JustPaste.it

Samookaleczenie - refleksje z poziomu końskiej żyłki

Co sprawia, że człowiek ignoruje fizyczny ból i występuje przeciw instynktowi samozachowawczemu, atakując własne ciało?

Co sprawia, że człowiek ignoruje fizyczny ból i występuje przeciw instynktowi samozachowawczemu, atakując własne ciało?

 

Co sprawia, że człowiek narusza społeczne i religijne tabu, kalecząc siebie? Nie dąży przy tym  do samobójstwa, zadając sobie jedynie powierzchowne, ale bolesne – i szokujące dla otoczenia - rany?

Przyczyn samookaleczenia jest kilka, lecz najważniejszą z nich wydaje się odbarczenie emocjonalne. Ból fizyczny odwraca uwagę od cierpienia emocjonalnego i powoduje ulgę niwelując psychologiczne napięcie.

Z przypadkami samouszkodzenia lub samookaleczenia spotykają się na co dzień psychiatrzy, psychologowie, pracownicy więziennictwa oraz stacji ratownictwa medycznego, jak również osoby pracujące z dziećmi i młodzieżą. Są to najczęściej uszkodzenia o postaci różnej głębokości nacięć na skórze, popularnie zwane „sznytami”. Miejscem najczęściej uszkadzanym jest skóra lewego przedramienia u osób praworęcznych – zapewne dlatego, że nacięcia takie łatwo wykonać, są one stosunkowo mało bolesne i rzadko grożą poważnymi powikłaniami).  Głębokie nacięcia prowadzą do odsłonięcia tkanek podskórnych, niekiedy sięgają kości i, rzecz jasna, wymagają szycia. W przypadku nacinania powłok brzusznych, zdarzają się incydenty przecięcia otrzewnej i odsłonięcia organów wewnętrznych. Bywa, że pacjenci starannie zabezpieczają samouszkodzenia przed infekcją, dezynfekując, profesjonalnie opatrując, a nawet zszywając ranę, co dowodzi wyraźnie, że nie chcą zrobić sobie poważnej krzywdy. Znana mi pacjentka młodzieżowej poradni psychologicznej nosiła przy sobie starannie skompletowaną apteczkę, zawierającą, obok narzędzi samouszkodzeń (żyletki, nożyki jednorazowe) zestaw pierwszej pomocy służący do opatrywania ran. „Gdybym miała sobie ochotę zrobić sznyta w szkole” – tłumaczyła – „To zrobię to czysto i zaraz zatamuję krew, żeby nikt nie zauważył”. Niektórzy starannie ukrywają praktyki samouszkadzania, inni okaleczają się ostentacyjnie i odsłaniają blizny, czyniąc z samookaleczenia rozpaczliwą demonstrację. Znacznie rzadziej niż nacięcia występują:

- nakłuwanie szpilką i wyciskanie krwi, wyszywanie na skórze „wzorków” igłą i nitką (głównie u dzieci),

- głębokie ugryzienia, nagryzanie warg, wnętrza policzków itp. do krwi (głównie dzieci i osoby upośledzone umysłowo)

- drapanie, rozdrapywanie istniejących już ran lub delikatnego naskórka, rzadziej rogówki (gł. dzieci, osoby upośledzone i psychotyczne)

- uszkadzanie oczu poprzez wsypywanie i wcieranie w nie drażniących substancji (tzw. „zasypki”, niemal wyłącznie u więźniów)

- podskórne zastrzyki z drażniących/ powodujących infekcję substancji, np. popularny domestos, kwaśne mleko, rozwodniony kał  (jak wyżej)

- wbijanie pod skórę lub w tkanki podskórne ostrych przedmiotów i pozostawianie ich tam aż do zropienia, wystąpienia objawów zakażenia (jak wyżej)

- oparzenia gorącą wodą, przypalanie zapalniczką, oparzenie chemiczne (wylanie na siebie kwasu/ ługu),

- amputacje mniejszych części ciała: palców, uszu, genitaliów (więźniowie i osoby psychotyczne),

- uderzenia powodujące sińce i krwiaki, tłuczenie głową o ścianę/ twardym przedmiotem w głowę, niekiedy aż do utraty przytomności

- niegroźny postrzał (zazwyczaj stopy lub dłoni) z broni palnej (spotykany niemal wyłącznie w wojsku).

