jego tekstów - nie zna ontologicznego dualizmu. Jego filozofia w europejskim myśleniu przetrwała tylko jako podskórny prąd - właśnie jako mistyka. Plotyn i Proklos w III stuleciu są neoplatonikami, tak samo Dionizy i Ewagriusz z Pontu w IV wieku. Również Mistrz Eckhart, Mikołaj z Kuzy i G.W. Leibniz wracają do Platona.

Jak Ojciec to tłumaczy?

W filozofii platońskiej Bóg jest zarówno w świecie, jak i poza światem. Materia sama nie istnieje, rzeczywistością staje się dopiero dzięki bezczasowym ideom, które się w niej manifestują. Znamienne, że ten "idealizm" znalazł ponownie uznanie w naukach przyrodniczych. Mechanika kwantowa pokazuje w każdym razie, że zmierzamy do przyjęcia obrazu świata, który w wielu elementach przypomina obraz platoński. Wiem dobrze, że
to dyskusyjne, czy Platona można rzeczywiście tak rozumieć. Jednak fakt, że mistycy do niego sięgają, skłania do takiej interpretacji.

Jakie są najważniejsze zbieżności między filozofią platońską a mistyką?

Najważniejsze zbieżności widzę w przekonaniu, że nie ma przepaści między Bogiem a światem, że świat nie jest niczym innym jak zjawianiem się tego, co boskie. W konsekwencji zbawienie jest rozumiane nie jako pokonanie owej przepaści, lecz jako przebudzenie się do prawdziwej istoty. Taki też był właściwy cel wszystkich mędrców i wszystkich założycieli religii: Wyzwolić ludzi ze stanu mroczności i wprowadzić w doświadczenie tego, co boskie. Zbawienie rozumieli oni jako poznanie. Na tym też polega dla mnie znaczenie Jezusa: Na tym, że wskazał nam drogę do doświadczenia jedności z boską prazasadą, nie zaś na jego śmierci na krzyżu. Doświadczenie, które poczynił, umożliwiło mu określanie Boga nie tylko poufale jako ojca, lecz ponadto pozwoliło powiedzieć: "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" a 10,30) albo "Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca" a 14,9), lub "Zanim Abraham stał się, JA JESTEM" a 8,58). Stąd można powiedzieć, że w chrześcijaństwie chodzi o to, żeby naśladując Chrystusa, wejść w proces poznawania w świadomości mistycznej.

Nawet jeśli w kościele rośnie przekonanie o znaczeniu duchowości i mistyki, to ci, którzy szukają religijnych doświadczeń, nie pukają już do jego drzwi, lecz szukają szczęścia poza tradycyjnymi instytucjami.
Pod wpływem tradycji buddyjskich i hinduskich powstały w świecie zachodnim niewielkie grupy i wspólnoty, które nie mają z kościołem nic albo prawie nic wspólnego. Wydaje się, że mistyka wywędrowała z kościoła. Naturalnie, istnieje również pseudomistyka i dlatego niejeden szarlatan włóczy się po tak zwanym targowisku dostarczycieli sensu. Również ruch New Age zrodził wiele wątpliwych idei. Trzeba jednak przyznać, że ludzie, których tam ciągnie, naprawdę szukają i że najwyraźniej nie znaleźli poza tym nigdzie czegoś, co by im odpowiadało.


Willigis Jäger  http://www.czarnaowca.pl/szukaj.php?szukaj=Willigis+J%E4ger&l=0&w=All  

 

 

440de276e7da10cbe9d9c6fe94a348ad.jpg

Willigis Jager, "Fala Jest Morzem", Rozmowy o Mistyce

O. Jan M. Bereza OSB

Po przeczytaniu książki Fala jest morzem, rozmowy o mistyce ojca Willigisa Jagera, benedyktyna z klasztoru Munsterschwarzach czuje się wewnętrznie rozdarty. Mam do niej bardzo osobisty stosunek gdyż podążam podobną jak autor duchową ścieżką – tak mi się przynajmniej do niedawna wydawało. Z jednej strony chciałbym bronić wraz z ojcem Jagerem nieogarnionego bogactwa autentycznego doświadczenia mistycznego i ścieżki zen (zen to japońskie słowo wywodzące się zapewne od sanskryckiego dhyana, oznaczające kontemplację) przed tymi dogmatykami, którzy nie mając takiego doświadczenia zamykają je w ograniczonych pojęciach i zubażają. Z drugiej jednak strony wydaje mi się, że trzeba tego doświadczenia bronić także przed samym Jagerem.

