JustPaste.it

Afryka głupia jest

Europa - to był daleki, nienaturalny punkt w galaktyce, którego istnienie można było udowodnić tylko drogą skomplikowanych dedukcji. Ryszard Kapuściński „Jeszcze Dzień Życia”

Europa - to był daleki, nienaturalny punkt w galaktyce, którego istnienie można było udowodnić tylko drogą skomplikowanych dedukcji. Ryszard Kapuściński „Jeszcze Dzień Życia”

 

 

509882d1e959a034d3b86a4cc292cdbc.jpg

Tichawona bawił się w piaskownicy. Nie miał żadnych zabawek. Miał dwie ręce. Więcej nie potrzebował. Uklepywał nietrwałe babki z piasku. Cieszyło go nawet przesypywanie garściami suchych ziarenek piasku z kupki na kupkę. Potem z powrotem. I tak całymi dniami. Nie baczył na swoje brudne łapki i piasek za paznokciami. Od dziecka siedział w tej piaskownicy. Wiedział jak się otrzepywać z piasku, żeby nie pozostało na nim ani jedno ziarenko. Wydawało mu się, że zna każde ziarenko z osobna.

Gdy Tichawona bawił się jak to miał w zwyczaju, przyszedł Kamil. Stanął przed piaskownicą i objął ją pogardliwym spojrzeniem. Zatrzymał się na Tichawonie. Teraz jego spojrzenie przybrało jeszcze bardziej pogardliwy wyraz. W rękach trzymał swoje zabawki. W lewej swojego jeepa sterowanego pilotem, w prawej wiaderko z plastikową łopatką. Nie pytając Tichawona o pozwolenie wszedł do jego piaskownicy. Starannie rozłożył swoje zabawki. Rdzenny mieszkaniec piaskownicy zachowawczo wcisnął się w kąt. Swoimi bystrymi czarnymi oczami obserwował intruza. Nigdy nie widział na oczy niczego podobnego.

Kamil kucnął i położył jeepa na piasku. Triumfalnie wstał i objął pilota obiema rękami. Zdawał się mówić: patrz, teraz pokażę Ci jak się bawi. Kciukiem przesunął wystającą gałkę do przodu. Samochód ruszył. Tichawona patrzył zaniepokojony. Wydawało mu się, że przybysz kieruje swoją piekielną zabawkę prosto na niego. Samochód gnał coraz szybciej. Nagle coś zgrzytnęło i jeep zatrzymał się pośrodku drogi pomiędzy chłopcami. Kamil podszedł i podniósł zabawkę. Otrzepał i wydmuchał ziarenka piasku, które zapewne dostały się do mechanizmów. Nie zaryzykował drugi raz. Ostrożnie odłożył zabawkę wraz z pilotem poza piaskownicę.

Zajście to nieco ośmieliło Tichawonę. Zajął się tym co lubi najbardziej. Chwycił w swoje wychudzone łapki garść piasku i przesypywał z kupki na kupkę. Intruz zbliżył się niebezpiecznie. Wystawił dłoń, mówiąc: cześć, Kamil jestem. Tichawona wstał i podał rękę. A więc partnerzy - pomyślał. Kamil wyciągnął ze swojego wiaderka plastikową łopatkę. To chyba lepsze niż babranie się w piachu gołymi rękoma - powiedział. Tichawona przytaknął, choć od dziecka babrał się w nim gołymi rękoma. Zaiskrzyła w nim nadzieja wspólnej zabawy. Wreszcie znalazł kogoś do zabawy.

Tichawona mocno chwycił otrzymaną łopatkę i zaczął usypywać wielką górę piasku. Co robisz debilu?! - wrzasnął Kamil. Tichawona nic nie odpowiedział. Kopiemy dół, a nie usypujemy górę! - krzyczał zdenerwowany przybysz. Tichawona przez całe życie usypywał górki, jakże by teraz miał kopać dołki? Intruz wyszarpał mu podarowaną łopatkę i zajął się kopaniem wielkiej dziury. Tichawona wreszcie przemówił: to moja piaskownica, więc usypiemy górkę! Nie rozumiał dlaczego mają się bawić według zasad gościa, który dopiero co wprosił się do jego piaskownicy. Żył w niej od dziecka.

Kamil powstał, zbliżył się do gospodarza piaskownicy, chwilę pomyślał aż wreszcie powiedział: dobra. Najpierw wykopiemy dół, a potem z piasku, który wyciągniemy z niego usypiemy największą górkę, jaką tylko świat widział. Dziecięce oczy Tichawony zapłonęły blaskiem. Jego największe marzenie przybrało realne kształty. Kamil powiedział, by piasek wybrany z dołu ładować do jego wiaderka. Dlaczego? - spytał zdziwiony Tichawona. Przybysz odpowiedział, że potem będą mogli przenieść wiaderko gdzie zechcą i tam usypać górkę. Ty to masz łeb! - wykrzyknął Tichawona.

Kopali cały dzień. Gdy wiaderko wreszcie się wypełniło, Kamil wstał i powiedział:
- Mam już Twój piasek, więc mogę już sobie iść.
- Jak to? Co z naszą górką?! - przeraził się czarny chłopiec.
- Z naszą? Teraz to Twój problem - nie masz ani piasku, ani górki… Muszę już iść na obiad, moja biała mama mnie pewnie szuka. Wiesz w ogóle co to obiad?
Kamil nie czekał na odpowiedź. Chwycił za wiaderko, obrócił się i odszedł w sobie znaną stronę.
- Nie wiem… - wyszeptał cicho Tichawona.

Od dziś wiedział za to, co znaczy łacińskie imię Kamil. Camillo to „szlachetny chłopiec”. Lekcja europeizmu dobrze mu zrobi. A co z Tichawoną? „Zobaczymy” - to właśnie oznacza to afrykańskie imię. Tichawona co się stanie z tą Afryką…

Licencja: Creative Commons