Samouszkodzenia można podzielić względem pełnionych przez nie funkcji na rytualne, celowe, demonstracyjne, dokonywane z pobudek psychotycznych oraz regulujące stan emocjonalny.

Rytualne samookaleczenia spotykamy u tzw. kultur pierwotnych, zazwyczaj jako element rytuałów inicjacyjnych lub żałobnych. Rytuały inicjacyjne stanowią zazwyczaj próbę odwagi/ męskości (te same zachowania uznawane są we współczesnej kulturze europejskiej element syndromu niedojrzałości!). Od osoby wkraczającej w życie społeczne jako pełnoprawny, dojrzały członek plemienia oczekuje się spektakularnego udowodnienia, iż na to zasługuje.  Kolejnym aspektem inicjacji jest oczyszczenie – zrzucenie z siebie zależności od innych bytów (matki, duchów czuwających nad dzieckiem, grzechu pierworodnego itp.). Rzadko wymaga się od neofity, aby sam dokonał na sobie okaleczenia, w większości opisanych przypadków dobrowolnie poddaje się on okaleczeniu dokonanemu przez Wprowadzającego (wodza, szamana, starszego). Dla przykładu - u Hotentotów jest to wybicie jednego z przednich zębów, u Aborygenów australijskich – rytualna skaryfikacja (rozdrapywanie skóry dla uzyskania charakterystycznych blizn), u Indian północnoamerykańskich tzw pohk-honk, czyli podwieszanie ciała na zagłębionych w ciele hakach. Samouszkodzenia rytualne  występują również w rozmaitych odłamach religijnych, stosowane jako znak łączności z bóstwem (np. rytuały pasyjne z głębokim samobiczowaniem, nakłuwaniem ciała, a nawet symulowanym krzyżowaniem, spotykane zarówno w Chrześcijaństwie, jak i  w Islamie szyickim i Zoroastryźmie), jak również praktyka na  drodze do samodoskonalenia (przejaw skrajnej ascezy i pokuty, aż do samonegacji, dowód panowania nad zmysłami i ciałem, „triumf duchowości”). Np. działająca w XVIII wieku w Rosji sekta Skopców praktykowała dobrowolną kastrację mężczyzn i obcinanie sutków u kobiet na znak ostatecznego wyrzeczenia się grzechu i odnowienia przymierza z Bogiem. Rytuały żałobne miały na celu ujęcie w ramy społeczne wyrazów cierpienia po stracie bliskich osób. W kulturze staroegipskiej ograniczały się do oszpecenia ciała poprzez zgolenie włosów i brwi, na wyspach Pacyfiku – czasowej głodówki i izolacji od otoczenia, u rdzennych Amerykanów przyjmowały  często postać trwałych samookaleczeń (głębokie nacięcia nożem, rozrywanie piersi ostrymi kawałkami drewna, a nawet obcinanie palców dłoni i stóp). Cechy rytualności mają również samouszkodzenia towarzyszące współczesnej inicjacji subkulturowej: wykonanie np. nacięć na skórze może być warunkiem przyjęcia do grupy lub zapewnienia sobie w niej statusu, jest traktowane jako dowód męskości, odwagi, bycia „cool”, gotowości do poświęcenia („nie bądź babą, maminsynkiem, tylko zrób sobie git sznyt i parę dziar”).

