JustPaste.it

Korekta do cudu narodzin

czyli o wielu niezauważalnych zjawiskach narodzin i o braku wrażliwości na niuanse początków wszelakiego życia.

czyli o wielu niezauważalnych zjawiskach narodzin i o braku wrażliwości na niuanse początków wszelakiego życia.

 

Po przeczytaniu „Cudu narodzin” Mirosława Karaudy (art. Wstawiony przez Andrzeja Śicińskiego w dniu 24 grudnia) jestem bardzo zniesmaczona. Przeczytałam ten artykuł po powrocie z wigilii. I żałuję bo noc miałam popsutą strasznie. Po kilkunastu godzinach jednak dochodzę do wniosku, że nie żałuję, bo moje zniesmaczenie zmotywowało mnie do kolejnych przemyśleń i napisania tego artykułu. Zawsze z negatywnych przeżyć coś dobrego wyciągnąć można. 

Ale teraz o tym, dlaczego ten artykuł mnie zniesmaczył, mimo iż na pierwszy rzut oka wygląda dość poprawnie, bo w dobrej wierze był pisany (przynajmniej tak się autorom wydaje) - już wyjaśniam. Całe moje zniesmaczenie oparte jest o zaprezentowaną w tym artykule, definicję cudu narodzin i niezwykłych efektów zrozumienia pewnych urodzin obchodzonych niesłusznie w grudniu. Pomijam już fakt, że człowiek ten urodził się prawdopodobnie we wrześniu (święto namiotów), a Kościół narzucił zupełnie inną datę jego narodzin próbując tym samym  ludziom odebrać ich prawdziwe święto.

Spaczona definicja

Dla autora tego artykułu cudem narodzin są jedynie wydarzenia związane z tylko i wyłącznie ludzkim życiem. I tak wymienia się tam – narodziny własnego dziecka i różnego rodzaju wyzwolenia się pojedynczych ludzi ze zła dziejącego się w ich życiu.  Dalej, odniesienie tych wydarzeń do narodzin pewnego proroka może dać ludziom sens w życiu i całą gamę bardzo pożądanych cech do których prawo mają jedynie wyznawcy tego proroka.

Dla mnie takie patrzenie na cud narodzin jest bardzo silnym dowodem na ogromną znieczulicę jaka panuje wśród pewnych kręgów społecznych. Znieczulica tych ludzi polega na tym, że skaleczonego palca nie widzą, ale odrąbaną głowę już tak. Powodem tego znieczulenia jest ubranie w ludzkie ciało zjawiska narodzin. Sprawia to, że zapominamy czym tak naprawdę jest cud narodzin, bo ograniczamy go jedynie do człowieka. Niestety, wierząc w jedyny możliwy cud narodzin, który dotyczy tylko jakiejś osoby, budujemy w sobie nieuzasadnione poczucie wyższości nad innymi zjawiskami.

Nie ma tu żadnej wizji świata, jest tylko moje odczucie, które gnębi mnie od dziecka. Za pomocą religii stawiamy rasę ludzką na piedestale wszystkiego i staramy się budować swój świat jedynie w odniesieniu do siebie, wmawiając sobie nawzajem, że jest to szlachetne odniesienie do Boga. Szlachetnie myślimy tylko o sobie, szlachetnie o sobie tylko opowiadamy i równie szlachetnie tylko siebie wielbimy. Miłość Boga do wspaniałego Homo Sapiensa zdejmuje z nas odpowiedzialność za gatunkowy narcyzm, bo Bóg tylko o nas, bo Bóg tylko dla nas i jeszcze wszystko nam poddane uczynił. W złym tonie jest przecież niewolnika szanować, dostrzegać, bądź szukać w nim inspiracji.

Odrywamy człowieka od wszystkiego co wokół niego. A przecież na całej  planecie Ziemia, życie, miłość i piękno przybiera różne postaci.

Odczuwanie świata

Ta niezwykła wrażliwość, która się w nas pojawia za sprawą dotyku cudu narodzin związana jest ze wszystkim co się rodzi, odradza i wyzwala. Młode źbło trawy wybijające się z ziemi jest zauważalnym i budzącym do wrażliwości cudem narodzin. Przeobrażenie 1 ziarna w 30 ziaren (wartość umowna), gdzie z 29 powstaje chleb, a jedno znów się przeobraża w kolejne 30, też jest cudem narodzin. Pisklę nieudolnie wynurzające się z jajka. Ślepe i głuche czworonożne szczenię zrodzone z łona swej matki. Liść, co roku (jakby z zegarkiem w ręku) przebijający się przez pustą zdrewniałą gałąź, by w końcu w całej swej okazałości na niej zawisnąć. I Słońce, które (z naszego punktu widzenia) wędruje po niebie, dając nam życiodajne światło, pory roku i poczucie czasu.

