JustPaste.it

Cisza i ciemność.

Nie możemy się doczekać, żeby ogłoszono Jana Pawła II świętym. Dlaczego? Trudne pytanie. Ten tekst jest wzięty z życia. Nie ma Go a jednak jest. I wciąż czyni cuda.

Nie możemy się doczekać, żeby ogłoszono Jana Pawła II świętym. Dlaczego? Trudne pytanie. Ten tekst jest wzięty z życia. Nie ma Go a jednak jest. I wciąż czyni cuda.

 

 

21.37 gaszę telewizor... wyłączam światło... ciemność.... cisza.... dlaczego?... dlaczego właśnie Ty?.... Nie jestem wierzącą. Nie potrafię ogarnąć Boga. Nie potrafię zrozumieć, że może ktoś obserwować mnie, wiedzieć o wszystkim co robię, decydować o moim losie i to głównie po śmierci. Przecież jak umrę to mnie nie będzie a ciało się rozpadnie. Jednak... On mimo, że był wierzący był kimś wielkim. Jan Paweł II.... przyciągał ludzi do siebie, przyciągał swoją osobowością, swoją prostotą, swoją radością życia, swoją wiarą w drugiego człowieka. W każdym jest dobro, tylko trzeba je stamtąd wydobyć. A teraz...? Podziwiałam Go. To fenomen zjawiska nie do wytłumaczenia. Podczas żałoby kolega w pracy krytykował media, że przesadzają..., że nie ma co oglądać, tylko Papież, papież...., że to niesprawiedliwe..., inni żyją i mają prawo do radosnego życia.... Zdenerwowałam się. Głupcze uszanuj to! On był wielki! Żył też dla innych, dla ciebie! Uszanuj to! Nie potrafię ci tego wytłumaczyć ale Jemu się to należy...! ..... Byłam nawet w kościele. Nie wiem dlaczego, przechodziłam i weszłam. Ot tak sobie. Nikt mnie nie przegonił. Ludzie byli smutni. Śpiewali na stojąco jakąś pieśń. Słowa brzmiały coś w stylu: „...O Panie to Ty na mnie spojrzałeś...” niektórzy płakali. Nie była to smutna melodia ale nikt się nie uśmiechał. Wychodząc usłyszałam, że to ulubiona melodia Papieża. I tak minął miesiąc...

21.37 i znów gaszę telewizor....., wyłączam światło..., pustka..., ciemność...., zdaje się......, ale, nie..., to ktoś z drugiego bloku..., cisza, choć już się przyzwyczaiłam do tych chwil ciszy. Ludzie zaczęli się też przyzwyczajać do braku Ojca Świętego – naszego Polaka. Nie ma Go i już. A przecież był to człowiek. Nie bóstwo, tylko człowiek. Człowiek o wielkim sercu, o wielkiej miłości do drugiego człowieka: „...człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi...”. jak się znalazł wśród ludzi to Jego twarz nabierała radości, jaśniała blaskiem, uśmiech jak przyklejony gościł na Jego twarzy. Przypominam sobie słowa pamiętnej piosenki: „... Jestem ubogim człowiekiem, moim skarbem są ręce gotowe do pracy z Tobą i czyste ręce...” słyszałam, że nie chciał zatrzymać bogactw jakimi Go zasypywano – rozdawał wszystko innym. Czy jest to możliwe wyrzec się dóbr dla innych. Po co? Dlaczego? czy jest to możliwe, że był prawdziwy, taki czysty, nieskazitelny? Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga a mają czyste ręce. Kochają innych i żyją bez Boga. Są dobrzy, przebaczają innym bez wiary w Boga. Nie trzeba wierzyć by kochać i być dobrym... a może ci co wierzą jest im łatwiej, może łudzą się że coś tam po drugiej stronie jest i czeka na nich?. Wierzą w to, że trzeba być z Bogiem, żeby to osiągnąć? Nic bardziej bezsensownego niż taka wiara w coś, co nie istnieje. Nikt tam nie czeka, nic tam nie ma. Wiara jest potrzebna tylko po to, żeby się ludzie nie wymordowali nawzajem. Tylko po to ona jest potrzebna. Bo ktoś cię obserwuje i da ci nauczkę – oj srogą nauczkę. Boją się Boga i Jego gniewu. Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące, lata bez Niego....

21.37 ... znów gaszę telewizor...., wyłączam światło..., słyszę?..., nie słyszę nic...., cisza..., jakieś szepty?...., nie..., chyba nie... To już tyle czasu minęło bez Niego. Papież zaufał młodzieży. On ich szukał...., szukał, bo wierzył, że będą kontynuować zasianą przez Niego miłość do drugiego człowieka: „...Wy jesteście przyszłością świata!..., Wy jesteście moją nadzieją!...” i znów cisną się słowa pamiętnej piosenki: „...Ty potrzebujesz mych dłoni, mego serca młodego zapałem, mych kropli potu i samotności...” Kiedy Jan Paweł II wyszeptał ostatnie słowa Swojego życia: „AMEN” młodzi przyszli do Niego pokłonić się i zapłakać. Brakuje im Jego słów, Jego radości życia, zapału. Mnie też tego brakuje. Jak On tego dokonał? To jest niesamowite. Młodzi zawsze byli przy Nim. Kto inny tego dokonał?... Nikt!!! Miał siłę przebicia, znalazł sposób dotarcia do zbuntowanej młodzieży, trudnej, nieposkromionej. Dopuścił ich do Kościoła. Tańczyli tam, śpiewali tam trudną muzykę.., muzykę buntu.., muzykę hałaśliwą. Śpiewali o Bogu. Jak to możliwe, że ci wyizolowani młodzi ludzie zaczęli wychwalać Boga? Jego słowa teraz mnie drażnią.... Wtedy, nie słuchałam. Podziwiałam Go i tyle: za radość, miłość dla ludzi objawiającą się w Jego postawie. Teraz, brakowało mi Go i słucham..., bo się chce dowiedzieć.... i coraz bardziej się boję... przerażają te słowa....., bolą i godzą w to co wiem.... Oglądałam film „Karol człowiek, który został papieżem”. Miał w sobie miłość..., miłość do człowieka..., miłość do Boga... nie rozumiem... nie rozumiem... boję się.... Uciekają kolejne wieczory... coraz bardziej boję się zostać sama....