Samookaleczenie celowe służy konkretnemu, doraźnemu, zewnętrznemu celowi: uzyskaniu zwolnienia z wojska, przeniesienia z linii frontu do lazaretu, z celi więziennej do szpitala, uzyskaniu renty dla niepełnosprawnych itp. Znany jest mi przypadek osoby uzależnionej od alkoholu, bez wątpienia wykazującej zaburzenia osobowości, która spowodowała u siebie padaczkę pourazową poprzez wielokrotnie powtarzane uderzenia młotkiem w głowę. Celem było uzyskanie grupy inwalidzkiej i zasiłku. Głębokość patologii określa tutaj rozdźwięk między pożądanym celem a drastycznością wybranej metody oraz dostępnością alternatywnego sposobu jego osiągnięcia. Samookaleczenie u zdrowej psychicznie osoby tłumaczy brak innych metod ratunku i obiektywny dramatyzm sytuacji.  Masowe przypadki samookaleczeń np. w piekle Stalingradu dowodzą raczej nieludzkiej polityki dowództwa aniżeli słabości charakteru żołnierzy. Krańcowo wyczerpani, niedożywieni, nękani chorobami, nawet ranni, ulegali desperacji – postrzał w stopę był jedyną szansą na tydzień lub dwa tygodnie wytchnienia poza linią frontu, szansą na odzyskanie sił i przeżycie. Na ten dramatyczny krok ludzie decydowali się pomimo świadomości, iż samookaleczenia, podobnie jak dezercja, karane były śmiercią – traktowane jako tchórzostwo w obliczu wroga. Można było jednak liczyć na niedopatrzenie lub łaskawość ze strony personelu medycznego…

Demonstracyjne samouszkodzenia wyróżniłam ze względu na szczególne splatanie się w nich aspektu celowości oraz regulacji stanu emocjonalnego. Służą one:

-  zwróceniu uwagi otoczenia na cierpienie danej osoby, zyskanie współczucia

-  wyrażeniu protestu przeciw czemuś, danie wyrazu swoim emocjom, takim jak: żal, smutek, złość, poczucie krzywdy (zwykłe sposoby wyrażania uczuć są niedostępne – trudności w komunikacji - lub niewystarczające w poczuciu tej osoby),

- uzyskanie (wymuszenie) jakiegoś rodzaju wsparcia od otoczenia (pamiętne: „mamusia da na wino… mamusia da na wino, bo się potnę!” lub: „jeśli nie przeniesiesz mnie do innej szkoły, to w końcu się zabiję” lub: „nie porzucaj mnie, widzisz jak cię kocham!”)

- ukaranie otoczenia za brak wsparcia poprzez wzbudzenie w nim poczucia winy („zobacz, co przez ciebie zrobiłem”)

