JustPaste.it

Ludzie bezdomni

Prawdziwa historia trzech kobiet, które zostały skazane na śmierć. Może głodową, może z zimna, a może po prostu samobójczą. Rzecz o obojętnym przechodzeniu obok ludzkich tragedii.

Prawdziwa historia trzech kobiet, które zostały skazane na śmierć. Może głodową, może z zimna, a może po prostu samobójczą. Rzecz o obojętnym przechodzeniu obok ludzkich tragedii.

 

Oto historia trzech kobiet, które zostały skazane na śmierć. Może głodową, może z zimna, a może po prostu samobójczą. Kto zawinił? Bezduszne przepisy, oziębli urzędnicy i pracownicy opieki społecznej, którzy minęli się z powołaniem. A my? Często równie obojętni przechodzimy obok ludzkich tragedii.

Jola

Szczupła, by nie powiedzieć chuda, blondynka. Opuchnięte od płaczu oczy i pusty od kilkunastu dni żołądek. Jeszcze dwa tygodnie temu miała z synem własne mieszkanie. Chociaż i aż tyle po latach tortur, jakie zadawał jej mąż-pijak. Gdy wreszcie odszedł do innej, Arek nadganiał przerwaną naukę, a Jola ratowała zdrowie. Ale mąż wrócił. Mówił, że jest przyparty do muru, że musi oddać duże pieniądze, że mu grożą. Prosił byłą żonę o wzięcie kredytu.

Dorota

Czarne przerażone oczy. Dwadzieścia osiem lat. Czworo dzieci i żadnej nadziei. O tym, co przeszła, będą jej zawsze przypominać stopy. Do końca życia będzie już nosić ortopedyczne obuwie. Piekło było na pierwszym piętrze; stamtąd wyrzucono ją przez okno. Znalazła z dziećmi drugi dom. Mówił, że kocha. Przygarnął ją, a potem pił i uderzał jak w worek treningowy. Nie było wyboru. Ucieczka i przytułek. I te wielkie, smutne oczy dzieci.

Asia

Pełna energii trzydziestolatka. Zdolna, z pomysłami. Nie chce tylko wspominać domu. Wyrzucili ją z niego, gdy była w ciąży. W piątym miesiącu została na ulicy. Zupełnie sama. Nie miała nawet walizki. Tylko drugie bijące serduszko pod swoim własnym.

Odsetki ważniejsze od syna

Jola nie zgodziła się na wzięcie kredytu. Była twarda, ale podeszła ją teściowa:

— Przecież też masz syna, też byś go ratowała. Oddam ci co do grosza! — błagała.

— Gdyby nie to powołanie się na uczucia matki, to bym się trzymała — płacze Jola — ale wiem, co znaczy miłość do dziecka. Zgodziłam się.

Rodzina byłego męża jest dobrze sytuowana: dom, ogród, samochód, pieniądze na lokatach. Syn nie był jednak wart więcej, niż odsetki, które by przepadły. Lepszym rozwiązaniem była łatwowierna i dobroduszna Jola.

— Wierzyłam, że teściowa odda pieniądze. Przecież jest bogata. Mówiła, że nie może wziąć kredytu dla syna, bo właśnie wzięła dla córki — Jola tłumaczy swoją decyzję.

Wszystko załatwił mąż. Papiery przyniósł do domu. Jola miała tylko podpisać. Nawet nie przeczytała umowy. Zastawem było jej mieszkanie. Po pięciu miesiącach, tak jak stała, musiała je opuścić. Spakowała z synem kilka toreb. Oszczędności starczyło na dwa miesiące tułaczego życia. Zostało schronisko dla bezdomnych. Teściowa nie oddała pieniędzy, nie przyjęła bezdomnego wnuka. Arek trafił do domu dla trudnej młodzieży, choć trudny nie był. Pozbawiono ich mieszkania i rodzinnej więzi.

Za papierosa piątka na bruk

Dorota przeżywa trudne chwile. Pieniędzy ze skromnych alimentów nie starcza nawet na tydzień. Nie mają co jeść. Dzieci zaczynają chorować. Źle układa się w hostelu. Nie lubią jej, bo jest Cyganką. To wystarczy, by o wszystko obwiniać. Czteroletni Krzyś brzydko kaszle. To krztusiec. Starsi, Daniel i Tomek, mają zapalenie płuc. Nie ma, za co kupić leków. Dorota nie wytrzymuje. Bierze papierosa. Nie myśli, że jest w pokoju, gdzie tego robić nie można. W głowie jest tylko jedna natrętna myśl: „Co będzie dalej? Czy w ogóle będzie dalej?”. Pali nie tylko ona. Ale przeprowadzone za kilka dni śledztwo wskaże jedynie Dorotę. Zapadnie decyzja o wydaleniu kobiety z czwórką dzieci. Na ulicę. Jest mroźny styczeń.

