JustPaste.it

"Amalia" Rozdział I, uwagi mile widziane.

Początek wielkiej historii, w skrócie ;o

Początek wielkiej historii, w skrócie ;o

 

>

“Amalia”

 

Louis był jedyną osobą, z którą mogłem od czasu do czasu pogadać, na te i tamte tematy, którą nie zraziłbym własną prostotą i brakiem pojęcia o sztuce przyjmowania gości. Zgodził się spędzić ten pochmurny ranek akurat ze mną, choć wiedziałem że na głowie ma tysiące innych spraw ważniejszych ode mnie. On miał rodzinę, dobrze płatną pracę, szacunek i wychowanie. Ja natomiast, żyłem w cieniu jego sukcesów. Zapomniany przez społeczność, zaszyłem się gdzieś za

miastem, w taniej sklejce z dziurawym dachem, gdzie jednak odnalazłem swój upragniony spokój.

Jego szofer zaparkował samochód przy starym drzewie, tuż obok zarośniętej furtki. Zauważyłem go. Siedział na tylnim siedzeniu, w aksamitnym garniturze i eleganckiej muszce. Mężczyzna po sześćdziesiątce, będący jego kierowcą, wysiadł pierwszy z samochodu i otworzył mu drzwi. Wtedy wyszedł Louis i odetchnął wiejskim powietrzem, po czym wyrównał kołnierz, a kiedy ujrzał mnie w oknie, uśmiechnął się po przyjacielsku. Przywitałem go gestem ręki.

Otworzyłem mu drzwi i uściskałem go mocno. Do moich nozdrzy wdarł się ostry zapach wody kolońskiej. Louis był szatynem w kwiecie wieku, o niebieskich oczach i nader uspokajającym sposobem mówienia, co przejawiało się w każdym naszym, co miesięcznym spotkaniu.

- Caine, wszystko w porządku? - odchylił się i spojrzał na mnie badawczo.

Miałem przekrwione oczy.

- To nic takiego. - skłamałem.

Usiedliśmy na głębokich, starych fotelach w kolorze khaki, przy małm okrągłym stoliku gdzie czekały od wczesnego rana dwie lampki czerwonego wina. Miałem zamiar wyciągnąć z kieszeni paczkę papierosów i go poczęstować, on zrobił to pierwszy dzięki czemu przypomniałem sobie jak smakuje prawdziwe cygaro. Dym snuł się pod sufitem, niczym przeklęta mgła, a my patrzyliśmy się na siebie jak na królów świata.

- Wraz z Susan podjęliśmy decyzję. Jeśli zechcesz, możesz zamieszkać u nas. - powiedział Louis po czym rzucił okiem na walący się sufit przed kuchnią.

- To miło z twojej strony, ale przywykłem już do swojej klitki. - odpowiedziałem. - Poza tym znasz mnie, nie będę się narzucał.

- Rozumiem. Ale pamiętaj, jesteś moim przyjacielem, jeśli będziesz czegoś potrzebował, zwróć się do mnie.

Przeprostowałem się w fotelu, z poczuciem jak bym te słowa słyszał nader często.

- W takim razie, proszę o jeszcze jedno cygaro.

Louis uśmiechnął się i wyjął z kieszonki to o co prosiłem, położył je na stole i i puścił kolejnego dyma.

Jakieś pół godziny rozmawialiśmy o życiu, o przemijaniu, opowiadał mi także o wydarzeniach z Midstone, z których jedna sprawa mnie dość zaintrygowała. Mówił o szeregu zaginięć jakie mają miejsce na przedmieściach. Podobno każdego wieczoru ginie w tajemniczych okolicznościach młody mężczyzna, nie ma żadnych świadków ani śladów mogących pomóc detektywom w rozwikłaniu zagadki. Osoby te nigdy się nie odnajdują. Krąży plotka iż nocą, po ulicach grasuje bestia przypominająca skrzyżowanie dinozaura z lwem, ludzie boją się wychodzić z domu.

- Ależ ci ludzie są biedni.

Nie długo potem Louis opuścił mój dom, zabierając ze sobą nie przyjemny fetor dymu zmieszanego z wodą kolońską. Zostawił mnie sam na sam z dzisiejszym egzemplarzem dziennika, którego z początku nie ważyłem się tknąć. Otworzyłem go na pierwszej stronie. Zobaczyłem wielkie zdjęcie przedstawiające jakąś sławną, zagraniczną tancerkę. W totalnym uniesieniu śmiała mi się w twarz a jednocześnie kazała odwiedzić pobliski teatr w Midstone, jutro o godzinie dwunastej i zadziwiać się jej cudownym występem, za który wyniesie stamtąd dwa wielkie wory wypełnione po brzegi kasą. Przewróciłem kartkę na drugą stronę, spojrzałem na rubrykę opisującą najświeższe doniesienie ze świata przestępstw. W pierwszej kolejności widniało tam zdjęcie legitymacyjne pewnego szatyna, a pod nim jego imię i pierwsza litera nazwiska. Jeszcze niżej wyczytałem:

 

Dziś w nocy, zaginął w tajemniczych okolicznościach, młody pracownik firmy docieplającej mieszkania. Podejrzewa się, iż ów incydent jest ściśle powiązany z serią zaginięć mających miejsce od lutego bieżącego roku. Wszelkie informacje na temat zaginionego, proszę składać pod nr. Telefonu...”