Osoba demonstrująca w ten sposób swój ból emocjonalny zazwyczaj rzeczywiście cierpi. Nie tyle świadomie manipuluje otoczeniem, co nie potrafi inaczej poradzić sobie z problemem. Celem terapii powinna być tutaj nauka konstruktywnego rozwiązywania problemów – np. komunikowania swoich potrzeb w społecznie akceptowany sposób, samodzielnego radzenia sobie ze stresem, nawet gdy inne osoby odmawiają wsparcia. Zazwyczaj u podstaw tego rodzaju samouszkodzeń leży niedojrzałość emocjonalna, nadmierna zależność od otoczenia, niskie umiejętności społeczne, impulsywność. Osobie, która szantażuje otoczenie samookaleczeniem nie możemy oczywiście ulegać wbrew sobie, ale byłoby też nieludzkim wyszydzanie jej („histeryczka”, „szantażysta”) lub brutalne odepchnięcie. Należy raczej spokojnie zwrócić jej uwagę na możliwość rozwiązywania problemów bez podejmowania takich zachowań. Nie negujemy jej cierpienia, wykazujemy jedynie nieskuteczność jej zabiegów, aby zaspokoić swoje potrzeby czyimś kosztem. Zastanówmy się również nad sobą: w naszym otoczeniu znajdują się osoby wymagające wsparcia bardziej niż inne, w jakiś sposób słabsze. Czynniki astenizujące (obniżające siłę psychiczną danej jednostki) znajdują się również poza jej psychiką - w jej otoczeniu. Czy nie jest tak, że gdy system/ maszyna funkcjonuje wadliwie, pęka najsłabsze ogniwo? W rodzinie indykatorem problemów jest zazwyczaj dziecko, ponieważ z zasady jest najmniej dojrzałe, najbardziej wymagające wsparcia. Gdy do psychologa zgłasza się rodzina, zazwyczaj zgłasza ona konkretny problem z dzieckiem, który psycholog winien jest natychmiast naprawić. „Źle się uczy, nie chce jeść, budzi się w nocy, sika do łóżka, bije kolegów.” (Proszę wymienić kopułkę/ linka od sprzęgła pękła, trzysta złotych się należy.) Tymczasem dziecko jest „barometrem patologii”, ono pierwsze zaczyna „wariować”, gdy cały system funkcjonuje wadliwie. Potępienie i odrzucenie „histeryka/ emocjonalnego szantażysty” to nie sztuka dla „nas, dobrze przystosowanych”. Pytanie brzmi: Czy da się stworzyć na tyle sprawnie funkcjonujący system rodzinny, grupę koleżeńską, diadę partnerską aby nie było w niej szantażujących i szantażowanych? Nie chodzi o to, aby zrzucić poczucie winy na otoczenie osoby, która demonstracyjnie się uszkadza. Wina jest tutaj zasadniczo zbędnym i niewłaściwym pojęciem. Chodzi o to, żeby w porę wychwycić (zdać sobie z nich sprawę) i skorygować błędy, które mogą kosztować wszystkich zainteresowanych co najmniej psychiczny dyskomfort.  Podam dwa przykłady. 1) Młoda kobieta w bardzo trudnej sytuacji życiowej rozpoczyna flirt z mężczyzną, który jest dla niej potencjalnym „wybawcą od wszystkich trosk” (finansowych, rodzinnych itp.) . Komunikuje mu, że od lat choruje na nawracające epizody depresyjne, co pozostaje bez komentarza. Mężczyzna jest nią zainteresowany, ale nie chce kłopotu w postaci „chorej psychicznie partnerki”, więc zachowuje się ambiwalentnie; wycofuje się z relacji, ilekroć ona przejawia objawy depresji. Im bardziej on zachowuje się ambiwalentnie, tym częściej ona popada w depresję, gdyż nie rozumie jego zachowania. Powstaje błędne koło. Kobieta „nie wiedząc na czym stoi”, traci panowanie nad sobą i popada w głęboki epizod depresyjny, przypieczętowany demonstracyjnym samookaleczeniem. Mężczyzna ów stwierdza: „No i wyszło szydło z worka, dobrze, że się z nią nie związałem! Wariatka!”. Znajomi podpowiedzieli mu, aby ją potępił, gdyż zastosowała na nim karygodny szantaż emocjonalny, tak też uczynił. „Paradoksalnie” zalecił jej samobójstwo, mówiąc: „słabo się postarałaś, następnym razem potnij się głębiej!” (mówiono mu, że histeryczki nigdy nie popełniają samobójstwa, choć chętnie nim straszą). Trzy dni później doszło do tragedii, która miała swój koniec w kostnicy i w sądzie (w jej telefonie pozostały sms-y od niego, sugerujące, że powinna popełnić samobójstwo, co zostało zakwalifikowane jako mobbing – nękanie). Za tę tragedię, i wiele jej podobnych odpowiada brak komunikacji. Osoby te powinny były otwarcie przedyskutować swoje obawy i oczekiwania, nie czekając aż pęknie najsłabsze ogniwo. Kobieta ta nie otrzymała szansy aby zweryfikować swoje (nierealistyczne) oczekiwania wobec partnera, który ani jej nie kochał ani nie zamierzał pomóc. Mężczyzna nie dał jej szansy, aby udowodniła, że przy pewnej dozie wsparcia jest w stanie funkcjonować normalnie. Albo i nie – ale wówczas należało okazać jej życzliwość i odesłać do specjalisty. Czy cała wina leży po stronie „histerycznego szantażysty”? Sąd uznał, że tak, ponieważ ona leczyła się u psychiatry, a on nigdy. Jej rodzina wniosła o apelację, tłumacząc: „Pomimo rozpoznania choroby, nasza córka funkcjonowała normalnie w środowisku społecznym, utrzymywała się sama pracując w pełnym wymiarze godzin i prowadziła bezinteresowną działalność społeczną na rzecz innych osób. Od kilkunastu lat regularnie brała leki i nie zdradzała tendencji samobójczych. Jej stan pogorszył się gwałtownie, gdy została poddana mobbingowi ze strony X.”.

