JustPaste.it

Kreacja mobbująca

Kreowanie wydarzeń w Fakcie istniało od samego początku .Przez pierwsze dwa lata była to jednak tylko i wyłącznie alternatywa dla dziennikarza.

Kreowanie wydarzeń w Fakcie istniało od samego początku .Przez pierwsze dwa lata była to jednak tylko i wyłącznie alternatywa dla dziennikarza.

 

  Kreacja mobbująca

Kreowanie wydarzeń w Fakcie istniało od samego początku. Mniej więcej przez pierwsze dwa lata była to jednak tylko i wyłącznie alternatywa dla dziennikarza. Nic się nie dzieje? Nie ma o czym pisać? To kreujcie wydarzenia!

Każdy mógł wybrać, czy chce pozostać przy prawdziwym dziennikarstwie, czy bawić się w bajkopisarstwo. Wystarczyło czasem głębiej poszperać i ciekawa, prawdziwa historia mogła zaspokoić apetyt redaktorów. Można było pójść na łatwiznę. Pomyśleć chwilę, puścić wodze fantazji i robota z głowy. Wybory były różne, jak różne są ludzkie charaktery. Ale były one dobrowolne. Czasem trudne i nie pozbawione konkretnych skutków – ci nie mający oporów przed kreacją tematów byli wyżej oceniani przez szefów.

Jednak nie tylko sama kreacja szokowała świeżo zatrudnianych dziennikarzy. Także element z zakresu jasnowidzenia – czyli wymóg pisania w poniedziałki tzw. zajawek. Cóż to było? Krótkie streszczenia tematów (związanych z wydarzeniami, ludzkimi historiami, gwiazdami, sportem itd. Podkreślmy – tematów, które dziennikarze… chcieliby opisać w najbliższym tygodniu. Niemal każdemu nasuwało się pytanie, jak można przewidzieć wybuch gazu? Albo karambol na drodze?

Wtedy szefowie spieszyli z wyjaśnieniami, że takie zdarzenia to tzw. bieżączka, a w zajawkach mają się znaleźć tematy bardziej uniwersalne. Trzy, cztery tygodniowo. Musiały być to mocne, typowo bulwarowe historie. Zajawki przyjęły się i z czasem ucichły narzekania. Nie było to tak naprawdę nic złego – porządkowały pracę.

Z czasem jednak stały się elementem mobbingu. Źle zaczęło się dziać od grudnia 2005. Ten czas pokrywa się z wymianą ekipy kierującej działami. Moim zdaniem to jednak nie sami szefowie działów ponoszą pełną odpowiedzialność za zaostrzenie redakcyjnego kursu.

Nazwisko jednego z redaktorów (nazwijmy go Kościelnym) padało wielokrotnie w komentarzach do bloga jako przykład rzeczywistego mobbingu. Pełna zgoda, ale… Kościelny nie działał w próżni. Był ulubieńcem szefów redakcji. Brylował na kolegiach redakcyjnych, jak nikt inny. A „górka” doskonale wiedziała o stosowanych przez niego metodach presji.

Szefowie wiedzieli, bo ludzie się skarżyli. Przestali szukać pomocy, kiedy zamiast uzdrowienia sytuacji pojawiała się zemsta Kościelnego. A potrafił to robić – o czym wielu dziennikarzy przekonało się na własnej skórze. Dlatego uważam, że poźniejsze wydarzenia były zawinione nie tylko przez jednego czy kilku redaktorów średniego szczebla – to grzech zaniechania całej wierchuszki. Zaniechania, czy świadomego wyboru? Skłóconym i przestraszonym zespołem może łatwiej było sterować?

Po 2005 każdy dziennikarz musiał już przygotować na każdy poniedziałek sześć zajawek tematów, w tym OBOWIĄZKOWO jeden -dwa tzw. TZDW (popularny skrót, określający wymyślone historie, czyli Tematy Z D… Wyjęte). Tak powstał obowiązek kreacji. Już nie świadomy wybór, tylko obowiązek. Jedni bronili się przed tym bardziej, inni mniej stanowczo. Wcześniej czy później o termin TZDW musiał się otrzeć każdy.

Wielu dziennikarzy próbowało omijać tematy kreowane. W rozmaity sposób – np. wymyślając historie tak nieprawdopodobne, że nikt w nie nie uwierzy. Nie znajdą się może przez to na łamach. Nic bardziej mylnego! Podczas kolegium szef działu opowiadał historię. Najważniejszy podrywał się i pytał, czy to prawda. Na to szef działu wybuchał śmiechem i kwitował: „przecież piszemy prawdę”. I wtedy śmiali się wszyscy.

Tak do gazety trafiały duchy, wilkołaki, gadające psy i inne dziwadła. Druga droga to polecenie służbowe. „Jedź, zbierz ludzi, zapłać im, niech ci staną do zdjęcia”. Polecenie służbowe, z którym nie można było dyskutować. Tematy z zakresu kreacji były dozwolone, a zatem odmowa mogła doprowadzić do zwolnienia (co zresztą często podkreślał Kościelny i inni).

Czy był to mobbing? Moim zdaniem w najczystszej postaci. Bardzo wielu dziennikarzy pracujących kiedyś i obecnie w Fakcie to ludzie z zawodową pasją. Tacy, którzy wiedzą, jak napisać prawdziwy tekst dziennikarski. Zmuszanie ich na siłę do pisania bzdur to poniżanie ich w oczach czytelników, kolegów z innych redakcji. Bywały przypadki, że dylematy etyczno-moralne i wynikające z nich awantury z szefami kończyły się w gabinetach specjalistów. A to już jest mało fajne.

Można powiedzieć, że nikt tych ludzi na siłę w Fakcie nie trzymał. Oczywiście, że tak. Naginanie się do woli przełożonego można tłumaczyć rozmaicie – trudną sytuacją życiową, kredytami, rachunkami do opłacenia. Ale żadne tłumaczenie nie będzie do końca usprawiedliwiało łamania kanonów dziennikarskich.

Czy jednak w innych mediach naprawdę było zupełnie inaczej? Czy było gdzie uciekać? Czy to nie tygodniki opinii, poważne gazety codzienne na czołówkach umieszczały zlekka skandalizujące fotki czy rysunki? Czy w tekstach nie pojawiały się oczywiście nieprawdziwe treści (czy choćby podkręcone dla zwiększenia napięcia)? Sam to widziałem na co dzień. Sprawdzałem np. historię opisaną w dodatku Gazety Wyborczej czy lokalnej gazecie i nagle okazywało się, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Że kat nagle okazuje się ofiarą. Że ktoś mówił dziennikarzowi jedno, a ten zapisał drugie. Dla podkręcenia akcji, dla zwiększenia atrakcyjności tekstu, dla podtrzymania założonej tezy. Kiedyś o powody spytałem wprost znajomego z tzw. poważnej gazety, który popełnił coś takiego. „Wiesz, ta historia musiała mieć jaja, inaczej by mi ją odrzucili. Czepiasz się, przecież w zasadzie to prawda”.

W zasadzie oba kłamstwa – i to z wielorybem, i to z podkręceniem pozostają kłamstwem. Jeżeli już porównywać, to drugie jest gorsze, bo bardziej przypomina prawdę. Ale tylko przypomina i na pewno w obu przypadkach daleko od reguł dziennikarstwa.

 

 

Źródło: http://fakt.brukowiec-story.com/category/fakt-mobbing/