— Dokąd ja pójdę?! — wykrzykuje w rozpaczy do dziennikarzy, którzy zwietrzyli aferę. Płacze. Przytula się do niej ośmioletnia córeczka.

— Nie można karać dzieci! — oburzają się ludzie.

O zmianę decyzji prosi pastor. To jemu Dorota zwierzyła się, gdy zebrały się nad nią czarne chmury. Każdy ruch kierownictwa hostelu śledzą mass media. Pod ich naciskiem zapada decyzja: Dorota i dzieci mogą na razie zostać.

Toksyczna pomoc

Dom samotnej matki. Jest chociaż dach nad głową, ale wokół niechęć i nieprzyjazny wzrok. Asia nie ma łatwego życia, bo nie znosi z pokorą popychania. Ma w sobie dumę. Może dlatego cierpi bardziej od innych. Opiekunki uwielbiają poniżać porzucone ciężarne dziewczyny. Asia dostaje najgorsze prace, najgorsze słowa, najgorsze posiłki. To jednak nic w porównaniu z tą straszną samotnością i pustką gdzieś w głębi niej samej.

Praca dla silnych i zdrowych

Jola od dawna nie jadła. Jest słaba i źle wygląda. Udało się jej znaleźć pracę. Radość nie trwa długo. Po pierwszym dniu ją zwolniono, bo zemdlała. Dobrze szyje, więc znów gdzieś się zaczepiła. Nie na długo. Szef usłyszał, jak zwierza się koleżance, że boli ją serce. Wyleciała. Nie ma już siły, by szukać nowej pracy. Nie wie, co z sobą zrobić. Powoli ogarnia ją beznadzieja. W schronisku za nią nie przepadają, bo nie chce pić z koleżankami. Boją się, że na nie doniesie.

— Teściowa nie ma nawet wyrzutów sumienia — mówi z goryczą w głosie.

Nie chce jednak osądzać. Najważniejszy dla niej jest syn.

— Jedno dziecko mi umarło, bo lekarz źle postawił diagnozę. O Arku też mówili, że nie przeżyje, ale wyrwałam go śmierci — na samo wspomnienie tych chwil Joli napływają łzy do oczu.

Dworzec zamiast mieszkania

Cała nadzieja Doroty w mieszkaniu socjalnym. To jej pomaga trwać w postanowieniu, by nie wracać do piekła. Czasem, jak patrzy na głodne i chore dzieci, myśli o powrocie pod pręgierz. To jednak zniszczy też dzieci, a ona chce je porządnie wychować. To przecież dla nich jedyna szansa na normalny rozwój, na naukę, na doświadczenie miłości. Dorota biega po urzędach, pyta, pisze i składa podania. Dla urzędników jej sytuacja nie różni się jednak niczym od pozostałych stu pięćdziesięciu podań. Tu liczą się punkty. Tym ich więcej, im więcej pieniędzy ma petent na remont.

— To co ja mam zrobić? — pyta wszystkich Dorota.

— Pójść z dziećmi na dworzec, może ktoś się wami zaopiekuje — to nieoficjalna propozycja urzędnika.

Opiekunka da na skrobankę

Od najbliższych dostała to, co najgorsze, ale dopiero w domu samotnej matki oczy Asi robią się okrągłe ze zdumienia.

— Jedna dała Agacie tysiąc złotych i namówiła na skrobankę — sama nie może jeszcze uwierzyć w to, co mówi. — Renatę cały czas namawia, żeby oddała dziecko do adopcji, ale ona nie chce.

Renata nie ćpa, nie pali, nie pije. Jest młoda, ładna i inteligentna. Opiekunki wiedzą, że o takie dziecko pary będą się bić. Dużo zapłacą. Kobiety biorą za „pośrednictwo” dziesięć tysięcy złotych.

— Wszystko nielegalnie — tłumaczy ze wstrętem Asia.

Opiekunki nie lubią jej coraz bardziej. Chcą ją wyrzucić, ale Asia wkrótce będzie rodzić. Dokwaterowują jej więc do pokoju złodziejkę. Asia traci wszystkie rzeczy, które zbierała dla dziecka. Rzuca się między wściekłością a rozpaczą.

