JustPaste.it

Dlaczego edukacja publiczna nigdy nie będzie rozwiązaniem zadowalającym?

04a9165091bf9e332228bcbbfab98109.jpgEdukacja publiczna w Polsce nie jest najlepsza, a  przecież są kraje, które potrafią zadbać o młode pokolenia. Dlaczego tak jest w Polsce? Czy system edukacyjny musi pozostać nieefektywny?  Postaram się skupić na studiach wyższych, choć te są dość „odporne” na bycie niezadowalającymi. Przynajmniej w porównaniu do innych szczebli edukacji. Jednak i tu wszystko zależy od uczelni, jej tzw. obciążenia wiedzą i przede wszystkim jej możliwości finansowych.

Edukacja w Polsce kuleje – to jest fakt. Najlepiej uczyć się samemu – kolejny fakt, szczególnie gdy mamy konkretne cele i dobre materiały do takiej nauki. Dobrym przykładem jest tu nauka analizy rynków finansowych czy pokrewne. Ważna jest też kwestia motywacji, która w przypadku rynków finansowych jest spora (nagroda w postaci wysokich zysków), a w przypadku edukacji publicznej co najmniej niewielka. Każdy człowiek jest inny i ma inne potrzeby – to fakt kolejny i w zasadzie wyczerpujący temat nieoptymalności edukacji publicznej, ale nie warunku zadowolenia. Jednak jest kilka sfer, które mogą być zmienione i poprawią one poziom przygotowania jej uczestników do podjęcia pracy w danym zawodzie. I nie wymaga to zbyt wielkich nakładów. Co więcej niektóre uczelnie widzą już ten problem i starają się mu przeciwdziałać. Jednak dzieje się to tylko na szczeblu wyższym.

Szkoła stawia na ogólne wykształcenie. To dobry kierunek pod warunkiem, że kształcenie ogólne nie staje się zbyt szczegółowe. Nawet szkoły ogólnokształcące powinny przygotowywać do dorosłego życia. Trzeba się pozbyć przedmiotów, które hamują, a raczej zabierają czas na naukę rzeczy przydatnych. Religia, etyka, przysposobienie obronne, sztuka, a także godziny wychowawcze itp. powinny zostać usunięte. Te przedmioty są nieefektywne i znajdują się w szkołach tylko z powodu pewnej polityki pewnych grup. Dzięki zmniejszeniu ilości czasu marnowanego, można pozwolić ludziom (dzieciom) wypocząć i poświecić się przydatniejszym przedmiotom. Na szczególną uwagę zasługuje język polski. Rozumiem, że trzeba znać historię literatury itp., lecz wiedza kim był i co robił Wokulski w „Lalce” B. Prusa przyda mi się jedynie, gdy będę nauczycielem języka polskiego! (pomijam egzaminy). Tak samo, gdy będę chciał wiedzieć, co autor miał na myśli. Nie muszę tego interpretować (w życiu codziennym zdarza się to rzadko), po prostu to sprawdzę, np. pytając (jeśli autor żyje) lub odwołując się do opracowań ludzi, którym za to płacą. A że mam to wykorzystać w życiu towarzyskim? Życie towarzyskie nie „kręci się” teraz wokół tematów poruszanych na lekcjach a dominują raczej inne lektury, o których można porozmawiać z przyjaciółmi. Za to położenie nacisku na matematykę popieram, bo to przydatne narzędzie, choć to też powinno zostać inaczej usystematyzowane. A lekcje historii? Bez komentarza.

Na studiach powinno być lepiej, ze względu na ich przygotowanie do konkretnej sfery zawodowej. Bywa różnie, uczelnie obciążają wiedzą, tzn. przekazują swój punkt widzenia swoim studentom, co jest naturalne. Niektóre maja tendencję do optymalizowania wszystkiego (czyli matematyka) inne do opisu danych sytuacji i ich zrozumienie (np. case study) itp. Jednak uczelnie powinny uczyć tego, co potem trzeba będzie wykonywać. Uczą tego, ale w zbyt małym stopniu. OK., fajnie jest jak będę umiał rozwiązać zadanie optymalizacyjne metodą dualną simpleks dla 10 zmiennych, ale co z tego jak nie będę miał doświadczenia w tworzeniu dobrych funkcji celu. I tak nie będę liczył tego ręcznie, wykorzystam komputer. I właśnie tu jest problem. Studia uczą teorii i czasem nawet praktyki, ale nie wykorzystują przy tym komputerów, które są wykorzystywane do takich samych zadań na co dzień. Za mało jest zajęć praktycznych z komputerami i ten pogląd jest zgodny wśród studentów. Szczególnie na przedmiotach nie informatycznych, lecz pokrewnych, np. ekonomii. To wynika z faktu, że uczelnie są niedofinansowane, ale przynajmniej widzą ten problem. Po prostu brakuje pieniędzy. Uczelnie prywatne, czy te najlepiej dofinansowane sobie z tym radzą, ale to pojedyncze przypadki. Niestety ten paradoks, że na uczelniach ekonomicznych brakuje pieniędzy a na wydziałach uczących zarządzania występują problemy z zarządzaniem właśnie jest dość znany. Może problem zostanie kiedyś rozwiązany, ale tylko w przypadku większych pieniędzy od państwa albo całkowitej prywatyzacji sektora.

Podsumowując, nie ma komu zabrać się za racjonalizację oświaty na każdym poziomie. Lepiej systematycznie ogłupiać społeczeństwo niż pozwolić mu się rozwijać. Wymagać rzeczy niepraktycznych. Jest to sprzeczne ze strategią budowy kapitału intelektualnego kraju i winić należy tylko polityków i urzędników. Bo inne kraje potrafią to zrobić i co więcej „zabierają” nam najlepszych. To przykre, ale kiedyś studia wyższe cos znaczyły, dziś to męcząca konieczność. Szczególnie, że w Europie do studiowania ludzie tak się nie „palą”.

 

Źródło: http://blog.viixpublish.info/2010/02/15/dlaczego-edukacja-publiczna-nigdy-nie-bedzie-rozwiazaniem-zadowalajacym/