21.37.... ale ciągle gaszę telewizor.... wyłączam światło... to..., zaraz..., słyszę...., to sumienie.... co jest dla ciebie ważne?.. pyta się sumienie... dlaczego się boisz?... to życie... to bicie serca, bo jest w nim życie... Sursum corda... mam na imię Ewa. Podobno to dobrze..., ale nie wiem... przecież mąż mnie zostawił i co... mam się cieszyć, że nie potrafiłam z nim być?... nie rozumiałam jego potrzeb... a może to ja go pchałam do odejścia i zostawienia mnie samej..., no przepraszam z ukochanym jedynym moim i tylko moim synkiem. Nie chcę się użalać, bo to głupie. Syn zaczął chodzić do gimnazjum. On jest dla mnie wszystkim co mam. No może trochę w sercu mam miejsce dla psa i kota perskiego. Ale nie wiem co bym zrobiła bez mojego kochanego synka. Dzisiaj po śniadaniu oznajmił: „chcę iść na pielgrzymkę do Częstochowy. Nasza paczka się zbiera i ja też idę”. Ale po co? – wykrzyknęłam. Pomieszają ci w głowie i zgłupiejesz. Mówiłam ci tyle razy: Boga nie ma!!! Po co tam chcesz iść? Nogi wykończysz, nabawisz się choróbska jakiegoś i tylko będę miała kłopot. Nic z tego! Odparł, że czas już sprawdzić, czy jednak coś jest. Chcę być tam i spojrzeć w oblicze Matki Bożej i znaleźć odpowiedź... Zerwałam się z miejsca z krzykiem: NIE!!!!! Przeraził się, patrzył na mnie tymi swoimi oczyma.... patrzył... tak patrzył strasznie... i wybiegł. Wołałam za nim... nie wrócił. Zostawił mnie samą. Samutką, bezradną i.... zrozpaczoną. Nie przyszedł na obiad... nie przyszedł na kolację... dzwoniłam do kolegów... do szkoły... nigdzie go nie było. Może policja?! Za wcześnie... powiedzieli, że nic teraz nie mogą jeszcze zrobić. Snułam się po ulicy... bez sensu..., bez pomysłu... bezradna i ...., nagle usłyszałam szept..., kto to mówi?... i znów..., to wydobywało się ze mnie..., szept jakby z głębi serca... idź do domu, wracaj do domu..., idź do domu..., zaczęłam biec..., sursum corda..., biegłam coraz szybciej..., potknęłam się..., bolała mnie noga i ręka..., ale czy to ważne...., wpadłam zdyszana do domu... nie..., nikogo nie było... zegar wskazywał...

21.37... telewizor był zgaszony..., bezwiednie wyłączyłam światło.... i padłam na kolana... zaczęłam krzyczeć, jęczeć, wyłam z bólu..., trochę się uspokoiłam... tylko cicho płakałam... zrobiła się cisza.... oparłam o podłogę głowę podkładając sobie pod nią dłonie... zapanowała cisza... cisza i ciemność... Mamo... co to?.... coś mi się zdawało, chyba.... podniosłam głowę.... Mamo, dobrze się czujesz?... Zerwałam się na równe nogi... Zapaliło się światło... To mój synek zapalił światło... Wzięłam go w ramiona i zaczęłam całować, po rękach, głowie. Synku, synku, mój synku, jak chcesz iść,.. twoja wola... ja cię przepraszam... nie powinnam ci nic zakazywać. On nie mówił nic, po policzku jego toczyła się łza... jedna, tylko jedna... nie puścił więcej... na drugi dzień odważył się mi powiedzieć: „Jestem pokoleniem JP2 i wierzę, bo On mi zawierzył, Jan Paweł II. Muszę się sprawdzić... muszę się sprawdzić co jestem wart... czy dotrę do Matki Bożej...” i znowu niepokój zakradł się do mojego serca... co to jest?... sumienie słyszę?... czy może jest to moja dusza?

21.37 – jak zwykle gaszę telewizor.... wyłączam światło... i słyszę głos... głos naszego Papieża...”... Musicie być mocni mocą nadziei, która przynosi pełną radość życia i nie dozwala zasmucać Ducha Świętego; Musicie być mocni mocą miłości, która jest potężniejsza niż śmierć.... Musicie być mocni miłością, która cierpliwa jest, łaskawa jest... Miłość mi wszystko wyjaśniła. Miłość wszystko rozwiązała – dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała...” Ciemność... nie!, cisza.... nie!... On jest! On żyje! On naprawdę nie umarł. Ciemność jest dla mnie teraz światłem.... ale czy ja wierzę...? czy mogę już jak w „Barce”: „... Dziś wypłyniemy już razem, łowić serca na morzach dusz ludzkich, Twej prawdy siecią i słowem życia...” Jeszcze nie wiem... jeszcze nie wiem... nie umiem tego wytłumaczyć, ale Papież żyje! Jego słowa są.... i będą zawsze brzmiały... Sursum corda... Chcę... już chcę sprawdzić się ... Idę z synem do Częstochowy... Idę spojrzeć Matce Bożej w oczy i się zapytać.... czy ja wierzę?... czy jestem?.... czy będę?...Sursum corda!