JustPaste.it

Co z tą kucharką?

Coś w tym jest, że kucharka mogłaby zarządzać państwem

Coś w tym jest, że kucharka mogłaby zarządzać państwem

 

 

Co  z  tą  kucharką?

Według panującej do niedawna ideologii, kucharka mogła podobno z powodzeniem kierować państwem. Na nieszczęście dla feministek, tej ideologii już nie ma, ale kucharek nadal wszędzie jest po sześć, nawet więcej.

I tak nasze wspaniałe państwo wygląda, dokładnie tak, jakby rządziły nim właśnie kucharki w liczbie wymienionej.

Rozumie się samo przez się, że kucharki współczesne.

Pominę oczywiście fakt, że jedna z kucharek o mały figiel faktycznie dorwałaby się do rządzenia, została już nawet ministrem, ale naród jakoś się jednak opamiętał i nie dopuścił do katastrofy. Kucharka zdołała tylko jedną potrawę przyrządzić, choć nie do końca: miał być ogólnopolski bigos, z poczęstunkiem nawet dla najdalszych sąsiadów. Szef kuchni połapał się jednak, że w tym bigosie zamiast grzybów prawdziwków wylądowałyby tak zwane szatany. Afera by była nieobjęta rozumem.

Obecnie ta kucharka pozostaje wprawdzie blisko kuchni, lecz już tylko menu wypisuje, z niewielkim wpływem na jego treść. No, co najwyżej decyduje o tym, na jakim talerzyku podać deser.

W temacie głównym wspomnę, że ideologia o roli kucharki w zarządzaniu państwem nie powstała tak sobie, ani z głupia frant, ani na złość nikomu. Znaczenie feministek było wtedy zbliżone do zera.

To ostatnie może się obecnie wydać bluźnierstwem albo nadużyciem, lecz jest boleśnie prawdziwe. Wykształcone feministki bywały tak wówczas zwanymi guwernantkami, albo co najwyżej wiodły lud na barykady. To drugie zależało od tego, ile gołego biustu okazały gawiedzi. Im więcej okazały, tym zacieklej gawiedź szturmowała te barykady. Dla biustu gawiedź zrobiłaby wszystko. Historia rzecz potwierdza.

Nasza Skłodowska też to potwierdza, jako chlubny dla całego narodu wyjątek. O jej biuście nikt nawet nie wspomina. Ale wracajmy do kuchni.

Chciałem jeszcze zaznaczyć, że ideologia opierała się wtedy na solidnie umocowanej praktyce, czyli na doświadczeniu. Burżuazyjna kucharka w rozległej kuchni burżuja to nie to samo, co zahukane stworzenie w M-3. Jeśli wziąć pod uwagę środki, jakimi dysponowała, przerastające obecną wyobraźnię produkty, także ilość szarańczy do wykarmienia – samej dzieciarni bywało po kilkanaście sztuk, a te ciotki, pociotki, te wujki, te rozmaite kuzynki – no, przyznacie sami, byle kto nie mógł tej fuchy załapać. Nadmienię marginalnie, że cała ta zgraja apetyty miewała gargantuiczne. Żeby poważniej było, zgraję też się zwało Państwem, właśnie przez duże „P”.

I co, pojmujecie już analogię?

Taka kucharka o ekonomii wiedziała znacznie więcej, niżeli niejeden profesor, nawet belwederski. O aktualnym belwederskim to bym napisał „szczególnie”, gdybym miał odwagę. Tyle, że kucharka wtedy nie pisywała książek ani uczonych rozpraw, z reguły bowiem pisać, to ona nie umiała. Ale gdy zrobiła bigos, to wnuk pociotka jeszcze dziś na to wspomnienie wiatry puszcza.

Na taki bigos daj nam, dobry Boziu, zasłużyć. Osobliwie przed Nowym Rokiem.

Tego wam najsmakowiciej życzę.