PESTKA
Przechylił się przez poręcz balkonu na ostatnim piętrze i wypluł pestkę winogrona, poszybowała przez chwilę i spadła
niewidoczna dla jego oka obok białego bzu.
Mrówki, które znały sie już od 4 minut, zafascynowane zdobyczą, zawlokły pestkę do norki oddalonej od białego bzu może 5 metrów
Na miejscu bzu, wiele lat później, postawiono rezydencję z tarasami. Wprowadził się do niej na wiosnę Yo
z narzeczoną.
Yo wpatrywał się w trawnik posiany przed jego tarasem. Oy robiła coś w łazience.
Pośród pospolitych źdźbeł trawy ujrzał nagle miniaturowy pień winorośli.
Jaki przypadek, pomyślał...skąd się tu mógł wziąć odszczep winorośli ?
Wiele lat lat później na miejscu rezydencji zniszczonej przez trzęsienie ziemi, na gruncie wzbogaconym popiołami,
wnuczek Yo uprawiał ziemię pod najbardziej słynne w regionie białe wino nazywane OY.
Yo junior napełnił kielich białym złotem i spojrzał w górę.
Z balkonu na ostatnim piętrze ktoś wypluwał pestki z arbuza. przelatywały przez wąską smugę ścieżki dzielącej
rezydencję a jego winorośl.
Może po mnie coś tutaj wyrośnie...pomyślał... Yo junior odszedł nagle. Któregoś poranka po prostu się nie obudził.
Nie stwierdzono czy zgon Yo juniora był spowodowany zagrożeniem plantacją arbuzów czy też starością. Ale pestka
arbuza była na pewno źródłem całej lawiny wydarzeń, o których Yo nie mógł nic wiedzieć. Podobnie jak ten, który wypluł
pestkę winogrona 95 lat wcześniej.
Zaufaj przypadkowi pestki, uśmiechu, spojrzenia, zawsze znajdzie się podatny grunt i Yo zdolny do jego uprawy.
KRETEŃSKIE KOŁO
I przełamali razem i na zawsze koło kreteńskie
a spojrzeniem obiecali sobie
że ich miłość będzie również przyjaźnią
i jeden drugiego nigdy nie zrani.
W imię tych uczuć łzy miały płynąć tylko ze szczęścia...
Koło rozpadło się i było dużo łez...
Jedna połówka straciła cały swój blask dla drugiej
i rozpaczliwie jej szukała aż straciła nadzieję.
I znów leży przede mną połówka z przełamanego koła.
Tym razem nie będzie ran choć nie było żadnej obietnicy...
(koło przełamali przyjaciele)
2 podróże, dwa koła, różne łzy
To koło również sie rozpadło...
KOŁA KRETEŃSKIE W GABLOCIE
Nikt nie zwraca uwagi szczególnej na dwie, nie pasujące do siebie połówki kół kreteńskich.
Spoczywają pośród egipskich figurek.. Nie zadano mu jeszcze pytania : a to co ?
A ta z głową kota ? Wyjaśniam....
A ta ze skrzydłami ? Wyjaśniam...
A ten w dziwnej czapce ? To nie czapka tylko podwójna korona, Dolnego i Górnego Egiptu, odpowiadam
zniecierpliwiony...
Zamykam gablotę, nie padło żadne pytanie o przełamane połówki kół kreteńskich. Spojrzałem na nie i powróciły w myślach wspomnienia, ciągle rozmawiając z moim gościem, delikatnie odwracam głowę by nie zauważył niewidocznych, bardzo już wyschniętych łez, zwanych smutkiem w moich źrenicach.
Jest on tam na zawsze. A historia koła kreteńskiego...?
Unikam otwierania gabloty.
MAMI
Mój przyjaciel tak ma na imię. Jest czarny i zajebiście miły. Kładzie się delikatnie obok… kiedy panuje już cisza i nikt nie będzie przeszkadzał.
W nocy pewnie urzęduje ale rano kiedy znajduję go na zydelku w biurze, ziewa ostentacyjnie i wyciąga się na całą swą czarną długość na powitanie.
Ma swoje chimery i ścieżki, nic złego w tym czarnym kocie nie ma…
Miska, ogród, biegi z podniesionym jak ster ogonem, wanna, świeży wodopój, który trzeba mu odkręcać kranem, skoki na klawiaturę pianina i kocie koncerty. A poza tym gdzieś tam zawsze sobie jest… choć śpi.
Obecność…
Przychodzi powoli zawołany swym imieniem, ociera się i kręci wokół, i nic nie chce. Jest tylko miły.
Ogród stał się niebezpiecznym terenem do kociego podboju, odezwał się w Mamim zew dzikusa, szóste piętro więzienne w bloku warszawskim to przeszłość… .Łazi po cienkiej barierce wzdłuż tarasów, zagląda do sąsiadów, jest królem posiadłości.
Kiedy wpada jak strzała na taras i do mieszkania, to wiadomym jest, że miał przygodę i stchórzył. A tu go obronią.
Nie wiadomo co on sobie duma w czarnym aksamitnym łbie ? Może nic….?
Moje tam takie czantowanie
Już z domofonu na który uparcie naciska Jola, słychać mnisi równomierny chór, nawet przyjemny dla ucha.
Ilu ich tam jest ? pomyślałem.
Dom na obrzeżach, ogród, widok na pola, lipiec, błękitne niebo, godzina 10 rano, niedziela.
W kraju katolickim wszyscy pędzą na oślep do kościołów, a ja idę z Jolą na buddyjskie czantowanie, o którym nic nie wiem.
Miłe powitanie gospodyni, prostota, spokój i uśmiech...rozbrajające. Czy ja jestem w Polsce ?
Siadamy.
Kilka osób intonuje sopranami i basami magiczne zdanie buddyjskie sprzed tysięcy lat.