2) Pracownica głównego komisariatu policji w dużym mieście trafia do szpitala po ostentacyjnym samookaleczeniu na terenie placówki. Pracuje w pionie gospodarczo-administracyjnym. Jest lekko upośledzona umysłowo, ale potrafi to ukrywać – jest skryta, małomówna, w rozmowie często używa zapamiętanych cytatów z filmów, żeby nie zdradzić się z tym, że „wolno myśli”. Pracuje jako sprzątaczka, jest bardzo dumna ze swojej pracy i uważa, że robi to dobrze. Poza tym sprawnie funkcjonuje w życiu, ma męża i dziecko, dba o siebie. Jedyny problem polega na tym, że „wolno myśli” i bardzo się tego wstydzi. Współpracownicy szybko orientują się, że jest „inna” i zaczynają jej dokuczać. Ktoś oglądał film „Rainman” i stwierdził autorytatywnie, że to „autystka popaprana”. Inna osoba uważa, że to „wyniosła psychopatka, która robi sobie ze wszystkich jaja”. Wreszcie – pojawia się pogląd, że to pupilka pani komendant, która „nie mówi, nie pije, a kapuje”. Pacjentka rzeczywiście ucieka pod skrzydła pani komendant, ale nie po to, żeby kapować – szuka odrobiny akceptacji i dostaje ją. Błędne koło zaczyna się kręcić – im bardziej życzliwa pani komendant „głaszcze” pacjentkę, tym bardziej jest ona izolowana od grupy jako „kapuś”. Kulminacja następuje w dniu, kiedy współpracownice robią pacjentce brzydki, wulgarny  dowcip, a ona czuje się upokorzona - i „podwiesza się” ostentacyjnie w toalecie, ubrana w mundur pani komendant. W szpitalu zachowuje się z niezwykłą godnością, na jaką nie byłoby stać wielu „normalnych” osób. Starannie dba o swój wygląd i długo ukrywa fakt, że chodziła do szkoły specjalnej. Wybucha płaczem, gdy uświadamia sobie, że pani komendant była namiastką matki, a współpracownicy dręczyli ją „tak samo jak dzieci w szkole, bo ja za wolno myślę”. Co sprawiło, że ta osoba wstydziła się przyznać do swojej niepełnosprawności? Co sprawiło, że inni nadawali jej etykietki i wyłączyli spośród siebie, nie pytając o nic? Czy pani komendant nie pomyślała, że otwarcie faworyzując ją, naraża ją na odwet grupy (uczą tego nawet w żałośnie zarządzanym wojsku polskim)?

