JustPaste.it

2 minuty prawdziwego życia

Co definiuje nasze Ja? Myśli, oceny, wspomnienia, marzenia - to elementy osobowości produkowanej przez wspaniały mózg. A co kiedy one znikną? Kim wtedy będziemy?

Co definiuje nasze Ja? Myśli, oceny, wspomnienia, marzenia - to elementy osobowości produkowanej przez wspaniały mózg. A co kiedy one znikną? Kim wtedy będziemy?

 

Pewien czas temu, mój dobry przyjaciel i w pewien sposób mentor zadał mi ciekawe zadanie domowe, z którego doświadczeniami chciałbym się z Wami podzielić.

Na samym początku przytoczę fragment owej rozmowy:

- Najpierw zadanie domowe dla Ciebie. Co jakiś czas, 20-30 minut, zatrzymaj się i zniknij na 2 minuty.

- Co pół godziny mam zatrzymywać się na 2 minuty i nic nie robić?

- Nie masz nic nie robić. Ma cię tam w ogóle nie być. Mają być jeżdżące samochody, śpiew ptaków, hałas miasta lub spokój łąki.

- No dobra.

Zapewne zastanawiacie się o co tak naprawdę chodzi z tym znikaniem. Na jakiej zasadzie miało się to odbywać? Mentor nie miał na myśli bynajmniej tego że mam się rozpłynąć w powietrzu! Wszystko rozbija się o umysł i osobowość – o Ja. To ono miało zostać rozpuszczone.

Na jakiej jednak zasadzie człowiek może być zdolny do rozpuszczenia czegoś, co tak naprawdę uważa za samego siebie?! Kiedy opowiadałem o tym ćwiczeniu mojej najbliższej przyjaciółce stwierdziła że nie ma możliwości zatrzymać ciągu rozważań, planów czy wspomnień, ponieważ to one definiują to kim jesteśmy. I właśnie tym kamiennym stwierdzeniem potwierdziła główny cel zabawy w znikanie. Co zostanie kiedy pozbawimy się tego co definiuje naszą istotę? Kim się wtedy staniemy? Czym?

Oczywiście zatrzymanie swoich pędzących niczym TGV myśli nie jest rzeczą prostą. Jest to wręcz arcytrudne! I stąd właśnie takie a nie inne ćwiczenie. W tym wypadku naszym największym sprzymierzeńcem są bodźce. Ktoś może powiedzieć że jeśli zniknęlibyśmy naprawdę to żadne obrazy, zapachy czy dźwięki nie powinny do nas docierać. Pewnie, jednak jak wspomniałem na początku nie chodzi nam o zniknięcie w sensie usunięcia się z tego świata. Chodzi o wywołanie tak mocnej wrażliwości na bodźce aby dla naszej świadomości stały się one ciekawsze od pędzących w mózgu rozważań, myśli i ocen. A kiedy już skusi się ona tym co otoczenie ma do zaoferowania to zacznie powoli znikać, bo to właśnie rozważania, myśli i oceny ją definiują!

W tym ćwiczeniu mamy zatem do czynienia z bardzo subtelną formą mentalnego „samobójstwa”. Jednak po co ktoś miałby się na to decydować? Jeśli komuś jest dobrze z tym co ma to po nic. Wtedy to ćwiczenie jest mu kompletnie nie potrzebne, chyba że jest ciekawy tego co się wtedy stanie. Natomiast jeśli chcielibyście zobaczyć czym lub kim jesteście naprawdę, w momencie kiedy znikają rozważania, kiedy znika imię, ocena i utożsamianie się z tym wszystkim, to ta zabawa jest zdecydowanie dla Was.

Chciałbym podzielić się tym co dane było odczuć mnie, kiedy zdecydowałem się odrobić zadanie domowe.

Na samym początku muszę się przyznać bez bicia że nie udało (ani nie udaje) mi się wykonywać ćwiczenia regularnie i w takich częstotliwościach w jakich zalecił mi to przyjaciel. Różne sytuacje w ciągu dnia lub po prostu zapominalstwo przeszkadzają w byciu zdyscyplinowanym (choć początkowo usprawiedliwiałem siebie tym że nie da się ćwiczyć w niektórych momentach, co jak się okazało później było całkowicie błędnym stwierdzeniem).

Ćwiczenie zacząłem wykonywać absolutnie wszędzie. Obojętne czy była to ulica, tramwaj czy biurko w firmie. Co mniej więcej 40 minut zatrzymywałem czynność jaką w tej chwili wykonywałem i wsłuchiwałem się w otoczenie. Niczego nie oceniałem. Drażniące mruganie żarówki, stuki klawiatury, muzyka w radiu – wszystko to było po prostu docierającym do mnie bodźcem, do którego starałem się nie czuć absolutnie nic poza tym że jest.

Początkowo w ćwiczenie potrafiłem zaangażować jedynie słuch. Wzrok zawieszałem nieprzytomnie w jakimś bliżej nie określonym punkcie (uwierzcie że ktoś widzący mnie na chodniku, gapiącego się nieruchomo w drzewo musiał mieć przedni ubaw).

Po kilku dniach przyszedł kryzys i myśli zaczęły bombardować mnie całymi hordami. Ćwiczenie stawało się coraz bardziej uciążliwe. Wtedy wprowadziłem do niego inną radę mentora, która tak naprawdę była zaczerpnięta ze starego zwyczaju zen (a właściwie dwóch zwyczajów). Pierwszą metodą, która miała pomóc poradzić sobie z myślami było...uderzenie się w twarz! Choć wydawać się to może nieco ekscentryczne, nie dziwi to nikogo kto czytał stare opowieści zen, lub kiedykolwiek miał do czynienia z mistrzem, który pilnuje swoich uczniów.

