JustPaste.it

Skwar

Zarys histori pewnego człowieka... a zresztą sam zobaczycie jak skończę całość :)

Zarys histori pewnego człowieka... a zresztą sam zobaczycie jak skończę całość :)

 

Ze snu wyrwała mnie paląca rana na karku, leniwie rozwarłem powieki. Tarcza słońca wydawała się być zbyt blisko ziemii, doszłem do wniosku że smażę się tu już dłuższy czas. Skóra piekła jak diabli. Próba wstania z tej nie wygodnej pozycji wymagała zniesienia przeszywającego bólu od bioder po kręgi szyjne. Mimo to udało mi się odsunąć od muru któremu zawdzięczałem tę serię wgnieceń w kark i ostatecznie wyżłobienie w nim czerwonej dziupli. Padłem twarzą na piach. Ktoś wyśmiał mnię głośno. Siłą ramion udało mi się doczołgać do nieco chłodniejszego podestu jakiejś marmurowej budowli, jednak nie patrzyłem wyżej jak na własne, zadrapane dłonie. Sięgnąłem koniuszkiem palca kolumny i kilka razy sunąłem nim po niej, sprawiała wrażenie lodu w porównaniu do tamtego muru. Może uda mi się wspiąć na podest i oprzeć się gdzieś w cieniu. Po pierwszej próbie na moje plecy spadły okrutne razy, zgiąłem się w pół i spojrzałem na zasłaniającego mi słonce oprawcę. Nie odważyłem się na więcej aniżeli na kpiący uśmieszek, podsumowujący moje bezgraniczne oddanie jego parszywym ideałom strażnika.
    - Wara od kaplicy, ty psie! - warknął na mnie.
    Był przynajmniej trzy razy szerszy odemnie i o głowę niższy. Nosił na sobie obrzydliwy, bordowy płaszcz z kołnierzem koloru khaki i jakąś skórzaną czapę tego samego koloru. Świńskie oczka paliły się z nienawiści, gotowe ujrzeć moje nędzne ja, zdychające długo i w cierpieniu w kilkudziesięcio stopniowym skwarze. W ręku ściskał bat.
    - Zmiataj mi stąd, albo ci w tym pomogę!
    - Pocałuj mnię w ...
    Zaczął mną szarpać i okładać pięściami po głowie, w ustach poczułem krew a plecy paliły okropnie niczym muskane płomieniem, nie mogłem tego znieść. Modliłem się w duchu by jakiś jego kompan zjawił się nagle i go opamiętał, albo żeby uprowadzili go diabli, abym mógł w ciszy i spokoju osunąć się gdzieś w cień i zapomnieć. Chwycił mnię za szmaty i powlókł gdzieś, nie szczędząc mi najbardziej wyrafinowanych przekleństw. Zgrzytałem zębami z bólu, marząc bym nieszczęśliwie stracił przytomność. Na próżno. Rzucił mną pod jakieś drzwi, w taki sposób że znalazłem się do nich plecami wzdłóż a głową do ziemi. Padłem jak kłoda.
    - Następnym razem flaki ci wypruję, psie! - skwitował swą wściekłość i wreszcie zniknął mi z oczu.
    Zakrztusiłem się własną krwią, a ciałem zawładnęły gwałtowne wstrząsy i dreszcze. Zimny pot zlał mi się na plecach, ramionach i twarzy. Palący, rozdrobniony piasek przykleił się do lewego policzka i całej szmaty której pochodzenia zmyślić nie potrafiłem. Odepchnąłem się nogami i przywarłem do ściany tuż obok wejścia, byłem pewny że po takim grzmocie ktoś zaraz wyjdzie i albo mnie opierdzieli albo wpuści do środka pod swoje skrzydła i w najlepszym wypadku pozwoli usnąć. A ja nie wiedziałbym jak się wytłumaczyć.
    Miałem chwilę czasu by przyjrzeć się okolicy. Wygląda mi to na jakiś pustynny fort, pełno tu piachu i słomy. W oddali widzę wieżę strażniczą i niewyraźny zarys człowieka z czymś co wygląda jak kusza. Fort, a może więzienie dla uchodźców, homoseksualistów, lub bandytów, gdzieś, gdzie wartość człowieka liczona jest siłą mięśni i posłuszeństwem wobec pana, gdzie nawet bogowie przestali zaglądać. Nie przypominam sobie bym należał do którejś z wymienionych kategorii, nie przypominam sobie nawet kim byłem, kim jestem i dlaczego jestem więziony. Prawdę mówiąc, wiem tyle co nic. Może straciłem pamięć w skutek silnego uderzenia w głowę albo udaru mózgu, nie wiem.
    Drzwi gwałtownie się otworzyły, obsypując mnie tym co zagarnęły pod sobą. Ze środka wyszedł jaszczur, u boku mając człowieczka sięgającego mu do pasa. Byli ubrani podobnie do mnie, lecz więcej mieli optymizmu na twarzy, jaszczur uśmiechnął się do siebie a jego towarzysz zaklaskał niczym teatralny pajacyk.
    - Żyjesz pan jeszcze czy rozmawiam z trupem?
    - Tak jakby, żyję - skłamałem. - ale jak nie dacie mi zaraz wody to z pewnością umrę.
    Jaszczur się wyszczerzył.
    - Lopret i Jussu
    Pomogli mi wstać, ledwo się trzymałem na nogach, więc jaszczur wziął mnię pod ramię a kurdupel przytrzymał drzwi. Powoli, kroczek po kroczku zbliżaliśmy się do środka a barki miałem chyba poparzone gdyż piekły niemiłosiernie pod uciskiem jaszczurzch ramion. Pomieszczenie, właściwie ciasna klita bez okien wysłane było warstwą słomy, dwa kawałki drewna a pomiędzy nimi prowizoryczny stolik do gry w karty, chyba przerwałem im partyjkę. Kurdupel zamknął drzwi.