Samouszkodzenia u więźniów i aresztantów najczęściej łączą w sobie opisane wyżej aspekty: rytualność (oznaka przynależności do subkultury przestępczej), celowość (chęć osiągnięcia doraźnej korzyści, np. przeniesienia do szpitala więziennego, do innej celi) oraz demonstracyjność. Przykładem takiej demonstracji może być znany mi przypadek aresztanta, który wystawił na korytarz miskę wypełnioną własną krwią, z komentarzem: „To dla pana oddziałowego”. W oczywisty sposób aresztant chciał ukarać strażnika: wzbudzić w nim poczucie winy i wykazać jego nieudolność w postępowaniu z „podopiecznymi”. Wyjątkowa inwencja i częstokroć drastyczny charakter samouszkodzeń więziennych (opisano m.in.: wyłupienie sobie oka i nasypanie cukru w oczodół, wbijanie licznych gwoździ w czaszkę, przecięcie powłok brzusznych aż do odsłonięcia jelit i przybicie moszny gwoździem do taboretu) wynika z obciążenia tej populacji częstymi antyspołecznymi zaburzeniami osobowości. Osoby takie wykazują m.in.: niski poziom lęku, wysoki poziom agresji (tu – obróconej przeciw sobie),  impulsywności i zapotrzebowania na mocne wrażenia, nietolerancję frustracji (swoje potrzeby chcą zaspokajać natychmiast, bez odroczenia), słabym przewidywaniem lub ignorowaniem konsekwencji własnych działań. Wydają się również mieć osłabiony kontakt z własnym ciałem, co pozwala im tolerować ból o stosunkowo dużym nasileniu. Większość osób o takim typie osobowości doznała drastycznej przemocy w dzieciństwie, co doprowadziło do swoistego znieczulenia psychiki i ciała (odcięcia od świata społecznego i od samego siebie). Istnieją liczne dowody na to, że można z nimi pracować technikami psychoterapii z całkiem dobrym skutkiem. Psychoterapii znakomicie poddaje się pedofilia, przy założeniu, że sprawca na jakimś etapie swojego życia został ofiarą. Praktycznie 100% przypadków. Przepracowanie owej traumy stopuje tzw. przymus powtarzania, który sprawia, że sprawca nałogowo (często „wbrew sobie”) wykorzystuje dzieci, odgrywając na nich swoje dawne urazy. Propagowana w mediach kastracja fizyczna ani chemiczna nie rozwiązuje problemu z trzech prostych przyczyn:

1)    W miarę rozwoju filogenetycznego następuje fizjologiczne przesunięcie sterowania podnieceniem na trasie genitalia-mózg.  Im bardziej rozwinięty gatunek, tym większy udział w powstawaniu podniecenia ma centralny układ nerwowy.   W praktyce: szczur ma erekcję pod wpływem bodźca bezwarunkowego (wypięty tyłek szczurzycy, ogon odsunięty na bok odsłania przekrwione, obrzmiałe brzegi waginy + zapach rui), co odbywa się na poziomie rdzenia kręgowego i węchomózgowia. U psa dochodzą już wspomnienia poprzednich zdarzeń = ośrodki asocjacyjne w mózgu (np. pies oblany zimną wodą podczas próby kopulacji może nabyć się nerwicy płciowej na długo). U człowieka zaś nie pomoże głaskanie penisa, jeśli jego neocortex wyprodukowała już druzgocącą refleksję na temat partnerki (np. „fuj, świniowata tłusta lolitka”). I odwrotnie – opisano pacjentkę seksuologa, która samoistnie doznawała orgazmu, leżąc na sofie i  słuchając arii z opery „Księżniczka Czardasza”. I tylko tej. Inaczej mówiąc – wszystko jest w mózgu. Opisano przypadki wykastrowanych pedofili, którzy nadal wykorzystywali dzieci, pomimo braku erekcji – np. z użyciem przedmiotów („wujek wepchał mi banana i bolało”).

2)    Istotą pedofilii jest nie tyle podniecenie płciowe, co radość z poczucia kontroli. Tym, co najbardziej ekscytuje pedofila, nie jest widok nagiego, delikatnego ciała dziecka, ale poczucie całkowitej władzy nad nim, osobą słabszą, bezbronną. Tym, co go podnieca, jest mniej lub bardziej wyrafinowane uwodzenie, kuszenie i zastraszanie, wymuszanie uległości. Błędem władz więzienniczych jest uproszczenie człowieka do prostej maszynki „erekcja- kopulacja”.  Jest to myślenie życzeniowe – o ileż świat byłby prostszy i łatwiejszy do sterowania, gdyby tak było. Tymczasem nawet szczury różnicują partnerów i tworzą rodziny wedle kryteriów. Różnią się od nas m. in. tym, że swobodnie uprawiają kazirodztwo (matka/ siostra staje się partnerką) , ale nie tworzą rodzin większych niż 4 dorosłe osobniki. Uprawiają zgodną poligamię i bezkarny homoseksualizm zastępczy, ale za to są bezwzględnymi rasistami (samica z osobnego plemienia/ szczepu zostanie prędzej zagryziona niż zapłodniona). W ramach rodziny są natomiast tak wierne i oddane, że rodziny ludzkie w żaden sposób im nie dorównują. Karmią się troskliwie, wściekle bronią siebie nawzajem  i bez zawiści wychowują dzieci „kochanki męża” (choćby to była własna ciotka J). Wiem, ponieważ obserwowałam je przez lata z nieodpartą fascynacją … Zazwyczaj ci, którzy chcą się wypowiadać autorytatywnie w kwestiach życia i śmierci innych ludzi, nie byliby w stanie zrozumieć złożoności społecznej na poziomie gatunku szczura.

