pomoc sąsiedzka
Na ogół kiedy ludzie kupują jakieś mieszkanie to przyglądają się sąsiadom. Ja nigdy nie zwracałam na to uwagi. No i różnie na tym wychodziłam.
Jakoś tak wyszło, że w ciągu ostatnich sześciu lat cztery razy zmieniłam miejsce . Kamienica, w której teraz właśnie piszę jest dziwna, bo właściciel dopiero zaczął jej renowację i oprócz mnie mieszka tu tylko paru studentów w jednym mieszkaniu, a reszta stoi pusta. Właściciel dał mi nawet klucze do mieszkania obok, kiedy robiłam u siebie remont. Mam je do dziś i czasem wchodzę do tego pustego lokum, choć nie wiem po co. Może dlatego że to takie dziwne uczucie..?
W pierwszej kamienicy mieszkała nade mną, jak się okazało, znajoma. Nieco zwariowana. Nieco za bardzo zwariowana. Miała np. zwyczaj walenia butem w podłogę kiedy chciała żebym do niej przyszła. I nie za bardzo pozwalała mi wyjść. Była nie do okiełznania. Ale kiedy akurat nie szalała, to całkiem fajnie się nam żyło. W kolejnej sami menele i jeden psychol, taki prawdziwy. A w tej już wiecie.
Ale są i plusy.
W drugiej z kolei kamienicy sąsiad z lewej pożyczał mi korkociąg do wina( miał taki solidny żeliwny jakiś, a moje wciąż się psuły) w zamian za kieliszek tegoż wina i pogaduchy. A sąsiadka z parteru opiekowała się moim mieszkaniem i kotami kiedy siedziałam w Warszawie. Kiedy wracałam było idealnie czysto. (za niewielkie pieniądze miałam idealny porządek. Szkoda że nie przeprowadziła się ze mną ).
W trzeciej sąsiadka, Ukrainka, w zamian za drobne pożyczki finansowe podrzucała mi swoje narodowe dania. Inna zawsze miała cukier i oliwę, kiedy mnie akurat zabrakło, a ja miałam dla niej czas kiedy chciała pogadać. Z kolei ja, wyprowadzając się stamtąd zostawiłam staruszce z góry krzesła i nigdu nie przypuszczałam, że ktoś może być tak wdzi
W czwartej kamienicy mieszkali prawie sami menele. Początki były trudne, bo gdy mówiłam „dzień dobry” mijanej osobie, ta patrzyła na mnie jakbym zwariowała. Z pomocą sąsiedzką to tu raczej było ciężko. Raz próbowałam pożyczyć trochę cukru. Zapukałam, usłyszałam gromkie: „no kurwa!”, otworzył mi młodzieniec, ale cukier miał.
Jeszcze dawniej mieszkałam w bloku. Od czasu do czasu wpadała koleżanka z sąsiedniej klatki, wiecznie głodna i mówiła tak:
- Zróbmy sobie łazanki!
- Przecież nie mamy kapusty ani nic – oponowałam
Ona na to:
- No a jaki problem? Ja przelecę się po swoich sąsiadach, ty po swoich i zgromadzimy wszystkie składniki.
Po piętnastu minutach w mojej kuchni było wszystko na przygotowanie przynajmniej dwóch kilogramów łazanek.
W bloku to ja byłam uciążliwą sąsiadka, bo od trzech wybranych mieszkańców w kółko pożyczałam trzy rzeczy: młotek, suszarkę do włosów i nożyczki.
Po czym pożyczała je moja siostra i rzeczy te bezpowrotnie ginęły.
Kiedy się wyprowadzałam, cała trójka sąsiadów zapukała do moich drzwi:
- Może przy okazji znajdziesz młotek, suszarkę do włosów i nożyczki?
Nie znalazłam. Ale i tak pomogli przy przeprowadzce.
CHOLERA, WSZYSTKO MI SIĘ POPLĄTAŁO!!! Ale nie bede juz poprawiała, bo mieszają mi się te wszystkie miejsca. Wychodzi na to że tych kamienic było – razem z tą – pięć plus blok a sąsiadów to już całkiem wymieszałam.