JustPaste.it

Jest uratowany. Bo wino...

To się zdarzyło naprawdę.Nie jest to usprawiedliwienie pijącego alkoholika. Złego, głupiego, myślącego tylko o sobie człowieka.Chcę tu pokazać, że nawet taki człowiek... cierpi.

To się zdarzyło naprawdę.Nie jest to usprawiedliwienie pijącego alkoholika. Złego, głupiego, myślącego tylko o sobie człowieka.Chcę tu pokazać, że nawet taki człowiek... cierpi.

 

0e2fb236d61d159824035e09d5891d18.jpgEdward nie był pewien, czy otworzył oczy. Ciemno. Ale zaczynają się wyłaniać jakieś kształty. Kiedy zupełnie wysunął głowę spod kołdry, jego wzrok skierował się natychmiast w najjaśniejsze miejsce. Okno, a za nim latarnia. Kształty w pokoju zamieniały się w meble i przedmioty. W ustach czuł kompletną suszę. Z trudem podniósł się z wersalki i usiadł. Zaglądnął do aluminiowego kubka, podniósłszy go z ławy. Wypił jakieś resztki kawy.

Zapalić! Sięgnął po sfatygowaną paczkę Klubowych. Tak się trząsł, że z trudem wyciągnął papierosa. Udało się go przypalić dopiero przy trzeciej zapałce. Zaciągnął się tak mocno, że aż mu się niedobrze zrobiło. Zrobił, mimowolnie, coś w rodzaju odruchu wymiotnego, otrząsnął się, jakby wypił setę i uczucie "będę rzygał" przeszło. Próbował zebrać myśli.

"Piłem z Romkiem, przyszliśmy do domu, jeszcze dwa jabole, a potem, kurwa nie pamiętam. Jak zwykle. Ty durna pało, nigdy nie zmądrzejesz. Wszystko ci wyniosą z tej meliny, znów cię okradną, robią co chcą, bo ty oczywiście taki dobry jesteś. Kolega, a jakże. Nie opuścisz w potrzebie. A teraz zdychasz debilu. I gdzie oni są? Ci koledzy".

Zatrząsł się cały mocno, kiedy tak myślał i nie mógł tej trząsiawki opanować. Z trudem, trzęsąc się cały jak galareta, wstł i podszedł do meblościanki. Spojrzał na półkę z książkami.

- Jeszcze półtora roku temu, było was pełne cztery półki, stara walizka i cały karton po odkurzaczu. A teraz żaden koleżka nie wie, co się z wami stało. Złodzieje posrane – wyszeptał do kilkunastu książek ustawionych na półce, wszystkich, które mu pozostały i łzy nabiegły mu do oczu. Budzik na półce pokazywał wpół do pierwszej.

"Jak dzisiaj jest wtorek, to mam jeszcze wolne. Niech to szlag, trzeba coś wymyślić, bo się rozlecę. Do Romka! Stary przekręt na pewno coś wykombinuje".

Z trudem zawlókł się do przedpokoju po buty. Chodził zgięty niemal wpół, ale wiedział, że za kilka minut zdoła się wyprostować. Na razie leżenie, trzęsawka i poskręcany żołądek jeszcze mu na to nie pozwalają, ale jak podrepcze, to da radę. Wiedział to, bo to normalka i dlatego dreptał mimo trudu i bólu. Dobrze, że nie musi ubierać spodni i reszty, bo nie zdjął. Pewnie nie dał rady. Zawiązał jakoś tam sznurowadła i poszedł do łazienki.

Szukając grzebienia tak trzęsły mu się ręce, że obszukując kieszenie wypadły mu klucze od mieszkania. Jeszcze bardziej zaczął się trząść. Cały. Wszystkie, nawet najmniejsze i najbardziej ukryte komórki w i na jego ciele. Wiedział, że tego nie opanuje, i że będzie coraz gorzej, dopóki się nie napije jakiegoś kielicha. Albo innego mózgotrzepa. Kopnął niechcący klucze, gdzieś pod wannę. Tego już było za wiele. Wszystko się sprzysięgło.

Uklęknąwszy wyciągał spod wanny jakiś garnek, miskę, macając ręką miejsca gdzie stały. I nic. Położył się na brzuchu, żeby sięgać dalej. W pewnej chwili coś zadźwięczało.

