JustPaste.it

Przy szabasowych świecach – humor żydowski

Dostaniesz guldena, jeśli powiesz, gdzie mieszka Bóg? - A ja wam dam dwa guldeny – odrzekł malec – jeśli powiecie, gdzie Pan Bóg nie mieszka…

Dostaniesz guldena, jeśli powiesz, gdzie mieszka Bóg? - A ja wam dam dwa guldeny – odrzekł malec – jeśli powiecie, gdzie Pan Bóg nie mieszka…

 

addddcfac9f07c2843e5fcba9ac48fb8.jpg

Kilka dni temu, na strychu domu mojej babci znalazłem starą, zniszczoną książkę. Ktoś brutalnie pozbawił jej okładki. Na szczęście jej losu nie podzieliła strona tytułowa. Po przetarciu ręką kurzu, przeczytałem tytuł: „Przy szabasowych świecach”. Epitet szabasowych niewiele mi mówił. Autorem był Horacy Safrin, a nieobecną okładkę zaprojektował Stefan Drobner. Dostrzegłem również informację, iż jest to „wieczór drugi”. Nie wiem, co stało się z wieczorem pierwszym. Przekładając kartkę czytam: „Anegdoty i przysłowia żydowskie”. Charakterystyczny, intensywny zapach książki świadczył o jej wieku. Wydrukowało ją Wydawnictwo Łódzkie w 1981 roku, nakładem 200 tys. egzemplarzy. Lektura książki sprzed prawie 30 lat, znalezionej przypadkiem na strychu, uświadomiła mi, że Żydzi to nie tylko Holocaust, Izrael i judaizm. Pragnę podzielić się z wami najsmakowitszymi kąskami znalezionymi w książce.

 

Ksiądz i rabin spotykają się w przedziale kolejowym. W trakcie rozmowy, utrzymywanej w przyjaznym tonie, duchowny katolicki częstuje duchownego żydowskiego szynką. Rabin odmawia.

- Zakon zabrania nam jeść wieprzowinę.

Ksiądz mlaska językiem:

- Jaka szkoda! To takie dobre!

Na jednej ze stacji proboszcz wysiada. Rabin żegnając się mówi:

- Proszę pozdrowić szanowną małżonkę!

Duchowny odwraca się:

- Nas księży, obowiązuje celibat. Nie mam żony.

Na to rabin:

- Jaka szkoda! To takie dobre!

 

Spotyka się pewnego dnia dwóch Żydów.

- Mój syn się wychrzcił – oznajmia jeden z nich.

- I co ty na to?

- No cóż, żaliłem się przed Panem Bogiem…

- I co On ci powiedział?

- Powiedział: „Mój Syn także się wychrzcił. Więc zrób to samo, co Ja…”

- A mianowicie?

- „Sporządź Nowy Testament!”

 

Nie opodal Chełmna wznosiła się wysoka góra, która w godzinach rannych zacieniała połowę grodu sławetnych mądrali. Toteż – z braku czasomierzy –jedni chełmianinie zrywali się z posłań o świcie, drudzy dźwigali się łóżek w samo południe. Wywoływało to mnóstwo sporów i nieporozumień. Aby zapobiec temu stanowi rzeczy, zebrała się rada kahalna, która po trzydniowych debatach doszła do wniosku, że trzeba tę zawalidrogę po prostu przesunąć. W oznaczonym dniu stawili się wszyscy mężczyźni i jęli plecami napierać na podnóże góry. A że upał panował nieznośny, szybko wyzbyli się wierzchniowej odzieży, którą nie mniej szybko zaopiekowali się złodzieje. Gdy po kilku godzinach wytężonej pracy postanowili odsapnąć, mądry Fajwel przysłonił oczy, spojrzał za siebie i wykrzyknął radośnie:

-Żydzi! Przesunęliśmy górę o spory kawał! Nie widać już naszych chałatów!

 

Pan Pollak wyjechał ba kurację do uzdrowiska Nauheim. W tym czasie zmarła jego siostra. Pani Róża winna zawiadomić małżonka o nieszczęściu. Upominają ją jednak, aby uczyniła to w sposób bardzo ostrożny, bo mąż choruje na serce. Wysyła przeto do Nauheim depeszę: „Adela lekko zachorowała. Pogrzeb w czwartek”.