 

Książka Fala jest morzem, mimo że wzbudza wiele kontrowersji, a może właśnie dlatego, doczekała się w Polsce już trzeciego wydania, w Niemczech dziewięciu. Zmusza ona do refleksji nad dialogiem międzyreligijnym i to od jak najbardziej podstawowej strony, gdyż ojciec Jager nie jest tylko teoretykiem dialogu a dialog - jak mówił Jan Paweł II na posiedzeniu Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, w kwietniu 1990 roku – „jest nie tyle jakąś ideą do studiowania, co sposobem życia w pozytywnym odniesieniu do drugich.” Ważne jest zatem, abyśmy dochodzili do poznania i zrozumienia religijnych przekonań innych ludzi poprzez osobisty kontakt i doświadczenie. „Takie wzajemne spotkanie – mówił Ojciec Święty - może rzeczywiście wzbogacić wszystkich, którzy w tym dialogu uczestniczą". Ojciec Jager przez wiele lat praktykował zen w Japonii pod kierunkiem rosiego Koun Yamady i przez szkołę zen Sanbo-Kyodan został uznany za rosiego (mistrza zen).

 

Rosi Yamada, po otwarciu ośrodka zen prowadzonego przez ojca Jagera powiedział m. in.: „Jeśli udałoby się znaleźć wspólną płaszczyznę między zenem a chrześcijaństwem, to byłby to przełomowy moment w dziejach ludzkości, byłby to naprawdę punkt zwrotny dla rozwoju kultury rodzaju ludzkiego i dla urzeczywistnienia pokoju na świecie”. Nauczyciel ojca Jagera wielokrotnie wskazywał na istniejące różnice na płaszczyźnie teologicznej i filozoficznej między buddyzmem i chrześcijaństwem, ale wskazywał także na możliwości znalezienia punktów stycznych miedzy tymi dwoma wielkimi tradycjami na płaszczyźnie duchowego doświadczenia. Jako przykład podawał tu takich świętych chrześcijańskich jak św. Benedykt czy Mistrz Eckhart. Sam rosi Yamada dokonał porównania mistycznego doświadczenia, jakie było udziałem św. Benedykta gdy zobaczył cały świat w jednym promieniu słońca[i] i uznał je za oświecenie - satori, jakie miało wielu mistrzów zen. Mówił o tym w chrześcijańskim centrum medytacji, które na Filipinach w 1985 roku poświęcił kardynał Sin.

 

Kontrowersje jednak budzą się nie na płaszczyźnie doświadczenia lecz na płaszczyźnie jego interpretacji czemu m. in. – w odniesieniu do książki ojca Jagera Fala jest morzem dał wyraz ojciec J. Salij.[ii] Wylicza on szereg „rodzajów ziaren smierci”, które jego zdaniem rozsiewa książka ojca Jagera; między innymi: panteistyczne rozumienie Boga, lekceważenie rozumu i prawdy czy protekcjonalny podziw dla Jezusa.

 

Dlaczego mistycy różnych czasów i tradycji często oskarżani są o różne teologiczne błędy czy wprost herezje. Wydaje się, że przyczyna leży w tym, iż w doświadczeniu mistycznym zanika tak charakterystyczna dla poznania dyskursywnego struktura podmiot-przedmiot. Św. Jan od Krzyża, wielokrotnie porusza problem przekroczenia wyobraźni i myślenia o Bogu na poziomie kontemplacji. W Drodze na Górę Karmel (II,12,3) pisze on: „Jeśli dusza chce dojść do zjednoczenia z Bogiem, musi uwolnić się od tych wszystkich wyobrażeń i pozostawić w mrokach zmysł wyobraźni. Wyobrażenia te bowiem nie mają żadnej zdatności do tego, aby być bezpośrednim czynnikiem zjednoczenia z Bogiem...”. Jakkolwiek uznaje, że wyobrażenia mogą być pomocne w rozmyślaniu i szczególnie na początku duchowej drogi, to jednak na płaszczyźnie kontemplacji stają się wprost przeszkodą i trzeba je pozostawić i to zarówno wyobrażenia naturalne jak nadprzyrodzone. Jan Kasjan podobnie zaleca, aby na modlitwie odrzucić całe bogactwo myśli, aby osiągnąć pamięć o Bogu (Por. Rozmowy X,2). Gdy nie ma przedmiotu i podmiotu, wtedy nie można określić czegokolwiek. Milczenie w tym wypadku nie oznacza ignorancji. Jeśli mistrzowie zen czy mistycy innych tradycji religijnych pragną przekazać swoje doświadczenie posługują się innymi formami ekspresji, a gdy używają mowy często posługują się językiem w sposób odmienny od powszechnie przyjętego. Język teologów jest zwykłe językiem teorii bytu, język mistyków językiem teorii poznania. Kto nie ma doświadczenia a jest tyko wielce uczony może ten język rozumieć inaczej niż ten, który go tworzy. Mistrzowie zen konsekwentnie odmawiają ujęcia doktryny w czysto dyskursywny sposób. Jedna z anegdot poruszających ten problem, zyskała wielką popularność i jest powtarzana od wieków przez wielu nauczycieli zen. Mówi ona o tym, jak pewien uczeń prosił swego mistrza o wyjaśnienie tajemnicy doktryny. Mistrz spytał: „Czy zjadłeś już śniadanie?” „Tak” - brzmiała odpowiedź. „To pozmywaj naczynia” - powiedział mistrz”.