Nie chodzi tu wszakże o znokautowanie się i zakończenie walki przed czasem. Nagły hałas, krzyk czy właśnie cios (lub cokolwiek co jest zaskakujące) potrafi niejednokrotnie błyskawicznie przyciągnąć delikwenta do chwili obecnej i wyrwać go z ekspresu myślowego w dość szokujący sposób.

Jest nawet pewna opowieść, mówiąca o mniszce która bardzo długo medytowała i praktykowała nie mogąc jednak osiągnąć wglądu. Pewnego razu gdy poszła po wodę do studni i już wracała, jedno z wiaderek upadło na ziemię i błyskawicznie roztrzaskało się. Widząc to, mniszka doznała oświecenia.

Właśnie o taki efekt chodzi w uderzeniu (dodatkowo wzmocniony bodźcem czuciowym, który błyskawicznie stawia na nogi). Jest również druga metoda. Zadanie sobie prostego pytania „Kim jestem?” i szczere zastanowienie się nad odpowiedzią. Moment, w którym odrzucimy już odpowiedzi typu: człowiek, Józek, mózg, kierownik i zetkniemy się ze specyficzną pustą przestrzenią, a oczy otworzą się nam szerzej, sprawi że nasz umysł pędzący w przód i w tył błyskawicznie zatrzyma się i wyłączy.

Dodatkowo powróciłem do regularnej praktyki zazen, co z pomocą wcześniejszych metod dało efekty. Zacząłem ćwiczyć dalej. W pewnej chwili postanowiłem używać kolejno następnych zmysłów. Przełomowym doświadczeniem był pewien dzień, w którym byłem w pracy i ćwiczyłem w toalecie. Kiedy miałem już wychodzić, okazało się że mam poważne problemy żeby z powrotem odzyskać swoje Ja. Czułem się błogo, jednak całkiem inaczej. I wtedy dotknąłem ręką zasuwy w drzwiach. Nigdy nie doświadczyłem czegoś tak niesamowitego. Szorstka powierzchnia była tak wyjątkowa. Bodźce dotykowe były tak intensywne że czułem się jakbym nimi był. Jakbym stał się każdym impulsem elektrycznym docierającym z moich palców. Zacząłem jak dziecko dotykać wszystkiego co było dokoła: klamki, fliz, spłuczki.

W pewnym momencie wyszedłem i przypadkowo spojrzałem w lustro. Nie widziałem siebie. Widziałem głowę, oczy, nos. Ręce i dłonie. Stało tam ciało. Ale co to było za ciało?

Kilkukrotnie bawiąc się ćwiczeniem doświadczałem kompletnego scalenia się z pomieszczeniem czy pojazdem takim jak tramwaj, będąc jakby elementem otoczenia. Oczywiście nie ma w tym żadnej magii czy cudów nie z tego świata. Wszystko jest kwestią odpowiedniej pracy mózgu i zwracania większej uwagi na realne bodźce docierające do nas niż na bezsensowne rozważania czy myśli kłębiące się w głowie, kiedy na przykład jedziemy samochodem. Tak naprawdę to właśnie to „scalenie” wydaje się być normalnym stanem w jakim powinien znajdować się człowiek, który stał się niewolnikiem własnego super-narzędzia jakim jest umysł.

Pewnego razu ćwiczyłem prowadząc samochód. Wydawać by się mogło że nie jest to odpowiednie miejsce do robienia czegoś takiego. Nic bardziej mylnego. Nigdy w życiu nie jechałem tak bezpiecznie i tak ostrożnie. Nigdy tez nie dbałem w tak delikatny sposób o samochód służbowy (mentalność polaka: „No bo po co?”). W tym stanie patrząc na inne samochody nie widzi się samochodów i kół ale idee jakimi są. Widzi się pomysł z których powstały i jest się świadomym każdej, nawet najmniejszej zależności i właściwości. To samo dotyczy znaków, świateł. Wszystko jest jasne i klarowne. Każda dziura bolała mnie jakby koła były moimi nogami. Czułem że to ja jadę po asfalcie a nie ten martwy przedmiot.

Ćwiczenia uświadomiły mi jedno. W momencie, w którym człowiek przestaje gonić za iluzją samego siebie, za swoim narzędziem które nazywa „Ja”, staje się tym czym jest naprawdę, czyli elementem otoczenia. Kroplą w morzu, czy trybem w maszynie. I nie jest to wcale jakaś ujma czy zaniżanie ludzkiej wartości. To coś całkiem odwrotnego. Kiedy poczuje się to choć raz, marzy się aby doświadczać wszystkiego w taki sposób, bez przerwy, cały czas!

Napisałem to po to abyście sami spróbowali. Ludzie boją się zaniku siebie. Boją się śmierci ponieważ nie chcą aby ich Ja znikło. Niektórzy na myśl o tym że są jedynie kropla w morzu starają się o tym jak najszybciej zapomnieć. Jednak gwarantuje wam że jeśli skosztujecie tego choć raz, zapragniecie doświadczać w tym stanie cały czas, bez przerwy.

Poznacie nowy aspekt istnienia.


Więcej naszych artykułów znajdziesz na: thelinked.pl

 

Źródło: http://thelinked.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=251&Itemid=68