 

Pani Róża je obiad w paryskiej restauracji. Kelner stawia na stole szklankę wody.

- Co to jest? – pyta łamaną francuszczyzną pani Pollak.

-Un verre d’eau.

Pani Róża ostrożnie kosztuje podany napój, po czym zwraca się do męża:

- Wiesz, Moryc, gdybym nie wiedziała, że to „verre d’eau”, mogłabym przysiąc, że to czysta woda!

 

Dwaj zawodowi swaci, zamieszkali w galicyjskim miasteczku, postanowili – dla uniknięcia konkurencji – zawrzeć spółkę. Ponieważ jeden z nich był mądrzejszy i bardziej elokwentny, a drugi głupszy i mniej wygadany, postanowili, że pierwszy będzie proponował kandydatki i kandydatów do stanu małżeńskiego wymieniając ich zalety, a drugi zaś będzie wyrażał się o nich w superlatywach. Przychodzą więc do młodego człowieka i swatają mu pannę. Pierwszy zaczyna:

- Ojciec panny pochodzi z arystokracji.

Drugi uzupełnia:

- Co znaczy arystokracja? On się wywodzi od samego Majmonidesa.

- I jest bogaczem.

- Co znaczy bogacz? Rotszyld, jak Boga kocham!

- A panna jest piękna.

- Co znaczy piękna? Wenus!

- I mądra…

- Co znaczy mądra? Arystoteles!

- Ma tylko niewielką wadę…

- Jaką wadę? – pyta zaniepokojony młodzieniec.

- Ona ma taki mały, malutki, maciupeńki garbik…

Wspólnik mu przerywa:

- Co znaczy garbik? Garb jak ta góra Synaj!

 

Czterech Żydów spotyka się na giełdzie kijowskiej. Po zdawkowej wymianie zdań poczynają się przechwalać:

- Ja wczoraj rozmawiałem z policmajstrem.

- Policmajster! Też mi dygnitarz! – lekceważąco krzywi się drugi. – Ja onegdaj gościłem naczelnika powiatu.

- Co tam naczelnik powiatu! – mówi trzeci. – Ja przed tygodniem byłem w gabinecie rzeczywistego radcy stanu.

- To wszystko nic! – powiada czwarty. – Ja dzisiaj rano rozmawiałem z samym gubernatorem, grafem Ignatiewem.

Trzej pozostali słuchacze nie mogą wyjść z podziwu:

- Aj, aj, aj! Z samym grafem Ignatiewem! I co on ci powiedział?

- A co miał powiedzieć? „Paszoł won, jewrej!”

 

Szmul, który ma nazajutrz stanąć do poboru, radzi się Moszka:

- Jak wykręcić się od służby wojskowej?

- Nic łatwiejszego! Daj sobie wyrwać wszystkie przednie zęby.

Po kilku dniach przyjaciele spotykają się na ulicy.

- Ale mi doradziłeś! – żali się Szmul.

- Wzięli cię? Okazałeś się zdatny?

- Wprost przeciwnie. Orzekli, że niezdatny. Ale z powodu płaskostopia!

 

Uczeń w chederze pyta mełameda:

- Rebe, jak funkcjonuje telegraf?

- To sprawa zupełnie prosta. Przedstaw sobie bardzo długiego jamnika: gdy mu nastapisz na ogon, to zapiszczy z przodu.

- A telegraf bez drutu?

- To to samo, tylko bez jamnika…

 

Żona znanego z postępowych poglądów rabina udaje się w piątek po południu do zakładu kąpielowego, gdzie musi długo czekać na swoją kolej, bowiem wszystkie łazienki są zajęte. Po chwili zjawia się w łaźni szeleszcząca jedwabiami dama lekkich obyczajów, a służba natychmiast przygotowuje dla niej kąpiel. Małżonka rabina biegnie ze skargą do kierownika zakładu, ale ten wzrusza ramionami.