 

Podobnie postępowali i Ojcowie Pustyni. Święty Antoni pustelnik zaprosił kiedyś ojców na dysputę teologiczną i przedstawił im cos z Pisma Świętego. Każdy odpowiadał, jak umiał, abba Józef powiedział: „Nie wiem”. Święty Antoni pochwalił abba Józefa, że znalazł najlepszą drogę. Owo „nie wiem” nie jest jedynie wyrazem odwagi przyznania się do swej niewiedzy, ale jest także pewną postawą umysłu, który odmawiając intelektualnego ujęcia i słownego przekazu skierowuje nasz umysł w stronę doświadczenia Tajemnicy. W tym ogołoceniu od wszelkiej wiedzy i wyobrażeń stajemy mocniej na gruncie rzeczywistości takiej jako ona jest a nie takiej, jaką możemy ująć, uprzedmiotowić czy wyrazić. Ojciec Jager sam zwrócił uwagę na ten problem w swej książce - ”Bo kto szuka Boga w określonym sposobie (Weise), ten bierze sposób, a gubi Boga, który jest ukryty w tym sposobie”.[iii]

 Ojciec Jager w książce Fala jest morzem, nie posługuje się sposobem wyrażania znanym mistrzom zen czy Ojcom Pustyni, chociaż ma do tego prawo jako nauczyciel zen i benedyktyński mnich, dlatego zapewne wzbudza tak wiele kontrowersji wśród teologów.

Dziś wielu mistrzów zen działających na Zachodzie odchodzi od tradycyjnego nauczania uważając, że kultura Zachodu jest inna, bardziej oparta na dyskursywnym myśleniu, stąd potrzeba więcej komentarzy, wyjaśnień i intelektualnych ujęć. Również ojciec Jager w swej książce podjął to ryzyko. Nie jest to rzecz bez znaczenia gdyż zen dotyka naszej codzienności a „Bóg – pisze Jager – manifestuje się w codzienności i tyko tam można go znaleźć”.[iv] Jest to możliwe wtedy, gdy drzwi otwierają się od wewnątrz, dokonuje się to przez ćwiczenie (ascezę) ale często także – jak zauważ Jager – z powodu kryzysu życia.[v]

 

Jager dzieli się swym doświadczeniem Boga odkrywanym w codzienności, wymaga to jednak bardziej egzystencjalnej akceptacji, przemyślenia i przemiany swego życia niż intelektualnej recepcji i w tym tkwi dla mnie wartość jego książki. „Doświadczenie religijne – cytuje Jager C.G. Junga – jest absolutne. Nie można o tym dyskutować. Można tylko powiedzieć, że nigdy się takich doświadczeń nie miało... Wszystko jedno, co świat myśli o takim doświadczeniu. Ten kto je ma, posiada wielki skarb, który stał się dla niego źródłem życia, sensem i pięknem, który światu i ludzkości daje nowy blask”[vi]. Jager nie poprzestaje jednak na opisie czystego doświadczenia, wyraża je i interpretuje na płaszczyźnie współczesnej fizyki, psychologii, filozofii i teologii. Z jego ujęciami jednak nie zawsze mogę się zgodzić mimo, a może dlatego, że praktykuję zen od prawie trzydziestu lat i na pewno nie mogą się zgodzić teolodzy. Być może sam Jager nie przywiązuje to tych interpretacji wielkiego znaczenia skoro przytacza opis doświadczenia swego mistrza, który przez trzy dni po swoim oświeceniu śmiał się – „On śmiał się dlatego, ponieważ oświecenie okazało się takie proste – ponieważ przebudził się i stwierdził, że rzeczywistość może być tak banalna, a jednak doskonała. Nagle człowieka śmieszy ten cały mozół, cała ta teologia, cała filozofia”.