Cud narodzin dotyka nas wszędzie z mniejszym bądź większym nasileniem, a jego odczuwanie rozłożone jest w krótszym bądź dłuższym czasie (stopień emocjonalnego przywiązania do rodzącego się elementu). Wielokrotnie (nawet w ciągu dnia) jesteśmy świadkami wielu różnych narodzin. I zawsze jest to dobry moment na zadumę i wnioski z przemyśleń.

Tradycja

Wszystkie te cuda związane z narodzinami wszystkiego, tysiące lat temu zainspirowały ludzi do ustanowienia święta cudu narodzin. I przypadało ono 25 grudnia, czyli w dzień przesilenia zimowego (wg kalendarza juliańskiego)

Był to okres święty i wolny od pracy sprzyjający pogłębianiu rodzinnych więzi. Spędzano czas na wzajemnych odwiedzinach, przyjmowaniu gości, obdarowywaniu się prezentami i śpiewaniu pieśni . Z tego święta biorą się również takie elementy jak: dobór składników i potraw wigilijnych, czy pozostawianie jednego miejsca wolnego przy stole.  Był to też szczególny czas na odprawianie wróżb mogących przewidzieć przebieg przyszłego roku np. pogodę i przyszłoroczne zbiory. W okresie tym praktykowano zwyczaj stawiania w kącie izby ostatniego zżętego snopa żyta. Był on zazwyczaj dekorowany suszonymi owocami oraz orzechami, zaś po święcie pieczołowicie przechowywany aż do wiosny. To właśnie z nasion pochodzących z kłosów tegoż snopa należało bowiem rozpocząć przyszłoroczny siew. Innym zwyczajem jest udekorowana gałąź jodły, świerku lub sosny wieszana pod sufitem. Powszechne było też ścielenie słomy lub siana pod nakryciem stołu… Wszystkie te zabiegi czyniono dla zapewnienia przyszłorocznego urodzaju. Wszystko to było świętowaniem cudu narodzin wszystkiego – od słońca po ziarno.

Nowe prawa

Ale ostatnio nam się czasy zmieniły. Ostatnio – 2000 lat temu.  Wszystko o czym napisałam wyżej to tylko skaleczony palec, na który większość nie chce patrzeć. Bo Słońce nagle przestało być źródłem życia i światła, bo ze zboża się już chleba nie robi, bo to co znajduje się na naszym talerzu nigdy ze zmrożonej w grudniu ziemi nie wyrosło i nigdy się z niczego nie wykluło i nigdy swej matki nie miało. Od 2000 lat naszym życiodajnym światłem i pokarmem jest jedynie syn człowieczy, a czasem boży. Nagle, rodzą się tylko bogowie i ludzie. I tylko ich narodziny zasługują na miano cudu. A święto Narodzin Wszelakiego Życia na Ziemi stało się jedynie Bożym Narodzeniem. Świętem narodzin Boga-Człowieka bez, którego przez 198 tysięcy lat ludzie żyli w ciemnocie, grzechu i natłoku bezsensowności. Wmawia się nam niejako, że ludzie nie znający Jezusa nie potrafią odnaleźć dobra, miłości i sensu życia.

Odczuwanie siebie

Cóż, jestem konserwatystką i zgodnie z 200 000  tradycją uważam, że w całym natłoku zauważalnych przeze mnie cudów narodzin, narodziny własnego dziecka są tylko i wyłącznie elementem cudu narodzin pojawiającym się na ziemi w najróżniejszych formach. Dla nas samych (matek i ojców) nie jest to już tylko dotykiem cudu narodzin, jest wręcz huknięciem z 10 piętra (odrąbaną głową w porównaniu ze skaleczonym palcem). Tak silne emocjonalnie jest to dla nas wydarzenie. Bo nas osobiście dotyczy. Jednakże, tak silne przeżycie nie powinno być dla nas przyczynkiem do zamknięcia swoich oczu i ograniczenia ludzkiego jestestwa do kultu siebie i wszystkiego co ze mną związane.

Konkluzje

 „Świętość” grudniowych świąt nie tyle leży w jakiejś osobie i jej późniejszych przeżyciach na krzyżu, co raczej w niezwykłym czasie ich obchodzenia i zakresie odczuwania Cudu Wszelakich Narodzin występujących na planecie Ziemia. Narodziny Życia właśnie tu na tej planecie to coś, czego mimo niby zaawansowanej technologii nie możemy zaobserwować nigdzie indziej. Stąd niezwykłość naszej planety i skłonność do świętowania tej życiodajnej niezwykłości. Tysiące lat temu ludzie uznali, że dzień przesilenia zimowego jest najlepszym dniem na świętowanie cudu narodzin. Tysiące lat temu ludzie na tej podstawie zbudowali naszą tradycję. Jeśli stracimy pamięć o prawdziwej „świętości” grudniowych świąt nie tyle wszystko inne będzie bez sensu, co zapędzi nas w róg ludzkiego egocentryzmu i braku poszanowania dla praw i zjawisk natury, od których nasz byt jest tak bardzo uzależniony.