- Proszę zrozumieć! Na panią czeka tylko nasz wielebny duszpasterz, a na nią – całe miasto!

 

Szloma spacerując po ulicach Odessy spostrzega, że jego znajomy, Abram, jedzie na damskim rowerze.

- Abram, skąd u ciebie damski rower?

- To dłuższa historia, ale jak chcesz, to posłuchaj! Wiesz byłem wczoraj u Salci. Zjedliśmy razem kolację, a po kolacji, jak wiadomo, herbata, wódka i wino. Potem deser, wódka i wino. Około północy Sara skarży się:

- Abram, tak mi gorąco!

- To zdejmij bluzkę!

Po upływie kwadransa:

- Abram, tak mi gorąco!

- To zdejmij kieckę!

Znów upłynęło dziesięć minut.

- Abram, tak mi gorąco!

- To zdejmij bieliznę!

A gdy stanęła przede mną naga, wyciągając ramiona zawołała:

- Teraz Abram, bierz to, czego tak bardzo pragniesz!

To ja wziąłem rower.

 

Chaim przypatruje się uważnie trzema dorosłym synom i nie może ukryć kiełkującego w nim podejrzenia:

- Słuchaj, Chana, mnie się wydaje, że nasz najmłodszy Dawidek, niezbyt jest do mnie podobny…

- Co ty wygadujesz – wyrwa się niechcący żonie. – Właśnie Dawidek jest twoim dzieckiem!

 

Uszer Gold, handlarz zbożem z małopolskiego miasteczka, zmuszony jest spędzić noc we Lwowie, więc udaje się do hotelu.

- Proszę o pokój dla jednej osoby – zwraca się do portiera.

- Z bieżącą wodą?

- A cóż to ja jestem? Pstrąg?!

 

Rozmowa dwóch kupców:

- Słuchaj np., Fajweł, gdzie przebywałeś przez ostatnie pół roku?

- Podróżowałem.

- To dlaczego nie wzniosłeś odwołania?

 

Faktor zachwala potencjalnym nabywcom dom letniskowy nad Dniestrem:

- Co tu dużo mówić! Wystarczy sam widok na taką piękną, szeroką rzekę. Ale proszę tylko pomyśleć, jakie korzyści płyną z bliskości wody. Można latem tam uprać bieliznę, kąpać się, pływać wiosłować… A zimą ma się przed domem gotową ślizgawkę…

- Wszystko to prawda – przerywa mu potencjalny nabywca – ale zapomina pan o ujemnych stronach takiego położenia domu, o grożących powodziach w porze wiosennej…

- Co też pan wygaduje! – odpowiada pośrednik. – Gdzie jest dom, a gdzie Dniestr?

 

Po dojściu do władzy Hitlera pewien Żyd zgłasza się do referenta w berlińskim magistracie, prosząc usilnie o natychmiastową zmianę imienia i nazwiska.

- A jak się pan nazywa? - pyta urzędnik.

- Adolf Sztynkfas.

- Ma pan zupełną rację! A jak by pan chciał się nazywać w przyszłości?

- Mojsze Sztynkfas.

 

W Nowym Jorku pewien imigrant żydowski zgłasza się do pracy w sklepie konfekcyjnym, należącym do rodowitego Amerykanina.

- Z jakich stron pochodzisz? – pyta przyszyły pracodawca.

- Jestem Amerykaninem.

- A gdzie się urodziłeś?

- W Grodnie.

- To jak możesz być Amerykaninem, skoro urodziłeś się w Grodnie?

- A gdybym urodził się w stajni, to byłbym koniem?

 

Do właściciela nowojorskiego cyrku zgłasza się Żyd.

- Czym mogę panu służyć?

- Panie dyrektorze, mam dla pana atrakcyjny numer!

- W moim programie są tylko atrakcyjne numery, nie potrzebuję jakichś dodatkowych…

- Ale mój jest jedyny w swoim rodzaju!

Koniec końców dyrektor zgadza się, aby gość zademonstrował w jego gabinecie swój atrakcyjny numer. Żyd wprowadza psa, zwykłego kundla, każe mu służyć i ustawia mu na głowie papugę. Kakadu otwiera dziób i wygłasza bezbłędnie monolog z drugiego aktu Hamleta. Dyrektor jest oczarowany:

- Angażuję pana, i to na tych miast!