3)    Nacisk rodzi opór i agresję, natrętna perswazja rodzi zjawisko reaktancji. Presja i wymuszanie na innych poczucia winy zwyczajnie nie odnosi skutku lub odnosi go na krótko (zastraszenie przez chwilę działa), po czym kończy się gwałtownym nawrotem. „Terapia” oparta na wmawianiu innym, że są chorzy i źli, i skazani na dożywotni monitoring, nie jest w istocie żadną terapią, ale praniem mózgu, niszczącym osobowość pacjenta i skazanym na nieuchronną porażkę.

Samouszkodzenia z pobudek psychotycznych występują u osób głębiej zaburzonych, które w znacznym stopniu utraciły kontakt z rzeczywistością. Są to samookaleczenia dokonane pod wpływem omamów lub urojeń: np. słyszanych głosów, które nakazują choremu zrobienie sobie krzywdy, chorobliwego przekonania, że tylko samookaleczenie może go ocalić przed męką piekielną lub ciężką chorobą itp. W tej grupie przypadków również zdarzają się, choć nieczęsto, incydenty drastyczne, takie jak amputacja, samokastracja (często na tle urojeń religijnych - odcięcie „grzesznej”części ciała), wydrapanie sobie oczu (w złudnym przekonaniu, że z pozbawieniem wzroku znikną koszmarne halucynacje). Głosy nakazujące uporczywie robienie sobie krzywdy są dość częstym objawem zwł. w psychozach wieku dorastania. W tych ostatnich przypadkach, obok podania leków neuroleptycznych, znakomite rezultaty osiągane są w psychoterapii zorientowanej na rozwiązanie. Osoby te chętnie uczą się ignorować słyszane głosy, funkcjonować prawidłowo pomimo utrzymywania się objawów i skupiać na tym, co jest w ich życiu zdrowe, normalne, przyjemne, zajmujące. Wówczas zaprzestają samouszkodzeń, a z czasem objawy mogą zupełnie zniknąć. Istnieją demony, z którymi nie należy walczyć ofensywnie, zostają one rozbrojone tylko wówczas, gdy się je zignoruje, aż stracą swoją siłę wpływu.

