JustPaste.it

Czy są na to dowody?

Czy można wymagać rozumu od zakochanych?

Czy  są  na  to  dowody?

Po mojemu, to nie ma dowodów na nic. Nawet na to, że w ogóle żyjemy. Dlatego pytanie o dowody zawsze uważałem za jedno z najgłupszych, jakie można wymyślić. Oraz najlepszy dowód na to, że jednak istnieją głupie pytania.

Pytanie o dowody to cecha patentowanych leniów, niezdolnych do samodzielnego myślenia, nawet do niesamodzielnego. Takich, co to mając owe dowody podsunięte pod nos, też zapytają: „I co z tego wynika?”

Zwykle kojarzą mi się te typki z pewnym katastroficznym filmem amerykańskim, gdzie na ostrzeżenia geologów o możliwym trzęsieniu ziemi burmistrz debil zapytał: „A jakie macie na to trzęsienie dowody?”

No, z filmowego burmistrza łatwo zrobić debila. Spróbowaliby z prawdziwym burmistrzem…

Ludzie mądrzy potrafią sami ocenić wagę argumentów, głupcy potrzebują dowodów, najlepiej z podpisem i pieczątką jakiegoś wielkiego autoryteta. Jeszcze i tak mogą powiedzieć: „Piętnaście!”

Ktoś uparty zaryzykuje próbę wyjaśnienia głupcowi:

- To jest dwa. Jeden, dwa. To jest też dwa. Jeden, dwa. Jeśli to połączyć, będzie cztery. Jeden, dwa, trzy, cztery. Rozumiesz?

A głupiec zapyta mądrze:

- Czemu to się nazywa „cztery”? Nie można tego nazwać „pięć”?

- Można. Ale tak się umówiliśmy wszyscy, że będziemy nazywać to „cztery”.

- Acha! Więc to kwestia umowna? No to ja będę mówił „piętnaście”! Może mi ktoś zabroni?

W tym sęk, że nikt nie zabrania…

Odkąd nastała demokracja, w szczególności zaś, odkąd skolegowała się na dobre i złe z humanitaryzmem, nikomu niczego nie wolno zabraniać. Głupcowi też nie. Prawdę mówiąc, nie tylko nie wolno zabraniać, jeszcze i szanować należy. Głupca też. Czy głupiec nie człowiek?

Za to samo, że człowiek, należy się szacunek.

Jedyne, czego nie wolno, to sprzeciwiać się Brukseli. W Brukseli zawsze pytają: „Czy macie dowody?” I zalecenia wydają. Z mocą ustawy chyba, bo do tych zaleceń wszyscy się stosują.

Krzywiznę ogórka można wyznaczyć bez żadnych dowodów. I ze ślimaka zrobić leszcza. W każdym razie rybę.

Powiedzmy, kogoś biją. Bardzo okrutnie biją. No to my – na policję. Tam od razu pytają: „Jakie na to dowody?” My zaś jedyny dowód mamy osobisty, który nie jest żadnym dowodem. Na nic. Nawet na nas samych. W końcu może być kradziony albo podrobiony.

Więc tam, na tej policji, od razu nas pouczą, że donos bez dowodów nazywa się pomówienie, za pomówienie można wyrok oberwać. Lepiej się zastanówcie, obywatelu, czy ten donos zarejestrować.

Coraz więcej ludzi kocha się w dowodach. No, urzędasy już dawno załapały, ile roboty im to oszczędza, jeśli pogonią obywatela po dowody. Jakiekolwiek dowody, najważniejsze, żeby je obywatel zbierał jak najdłużej. Wzorem tych urzędasów zakochują się w dowodach także normalni ludzie. Znaczy, oni byli normalni przed tym zakochaniem. Po zakochaniu nie chcą nawet słyszeć o czymś bez dowodów. A kiedy wysłuchają, odruchowo mówią: „Piętnaście!”

Po tym względem, urzędasy są w położeniu trochę gorszym. Bo jak już złoży się przed nimi wszystkie dowody, tylko cholernie leniwi powiedzą te „piętnaście”. Większość nie tyle z reguły, ile z łaski – załatwia.

Ci zakochani – nie. Oni nie załatwiają. Nie dają się przekonać. Bardzo swoje lenistwo cenią. Cokolwiek by im powiedzieć, zaraz pytają: „A dowody to pies?”

Czy można wymagać rozumu od zakochanych?