- Panie dyrektorze – powiada nowo zaangażowany. – Ja jestem uczciwy Żyd i muszę pana uprzedzić, że ten numer polega na pewnym triku.

- Na jakim triku?

- Papuga wcale nie mówi!

- Jak to, nie mówi?

- To pies jest brzuchomówcą!

 

Czterech młodzieńców żydowskich gra w sześćdziesiąt sześć. Przychodzi kolej na Gecela, który długo się zastanawia, jaką kartę rzucić na stół. Kibicujący naprzeciw niego Abram, niepostrzeżenie dla innych ręką na serce. Gecel wychodzi w kiery i przegrywa. Po skończonej grze zwraca się z pretensjami do przyjaciela:

- Dlaczego wskazałeś na serce?

- Ech ty, niedomyślny człowieku! A co robi serce? Pik, pik, pik…

 

Żydowscy agenci handlowi większą część życia spędzali w pociągach. Dla zabicia czasu opowiadali sobie ucieszne dykteryjki. Doszło do tego, że znali wszystkie anegdoty na pamięć. Postanowili ponumerować je i w ten sposób zaoszczędzić sobie wysiłku opowiadania. Pewnego dnia kramarz z małego miasteczka znalazł się w przedziale kolejowym w towarzystwie trzech kim wojażerów. Po chwili jeden z nich odzywa się:

- Dwadzieścia siedem…

Wszyscy się śmieją. Drugi powiada:

- Osiemdziesiąt jeden…

Wszyscy się śmieją. W końcu trzeci mówi:

- Sześćdziesiąt dwa…

Wszyscy się śmieją.

Kramasz zrozumiawszy, o co chodzi, chciałby również wziąć udział w zabawie i woła na chybił trafił:

- Czterdzieści pięć…

Ale nikt się nie smieje. Głęboko urażony, zwraca się do współpasażerów:

- Dlaczego się nie śmiejecie? Przecież to bardzo dobra anegdota!

- To prawda! – brzmi chóralna odpowiedź. – Ale tę anegdotę trzeba umieć opowiedzieć!

 

W Nowym Orleanie, w tramwaju siedzi Murzyn i czyta gazetę żydowską. Współpasażer – Żyd klepie go poufale po ramieniu i mówi:

- Mało panu, że jest pan Murzynem?

 

Rzecz dzieje się w Ameryce. W przedziale kolejowym siedzi Żyd, a naprzeciwko niego młody Jankes. Młodzieniec zaczyna popisywać się oryginalną sztuką: opluwa dokładnie ścianę wokół głowy Żyda, po czym wstaje i przedstawia się:

- John Clark, mistrz świata w pluciu.

Żyd, nie namyślając się długo, pluje Jankesowi w twarz, po czym również wstaje i przedstawia się:

- Szloma Jekeles, amator.

 

W salonie Rotszyldów wystąpił młody, obiecujący pianista. Po skończonym koncercie podszedł doń baron Louis i oświadczył:

- Słyszałem Karola Lafite…

Młodzieniec ukłonił się nisko.

- Słyszałem Artura Rubinsteina…

Młodzieniec ukłonił się jeszcze niżej.

- Słyszałem Ignacego Paderewskiego…

Młodzieniec ukłonił się najniżej jak mógł.

- Ale żaden z nich nie pocił się tak, jak pan!

 

Kramarz Jechiel leży w agonii i pyta ledwo słyszalnym głosem:

- Małko, moja żono, jesteś przy mnie?

- Jestem mężu.

- Dwojro, moja córko, jesteś przy mnie?

- Jestem, ojcze.

- Jojlik, mój synu, jesteś przy mnie?

- Jestem ojczy.

- Binem, mój synu, jesteś przy mnie?

- Jestem ojcze.

- Chajka, moja córko, jesteś przy mnie?

- Jestem, ojcze.

Konający zrywa się i wykrzykuje ostatkiem sił:

- A kto, do jasnej cholery, siedzi w sklepie?!