JustPaste.it

Z "Pamiętnika idioty".

Idiota - to nie jest głupi facet. Przeciwnie. Idiota - to geniusz na odwrót. Trudno zostać idiotą, podobnie jak geniuszem. Co do mnie, to ja się bardzo staram.

Idiota - to nie jest głupi facet. Przeciwnie. Idiota - to geniusz na odwrót. Trudno zostać idiotą, podobnie jak geniuszem. Co do mnie, to ja się bardzo staram.

 

Trudne  proste  pytania

Bywają takie kwestie, które „same się rozumieją”. Nad którymi głupio się zastanawiać. Pytania na ich temat zbywane są wzruszeniem ramion i tylko idioci upierają się, żeby te pytania stawiać i – co gorsza – szukać na nie odpowiedzi.

Już udowodniłem, że idiota – to nie jest głupi facet. Idiota – to geniusz na odwrót. Bardzo trudno zostać idiotą, podobnie jak geniuszem. Co do mnie samego – stanowi to marzenie życia: zostać idiotą. Robię w tym celu wszystko, co możliwe.

Bardzo często polega to na zadawaniu pytań.

Teraz też się pytam, z jakiego powodu, mówiąc i pisząc o jakimś pośle, koniecznie musimy dodać, że chodzi o posła PO, posła SLD albo posła PiS. Samo określenie „poseł” jakoś nie wystarcza.

W krajach normalnych określa się posła inaczej: na przykład „liberalny”, „konserwatywny” (to najczęściej), ale bywają tam też posłowie socjalistyczni, nawet komunistyczni. Takie określenie wyjaśnia, jakie idee, jaki porządek rzeczy poseł preferuje. Fakt, nie zawsze konsekwentnie, ale choćby z grubsza. Po prostu wiadomo mniej więcej, czego się po tym pośle spodziewać.

Po jego partii tak samo. Bo tam, w tych normalnych krajach, z partiami bywa dokładnie kubek w kubek. Bywają partie liberalne, konserwatywne, bywają nawet komunistyczne. Jeśli nie odpowiada komuś liberalna albo komunistyczna idea, po prostu nie zapisuje się do takiej partii i nie głosuje na nią. Że partia komunistyczna składa się wyłącznie z agentów Moskwy, tylko u nas wiadomo. Że socjalistyczna z agentów Brukseli – nie wiadomo tylko u nas.

U nas takie określenia w ogóle prawa bytu nie mają. Nie tylko my, ale sami posłowie nie całkiem pojmują, co znaczy „liberalny”, albo „konserwatywny”. „Komunistyczny” od razu nadaje się na odstrzał, „socjalistyczny” prawie też. Pomimo tego, że świat w swojej masie zdąża poprzez socjalizm właśnie do komunizmu, co już nie jeden idiota udowodnił. Marksa nie mam tu na myśli. Raczej Friedmana. Stop! Ściśle rzecz ujmując, mam na myśli… No, kogo?

Szczęściem taki mam zwyczaj, żeby niedługo mieć kogoś na myśli. Zwłaszcza kogoś takiego. Gdyby nie ten zwyczaj, całe dnie spędzałbym struty. Aż ktoś by mnie struł naprawdę.

Zaś co do tego pleno titulo „posła PO”, czy jakiejś tam innej partii, sprawa jest, jak wszystkie trudne sprawy, dziecinnie prosta. Wynika z pomieszania tych dziwnych dla Polaka pojęć, które w krajach normalnych całkiem sprawnie funkcjonują. U nas jednak stanowią taką tylko okazjonalną ozdobę, niby ten kwiatek zimą u stróża przy kożuchu. Bo już utarło się u nas i każde dziecko to wie, że poseł polski to żaden tam liberał czy konserwatysta. Poseł polski to funkcjonariusz partii, która go umieściła na liście. I która umieści go znowu, jeżeli będzie grzecznym funkcjonariuszem. W tej sytuacji poseł nie musi zawracać sobie głowy trudnymi pojęciami. Zwłaszcza, że zgodność tych pojęć z działalnością posła byłaby niełatwą sprawą.

Sami pomyślcie, ile by trzeba się było namęczyć myśleniem, żeby głosować zgodnie z wyznawaną ideą. Najpierw, trzeba by w ogóle jakąś ideę mieć. To też nie takie proste, choć wcale nie trzeba by samemu tej idei wymyślać. Ale trzeba by pomyśleć, czy ona się opłaca. Czy nie padnie przypadkiem. Weźmy takie USA. Cholerny elektorat, najpierw demokratów wybiera, a potem zupełnie nagle – paf! I we władzach republikanie. Ryzyko jak diabli.

Więc lepiej nawet nie wiedzieć, czym różni się liberał od laburzysty, socjalista od republikanina, niech szlag ich trafi wszystkich. Pomyślność polskiego posła polega na całkiem innych wartościach. Niech żyje lista płac i lista wyborcza, szef klubu i szef partii.

No i ten szef, co jest wyżej, tak zapewnia szef jego klubu w ornacie.