Tabletki na wieczny sen

Na Jolę spadają trzy ciosy. Przez głupi wybryk syn traci miejsce w hostelu. Załamana kobieta zapomina o spotkaniu z psychologiem. Za karę ma opuścić schronisko. Nikogo nie obchodzi, dokąd pójdzie. Udaje się jej wynegocjować dwa tygodnie na znalezienie jakiejś lichej dziury. Miejsc w innych schroniskach nie ma. Nie zimą. Teraz jednak nie myśli o sobie.

— Ja tego nie uciągnę. Już dłużej nie mogę... — nawet nie umie krzyczeć, tylko jęczy.

Arka przyjmuje babcia, ale tylko na kilka dni. Chłopak musi sobie coś znaleźć. Szuka więc domu i dorywczej pracy. Nie chce przerwać nauki. Przecież tak dobrze mu idzie.

Jolę przy życiu trzyma nadzieja na odzyskanie mieszkania lub części pieniędzy. Wszystko burzy prawnik, który oznajmia, że nie ma na to szans. To za dużo, zgasło światło. Dopadło ją. Lekarze nazywają to chorobą duszy. To po prostu depresja. Bardzo silna.

— Nie mogę liczyć na terapię, bo jestem już na wylocie — tłumaczy.

Jola kładzie się na łóżku. Naszykowała tabletki. Dużo tabletek.

Człowiek-paragraf

Dorota nie ma szans na lokal socjalny w Łodzi. Jej piekło było w innym mieście. Niech tam się starają. Nie wiadomo, po co, ale ma złożyć jeszcze jedno podanie. Nie wie jednak, jak je napisać. Prawniczka w opiece społecznej wyrzuca ją.

— Awanturnikom nie będziemy pomagać — krzyczy.

Pani mecenas rozpoznała Dorotę ze zdjęć w prasie i telewizji. Kilka dni wcześniej, gdy przez papierosa miała stracić dach nad głową, było o niej głośno. Ma za sobą już trzy próby samobójcze. Czy jest jakieś światło w tunelu?

Ma na imię Mareczek

Mareczek jest zdrowy. Taki podobny do taty! Tata nie chce jednak dać dziecku nawet nazwiska, nie mówiąc o środkach do życia. A jeszcze niedawno chciał się żenić. Asia rozpoczyna wędrówkę po sądach, po urzędach, po ludzkich sercach. Lód.

Ktoś jej załatwia ciasny pokój bez toalety. Wokół smród denaturatu, awantury i przekleństwa. Tam dorasta Mareczek.

Najgorsza jest jednak depresja, która dopada i powoli uśmierca. Ta lubi ją chwytać w nocy. Wtedy się dusi i płacze. Czasami nagle wybiega przed siebie. Ucieka z domu, z łóżka — z więzienia. Potem nic nie pamięta. Tylko ten dziwny ból duszy.

— Gdyby nie Marek, chyba by mnie już nie było — mówi.

Wraca na wieś, do domu. Rodzice są oziębli, ale bardzo kochają Marka.

— Zostaw nam Marka, a sama sobie idź — to ich ostatnie słowa.

To nie życie, to próżnia. Wszystko drętwieje i szarzeje. Przed Asią gęsta mgła.

Wszyscy za nie odpowiadamy

Trzy zupełnie normalne kobiety. Nagle straciły domy. Ofiary ufności i przemocy. Wszystkie złączył zły los i przytułek. Doświadczyły bezduszności najbliższych, „pomocy” opieki społecznej i cynizmu urzędników. Żadna powołana do tego instytucja im nie pomogła. A przecież te instytucje tworzą ludzie! Co stało się z naszym sumieniem?

Ta historia ma jednak happy end. Wszystkie trzy kobiety miały szczęście, bo w końcu spotkały — choć nie w urzędach — osoby, które wyciągnęły do nich dłoń, podzieliły się z nimi swoim chlebem i czasem.

Takich Jol, Dorot i Aś jest jednak dużo więcej wokół nas. Okaleczonych przez życie i bezradnych. Czy — uważając się za chrześcijan — stosujemy słowa Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”? Czy jesteśmy skłonni podać im „choćby kubek zimnej wody”? Pamiętajmy — obojętność zabija w nas człowieka.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

 

[Imiona bohaterów zostały zmienione. Artukuł ukazał się w miesięczniku "Znaki Czasu" 4/2004].

 

Autor: Katarzyna Lewkowicz-Siejka