JustPaste.it

Kto z kogo wariata robi.

Kontekst powinien być jak łysina - błyskotliwy i niczego do wyrwania.

Kontekst powinien być jak łysina - błyskotliwy i niczego do wyrwania.

 

Kto  z  kogo  wariata  robi

Tak naprawdę, to nie wiem, ale mam poważne podejrzenia. O! Po napisaniu tego odkryłem, że jestem jak polityk, skoro mam podejrzenia. Bo na tym polega polityka, żeby podejrzenia mieć. W życiu normalnym, czyli zwykłym, zupełnie się to nie opłaca, ale w polityce stanowi podstawowe źródło pewności siebie, czyli w ogóle niepewności. Właśnie z tego polityk żyje, że nikt nie jest pewien ani tego, co on dzisiaj zrobi, ani tego, co jutro powie. Co zaś do pojutrza, to aż strach pomyśleć, zresztą nie ma potrzeby. Pojutrze może być potop, to znaczy całkiem po nas.

Mali ludzie, dla których nawet rozmiar „S” jest za obszerny, niezależnie od tego, czy robią w polityce, czy na przykład w aptece, albo w magazynie serów, oni zawsze uważają, że wszystko jest dla nich za małe i za ciasne. Z wyjątkiem własnej głowy. Gdyby oni naprawdę mieli głowy takie, jak myślą, że mają, to by wyglądali spod nich niby spod walca drogowego. Może na wszelki wypadek, oni zwykle noszą kapelusze i czapki co najmniej o numer większe.

Wytrawny czapkolog od razu by powiedział, że czapki tudzież inne nakrycia głów spełniają w polityce ogromną rolę. Powiedzmy, pikielhauba, budionnówka, czapka frygijska czy melonik. Sam Duce jaki kapelusz nosił! Albo nasza serdeczna rogatywka: czyż nie jest polityczna, a nawet z wydźwiękiem?

Więcej na ten temat nie mogę się wypowiadać, brak mi wykształcenia. Kierunkowego, ma się rozumieć. Jeszcze tylko o berecie mógłbym bąknąć co nieco. Że nadawał się świetnie do noszenia, ale nie na głowie. Znacznie wygodniej było nosić w nim kartofle. Wiem, że to było zastosowanie bardzo niepolityczne.

Jeszcze co do podejrzeń. Tak sobie myślę, że jak polityk nie ma żadnych podejrzeń, musi być dziecięco naiwnym. Polityk zawsze coś albo kogoś podejrzewa, taki u niego odruch, jak u tego Pawłowa, który karierę zrobił na podglądaniu psów. Niepodejrzewający polityk odpada w przedbiegach, znaczy ląduje najwyżej jako asystent asystenta posła. Potem z tej fuchy też go wywalają.

Dodam, że dobry polityk podejrzewa nawet samego siebie. To się nazywa instynkt samozachowawczy. Jeśli on nie ma takiego instynktu, to też go wywalają. Co prawda, ląduje nieco wyżej, czasami zdarza się, że i posłem zostaje. Ale od polityki odpada. Bo co to za polityk, taki poseł? Diety brać i według instrukcji guziki naciskać byle kto może.

I tu dochodzimy do sedna. Sednem jest pytanie: kto jest politykiem?

To bardzo trudne pytanie.

Politykiem na pewno jest ten, kto nie mówi, tylko się wypowiada. To bardzo specjalny sposób otwierania dzioba, którego trzeba długo się uczyć. Kto potrafi w swoich wypowiedziach zaznaczać i podkreślać, a nawet dementować (to ostatnie wcale od demencji nie pochodzi, jakby się kto pytał). Politykowi często wyrywają coś z kontekstu, jakby ten kontekst był grządką w ogródku, zaś to wyrwane szczególnie dorodnym okazem chwasta. Takim chwastem zresztą brzydzi się zarówno ten, kto wyrywa, jak i ten, któremu wyrwano. Ale mus to mus, nie wolno dopuścić, żeby chwasty rosły sobie bezkarnie.

Ciekawe jest, że dla sporej ilości ludzi polityk też jest rodzajem chwasta. Ale ci sami ludzie hołubią go i podlewają. Krzywdy mu zrobić nie dają, nawet wtedy, gdy on robi krzywdę tym ludziom. Na przykład wymyśla nowy podatek, bo kumpel potrzebuje podwyżki na gwałt, albo dla swoich resortowych urzędasów, albo zachciewa mu się zrobić coś, co by go uczyniło sławnym.

A kiedy polityk robi się sławnym? Przecież nie wtedy, kiedy zrobi coś, co powinien zrobić, czyli coś normalnego. Rzeczy normalne robi się w polityce bardzo rzadko, bo one żadnych profitów nie przynoszą. Za to nienormalne – no, sami dobrze wiecie, jaką sławę zyskuje polityk, gdy zrobi coś nienormalnego. Im bardziej to coś jest nienormalne, tym większą sławę przynosi politykowi.

Właśnie u nas widać to szczególnie. Weźmy taką gospodynię domową, prawie że kucharkę, która została ministrem. Kiedy zaczęła działać na poważnie, od razu zyskała sławę na wszystkich kontynentach, nawet w Ameryce. Albo weźmy aplikanta, czy tam asystenta w tejże samej roli. Wykosił wszystkich pijanych rowerzystów, i to w krótkich abcugach. Od razu na drogach zrobiło się bezpieczniej. Rowerzyści pijący z miejsca przesiedli się na maluchy, bo maluchy w komisach tańsze są od rowerów.

I co, może nieprawda? Porównajcie sobie: kto u nas choćby przez mgłę słyszał o tym, co wyrabia minister w takiej Szwecji albo na przykład w Anglii. Czy ktoś potrafi wymienić z nazwiska jakiegoś ich ministra? No może we Włoszech, tam też sporo sławnych polityków dałoby się znaleźć, ale w innych krajach nie ma w ogóle sławnych! Nie to, co u nas. My z prawdziwą dumą możemy mówić o naszych politykach.

Weźmy nasze sojusze, ile nam sławy przysporzyły! Inne państwa szukają sojuszników jak najbliżej, kolegują się z sąsiadami, dbają o to, by mieć z nimi jak najlepsze układy. Na różne ustępstwa idą. A my nie, ponieważ to gruby błąd. Bliski sąsiad może się o nas dowiedzieć wszystkiego, słabości nasze poznać, potem to wykorzystać może. Polityk musi być podejrzliwy, to jego obowiązek wobec narodu.

Kiedy wybuchała II wojna, sąsiedzi nam nic nie pomogli, widać za blisko nas byli. Co prawda potem, jak już było widać, że te ruskie mużyki mogą sobie sami poradzić, nasze alianty też się wzięły do roboty i razem z nimi wygraliśmy tę wojnę Ruskim na złość. Wtedy naszą politykę tak samo cały świat podziwiał.

A teraz jesteśmy jeszcze mądrzejsi, to jasne. Najlepszego sojusznika mamy na drugiej półkuli, co jest nadzwyczaj bezpieczne. Taki sojusznik na pewno nas nie napadnie, w razie czego to nawet udzieli pomocy w postaci siedmiu marines, pilnujących corned-beefu ze zrzutów. Z Niemcami też mamy już spokój. Oni są najgorsi, kiedy na Rosję wyruszają, ale to załatwione: nie muszą już przechodzić przez Polskę, wystarczy im ta rura na dnie Bałtyku.

Dobra Bozia z pewnością słucha modlitw jedynie po polsku.