 

Zniesmaczony przewróciłem stronę. Na kolejnych kartkach widniały postacie sławnych ludzi z naszego regionu, ich plany na przyszłość, wywiady, zdjęcia z imprez, koncertów, różnorakie skandale, absurdy i pomówienia. Świat kocha ludzi szalonych, przebojowych, dlategoż normalnym faktem było to, że nie znalazło się wśród nich miejsca dla Louisa, jednego z najbogatszych ludzi pod horyzontem. Na ostatniej stronie dziennika znalazłem dwie krzyżówki i

szereg przezabawnych anegdotek o polityce.

Trzepnąłem go na stół i rozluźniony wkleiłem się głęboko w fotel, nad głową krążyły mi wielkie, czarne ptaszyska. Znowu mam omamy, pomyślałem. Przetarłem oczy i spojrzałem na sufit, po ptakach ani śladu. Usnąłem na kilka godzin, kiedy się obudziłem, w domu było ciemno i ponuro. Nie interesowało mnie która jest godzina, wstałem i ze ślimaczą prędkością ruszyłem do sypialni. Po drodze potykałem się kilka razy i obalałem na ściany, w końcu dotarłem do drzwi.

Otworzyłem je ciężarem ciała i padłem na niewysłane łoże. Ostatnimi siłami zapaliłem nocną lampkę. Przez nieszczelne okno wpadało do pomieszczenia zimne powietrze. Zdałem sobie sprawę, że powinienem więcej przesypiać, teraz nic się nie liczyło. W szufladce obok łóżka trzymałem rewolwer w drewnianym pudełku i paczkę tabletek uspokajających zmieszanych z przeciwbólowymi. Zażyłem cztery i popiłem własną śliną, czując jak żyły zaczynają mi wrzeć, a mózg podgrzewać niczym kociołek z gęstym olejem. Ostatecznie wszystko ustało, jakby ktoś wrzucił mnie do magicznego jeziora. Schowałem się pod kołdrę, niby wystraszone dziecko, które śpi ze zgaszonym światłem i w myślach modliłem się, bym nie musiał znosić w nocy drgawek i zimnego potu na plecach, co nie rzadko mi się zdarzało. W końcu, po godzinie oczekiwania do snu ukołysał mnie mój własny zapach czerwonego wina i tytoniu.

Śniłem słodko ale po jakimś czasie musiałem nagle się zbudzić. Albo mój łeb robi sobie ze mnie żarty, albo w szafie naprzeciwko łóżka coś naprawdę jest. Co chwila mogłem dosłyszeć odgłosu skrobania pazurkami lub cichego pisku. Przeklęte wiewiórki, pomyślałem rozgoryczony. Czułem nie odpartą chęć by tam zajrzeć, ale w rzeczywistości bałem się. Zapaliłem lampkę i poderwałem się nogami pod ścianę. Nie ma gorszej rzeczy niż, wstać w środku nocy i musieć przegonić z domu gryzonia.

- Caine - ktoś szepnął.

Podskoczyłem jak postrzelony, niechcący strąciłem lampkę, potem natychmiast ją podniosłem i wcisnąłem sobie do piersi. Byłem sam w sypialni a jednak ktoś wywołał moje imię. Świat się wali, albo ja jestem wariatem. Zacząłem się trząść. Wyciągnąłem z szufladki rewolwer i wycelowałem w szafę. Zapytałem łamiącym się głosem.

- Jest tam kto?

W odpowiedzi zerwał się mocniejszy wiatr, gruba gałąź cyklicznie waliła mi po szybie, a na plecach czułem przenikliwy wiatr. Zeskoczyłem z łóżka, w lewej ręce trzymając lampkę na ile kabel pozwoli, w drugiej ciężki rewolwer. Delikatnie zbliżyłem się do szafy. W jej bocznej stronie, na wysokości kilku centymetrów wyryta była dziura wielkości pięści. Koniuszkiem palca zbadałem jej brzegi, potem szybko cofnąłem jakby zaraz miało mnie coś ukąsić. Cholera, pomyślałem. Jeżeli zrobił to ten gryzoń, z pewnością mam go w garści. Łajdak jeden, zapłaci za swoje.

Postawiłem lampkę na podłodze i najdelikatniej jak mogłem, otworzyłem ją. Wsadziłem w te egipskie ciemności rewolwer i pokiereszowałem nim kilka razy. W głębi stały trzy pary butów, idealnie ułożone, nie tknięte. Pomogłem sobie światłem lampki. Ani śladu gryzonia, żadnej ziemi lub sierści. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie nawiał mi, kiedy otwierałem szafę. Jestem zaspany i takie coś z pewnością mogło by mieć miejsce. Ale ta dziura, ona nie dawała mi spokoju. Po chwili namyślań, stwierdziłem, że nie jest ona w żadnym wypadku dziełem upierdliwego stworka z lasu, jakimi najczęściej bywają wiewiórki, po tej stronie Midstone. Jednak jestem zdania że żadna wiewiórka nie potrafi gadać, chyba że w moich snach.

Cóż, załatam ją jutro, na tą chwilę jestem wystarczająco nie dysponowany do takich działań. Co się odwlecze, to nie uciecze.

Odstawiłem lampkę na stolik, rewolwer wsunąłem do szufladki, wlazłem pod kołdrę, a światło zostawiłem zapalone. Niespodziewanie zasnąłem, ukołyszony poczuciem własnej naiwności.