Regulacja stanu emocjonalnego stanowi najczęstszą pobudkę działań autodestrukcyjnych. Obejmuje rozmaite szkodliwe zachowania kompulsywne, od obgryzania paznokci, trichotillomanię (przymusowe wyrywanie sobie włosów), poprzez niektóre typy zaburzeń odżywiania, narażanie się na niebezpieczeństwo przez ryzykowne zachowania, nadużywanie alkoholu i stosowanie narkotyków, aż do  dokonywania brutalnych samouszkodzeń. Samouszkodzenia służą tutaj przeniesieniu ciężaru świadomości z obszaru bólu emocjonalnego na obszar bólu fizycznego.  Służą one odwróceniu uwagi od bolącego miejsca - poprzez stworzenie ogniska świeżego bólu. To, czy inne osoby dostrzegają cierpienie, czy nie, jest dla pacjenta nieistotną lub drugorzędną kwestią. Osoby te chcą za wszelką cenę pozbyć się cierpienia, a nie widzą one innego sposobu niż stworzenie nowego ogniska bólu, mniej dotkliwego, ale absorbującego świadomość na jakiś czas. Uszkodzenie ciała gwałtownie obniża poziom pobudzenia systemu, uruchamia mechanizmy obronne, m.in. produkcję kojących endorfin. Widok krwi i odsłoniętych tkanek uruchamia bezwarunkową reakcję wagotonii wegetatywnego układu nerwowego – inicjuje lekką burzę hormonalną, która w efekcie odpręża.  U wrażliwych osób powoduje reakcję mdłości, obniżenia ciśnienia krwi, a nawet lekkiego omdlenia. Tak czy inaczej, organizm, łącznie z centralnym układem nerwowym, zostaje ukierunkowany na minimalizację strat w miejscu zranienia – produkcję przeciwciał na wypadek infekcji, powodujących reakcję bólową i zapalną substancji: kinin,  histaminy, prostaglandyny – jest cały zaabsorbowany uszkodzonym miejscem - i zaczyna brakować miejsca na ból emocjonalny, zatem chwilowo znika on z pola świadomości. Tego typu samouszkodzenia spotykamy często w depresji, której istotą jest długotrwałe, dokuczliwe odczuwanie emocjonalnego cierpienia. Jak głoszą psychiatrzy - pozbawionego obiektywnej przyczyny, bezzasadnego, mającego swoje źródło w dysfunkcji mózgu. Czyżby? Żaden zbadany przeze mnie przypadek depresji nie był "bezzasadny", praktycznie każdy miał swoje uzasadnienie w doznanej stracie. Utracie wsparcia, ciepła, nadziei, marzeń, dobroczynnych złudzeń, które pozwalają żyć. Osobie, która nigdy tego nie doświadczyła, łatwo operować etykietkami w rodzaju "słaby", "niedojrzały", "zaburzony fizjologicznie". Osobom takim życzę tej odrobiny cierpienia, którą przynosi czarna wróżka. Nikt nie jest bezpieczny w ciemnej ulicy.

Istnieje europejska legenda głosząca, jakoby konie zmuszone do przedłużonego galopu ponad siły, zginały karki, aby przegryźć sobie żyłkę z boku szyi. Miałyby w ten sposób upuszczać sobie spienionej krwi, aby ulżyć przeciążonemu układowi krążenia. Żadne obserwacje nie potwierdziły takiej prawidłowości, jednak mit ten zgodny jest z ludową intuicją: skrajnie przeciążony system wymaga „upuszczenia pary”, uzyskania ulgi, choćby kosztem samouszkodzenia, ukąszenia własnego ciała.

Stosowane przez tzw. kultury pierwotne rytuały inicjacyjne i żałobne stanowią tego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Cierpienie okresu dojrzewania i wkraczania w życie społeczne zostało w nich ujęte w zrytualizowane ramy, podobnie jak czas utraty bliskich (dotyka niemal każdego na jakimś etapie życia). Czy wymuszony na nas sztuczny uśmiech i dumne radzenie sobie pomimo bólu i straty są tak naprawdę zgodne z przyrodzonym człowieczeństwem? Silny współczesny człowiek kocha siebie bardziej niż innych. Onanizuje się 3 razy na dobę dla higieny i spożywa orkisz z kiełkami soi wylegując się w solarium. Nie bierze wolnego po stracie siostry. To przecież jej problem, że umarła, nie mój. Ja żyję. Trzeba zatem wysłać faksy, odebrać telefony i żyć dalej. A może odebrano nam prawo do opłakania dzieciństwa i odchodzących bliskich? Skąd tak liczne kryzysy tożsamości przeżywane przez młodych ludzi, diagnozowane błędnie jako początek schizofrenii (miód dla psychiatrów)? Dlaczego tak wiele kobiet w wieku 40-50 lat zostaje skazanych dożywotnio na diagnozę depresji i leki (zysk dla firm farmaceutycznych)?  Co bardziej boli: stracić matkę/ ukochanego - czy stracić palec? Ja nie mam wątpliwości. Zrobiłam to wiele razy i nie żałuję. W środku boli bardziej.