"To nie klucze".

Nerwowo machał ręką pod wanną. Jest.

"Flaszka. Co flaszka robi tutaj, zamiast w szafce w kuchni?"

Kiedy obracał ją, aby wyturlać, znowu dźwięknęło. I znów. Wściekły jak osa wyturlał pierwszą flaszkę. Leżąc, popatrzył na nią i… zwariował.

"Jezu! Jezu! Chryste! Jezu Chryste! Jabol! Pełny jabol!"

Podniósł się, oparłszy się na łokciu, żeby się upewnić, chociaż wiedział, że niepotrzebnie. Oblepiona pajęczyną, brązowa flaszka to było nieruszone wino. Wino "Sen sołtysa" za sześćdziesiąt cztery złote. Jakąś szmatą przetarł, próbując oczyścić butelkę z pajęczyn. Ale większość oblepionej substancji była mocno zespolona z butelką. Musiała tam długo leżeć.

Trzęsąc się, Edward usiadł na betonowej posadzce. Poczuł zimny pot na plecach. Poczuł lekkość absolutną, jakby był w stanie nieważkości. Znalazł się nagle jakby w uniesieniu. W niebie. W głowie mu zawirowało, jakby był odurzony. Nie mógł powstrzymać szlochu. Przytulił usta do ramienia, żeby nie pobudzić sąsiadów i płakał. Płakał coraz bardziej, coraz szczerzej.

"Boże mój! Boże dobry! Boże, dziękuję Ci! Dziękuję Ci, Boże! Wiesz, że Cię kocham, chociaż jestem skurwysynem! Przestanę pić! Zobaczysz, Panie Boże! Przestanę, zobaczysz! Jestem szczęśliwy!!!"

Pociągając nosem, z butelką w garści, poszedł do pokoju. Ze zdziwieniem, już przy posłaniu zauważył, że jest wyprostowany. A trzęsianka już się nie liczy. Przecież zaraz przejdzie. Sięgnął po szklankę na ławę, ale była przyklejona. Druga też. Z obrzydzeniem na nie spojrzał, machnął ręką i poszedł opłukać aluminiowy kubek. Nalał prawie cały, ale bez przesady, żeby nie rozlać w trzęsących się dłoniach. Pił tak łapczywie, że strużki wina pociekły mu po brodzie. Przetarłszy twarz postanowił, że pójdzie do Romka, żeby jego też poratować.

Wyciągnął spod wanny pozostałe dwie butelki, wypił do końca napoczętego jabola, włożył jedną butelkę w przepastną kieszeń kurtki, którą ubrał, zapalił Klubowego i poszedł. Ostatnią flaszkę schował. Dla siebie. Tylko dla siebie. A co, jego nikt nie poratował.

Drzwi otworzyła mu matka Romka.

- Czy pan zwariował? Wie pan, która godzina? Romek śpi i nie będę go budzić! – Rzuciła kobieta, zamykając drzwi.

- No i pasuje – skwitował jej słowa Edward, zamykając drzwi swojego mieszkania, kiedy wrócił.

Cieszył się, że nie ma Romka. Zemści się na wszystkich kolegach. Kolegach złodziejach, przekrętach i zwykłych bydlakach. Zemści się i sam wypije. Wszystko. Nie obchodzili go w tej chwili żadni koledzy. Dobrze wiedział, że on też ich tak naprawdę nigdy nie obchodził.

Rozebrał się, otworzył drugą butelkę, napełnił kubek do jednej trzeciej. Spokojnie. Nie ma gdzie się spieszyć. Fajek mu nie zabraknie, bo w zapasie ma za wersalką górę nieskończonych paczek Klubowych, które tam rzucał, biorąc nową paczkę do roboty.

Wypił zawartość kubka, znów nalał. Położył się i zamykając oczy śmiał się w duchu, jak udało mu się wystrychnąć koleżków na dudka. Pieprzeni frajerzy. Teraz może nawet się zdrzemnąć. Nic mu nie grozi. Okno zamknięte, drzwi też, światło zgaszone, telewizor też, zresztą i tak nic nie ma. Nikt mu tu nie wlezie.

Jest szczęśliwy. I jest dobrze, jest jeszcze jedna, cała flaszka. No i tej połowa.

Spojrzał na stojącą butelkę, wychylił kubek. Chyba usnął…