 

Rosi Yamada mówił, że celem jego nauki jest doprowadzenie uczniów do oświecenia-satorii; ale jakie to może mieć znaczenie dla chrześcijan, muszą sobie odpowiedzieć sami. Ojciec Yves Raguin SI, który jeszcze w latach pięćdziesiątych zainteresował się zenem dał jednoznaczną odpowiedź na pytanie: Czym dla niego jest zen? Na seminarium w chrześcijańskim centrum w Tao Fong Shan w marcu 1992: „Praktyka zen może doprowadzić nas do głębszego poznania tego, jak Chrystus rozumiał bycie całkowicie człowiekiem i Bogiem. To głębokie zrozumienie tajemnicy Chrystusa jest jednym z głównych dobrodziejstw jakie otrzymałem poprzez praktykę zen.”[vii] Ojciec Jager w swej książce Fala jest morzem nie daje jednak jednoznacznych odpowiedzi, choć można by się tego spodziewać od mnicha i kapłana, będącego w jesieni życia i reprezentującego określoną tradycję religijną. Jager nie jest dogmatykiem, nie każdy musi nim być. Faktem jest też, że doświadczenie mistyczne znajduje się poza pojęciami, ale faktem również jest to, że do natury ludzkiego umysłu należy konceptualizacja tego doświadczenia w terminach wyznawanej wiary. Rodzi się więc pytanie o tożsamość religijną tego, kto stawia dogmatyczne pytania i podważa dotychczasową interpretację podstawowych dla wiary chrześcijańskiej dogmatów, takich jak dogmat o odkupieńczej śmierci Chrystusa, o Jezusie jako Synu Bożym czy grzechu pierworodnym. Jego książka może więc wzbudzać niepokój nie tylko u tych, którzy lubią mieć na wszystko gotową odpowiedź. Można mieć także wątpliwości co do zasadności przeciwstawienia zen chrześcijaństwu. Rosi Kwong, jeden z nielicznych mistrzów zen działających na Zachodzie i akceptowanych także w Japonii na spotkaniu w naszym klasztorze w Lubiniu w 1999 roku mówił: „Podczas sessin pewna kobieta powiedziała mi, że nie wie co praktykować: zen czy chrześcijaństwo... Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, bo zen to życie samo w sobie, potrzeba jednak światła, aby mogło się rozwijać. Również ojciec Ama Samy SI, który praktykował zen także u rosiego Yamady podobnie widzi ten problem – „Kiedy chrześcijanin praktykuje zen, praktykuje go jako chrześcijanin, a nie jako buddysta, dlatego nie rodzi się problem nawracania chrześcijanina na „wiarę buddyjską”. Chrześcijanin wkracza na ścieżkę zen będąc chrześcijaninem i staje przed wyzwaniem jakie niesie zen do radykalnej wiary, nadziei i oddania.”[viii] Ojciec Jager wydaje się, że ma odmienne zdanie skoro jednym zaleca praktykowanie chrześcijaństwa a innym praktykę zen.[ix]

 

Wydaje się, że włsna tożsamość religijna jest czymś podstawowym dla prowadzenia międzyreligijnego dialogu. „Spotkanie religii, tylko wtedy bowiem przynosi owoce – czytamy w dokumencie Kontemplacja i Dialog Międzyreligijny - kiedy odbywa się między ich autentycznymi przedstawicielami (...) szczere przywiązanie do Kościoła i jego nauki jest również niezbędne – jeśli chce się być uczestnikiem prawdziwego dialogu nie tylko dla własnej korzyści, ale i dla dobra wszystkich wierzących..”[x] Thomas Merton pisał w 1968 roku: „Dialog kontemplacyjny musi być zarezerwowany dla tych, którzy zdobyli surową dyscyplinę przez lata milczenia i długoletnie uprawianie medytacji. Dodałbym jeszcze, że musi on być także zarezerwowany dla tych, którzy z całą powagą wstąpili w swoją tradycję monastyczną i pozostają w rzeczywistym kontakcie z przeszłością swojej własnej wspólnoty religijnej.”[xi]

 

Chciałbym mieć nadzieję, że powiedzenie zen: „Wielkie wątpienie, rodzi wielką wiarę” spełni się w życiu autora i czytelników książki Fala jest morzem. Ta nadzieja nie jest bezpodstawna bowiem dialog z przedstawicielami innej religii umożliwia przejrzenie na nowo dziedzictwa własnej tradycji a ożywienie naszych poszukiwań duchowych poprzez świadectwo wiary innych wierzących pozwalają ostatecznie „ze swego bogactwa wydobywać rzeczy nowe i stare (Mt 13, 52)”. Wiara ta jest tym bardziej potrzebna im bardziej przekraczamy granice działania rozumu i konceptualnych ujęć.

 

Tym katolikom, którzy pragną podążać drogą ojca Jagera chciałbym zacytować słowa koreańskiego mistrza zen Seung Sahn. Mówi on, że „praktykować zen to znaczy robić coś na 100% i katolik praktykuje zen wtedy, gdy jest katolikiem w 100%”. Czy ojciec Jager okaże się katolikiem w 100% i jednocześnie konsekwentnym mistrzem zen okaże się zapewne wtedy, gdy odpowie na stawiane mu zarzuty.

 

      O. Jan M. Bereza OSB 

 

  http://www.lhundrub.jinpa.tripod.com/tradycjagelug_index.html 

 

 

Autor: Zenon Mazurczak