JustPaste.it

Robienie jaj, a Genius Loci.

Współcześni twórcy jeśli nie tworzą wyłącznie dla siebie, to mówiąc młodzieżowym slangiem robią sobie z nas jaja.

Współcześni twórcy jeśli nie tworzą wyłącznie dla siebie, to mówiąc młodzieżowym slangiem robią sobie z nas jaja.

 

     Najczęściej w moich podróżach „służbowych” każdą wolną chwilę poświęcam na połażenie po miejscowych zabytkach już nie po to, żeby zachwycać się okolicznościowymi wystawami, które zazwyczaj pokazują skarby miejscowych „wykopków” ze skorupami potłuczonych garnków w roli głównej, albo radosną twórczość miejscowych talentów zwaną górnolotnie wernisażami, ale po to tylko, żeby znaleźć się w otoczeniu starej, stylowej architektury, podziwiać ją, czuć jej zapach, wdychać emanujące z niej, a wewnętrznie wyczuwalne jej minione dzieje. Lubię godzinami łazić po pustych komnatach i krużgankach, przysiadać na starych sofach i niemal słyszeć nieuchwytne, snujące się i kołatające odbitym echem po starych murach, wyławiane z zapomnienia stare opowieści, romanse i tragedie.

     Wszystko to kwestia wyobraźni i wrażliwości. Lubię to i wychodzę z takiego seansu uspokojony, wewnętrznie uładzony i wzbogacony. Nawet w mojej miejscowości rodzinnej mam takie stare zamczysko, gdzie obsługa zna tę moją słabość i podczas każdego tam pobytu pozwala mi zaszywać się na parę godzin w przepastnych wnętrzach tego zamku.

     Tu w Warszawie jednym z takich miejsc jest Zamek Ujazdowski i wprawdzie tak jak Zamek Królewski w burzliwych swoich dziejach był niemal do fundamentów wyburzany, ale w przeciwieństwie do wypucowanego i kapiącego od fałszywego blichtru Zamku Królewskiego, tu jakimś metafizycznym sposobem nie umknęła ta nieuchwytna atmosfera starej historycznej budowli. Jakimś cudem nie wyniósł się stąd Genius Loci. Lubię tam zachodzić od czasu i tu nie dla oglądania dowodów kpin z ludzkiej wrażliwości estetycznej, któremu to celowi służy od dłuższego czasu ten obiekt. Zamek Ujazdowski niestety zawładnęło Centrum Sztuki Współczesnej i to co się tam odbywa przechodzi wszelkie pojęcie. Najlepiej to moim zdaniem określa zachęta do odwiedzenia tego przybytku pisana przez autora strony pt. „Zamki polskie”. Przytoczę fragment:

     „Od 1988 roku gospodarzem zameczku jest Centrum Sztuki Współczesnej, propagujące "sztukę" awangardową oraz niekonwencjonalną, często taką, którą zrozumieć potrafi tylko sam jej autor oraz grupka dopingujących go pseudointelektualnych snobów. Wystawia się tutaj wytwory współczesnych polskich i zagranicznych artystycznych grafomanów (m.in dwa wałki na drucie i cembrowina z solą kupione z naszych podatków za 80 tys. złotych!), organizowane są multimedialne ekspozycje, warsztaty, pokazy pożal-się-Boże instalacji oraz filmów z cyklu "niktniechcetegooglądać" czy tandetnych performances.”

     Ja do sztuki współczesnej mam podobny stosunek, może jestem w tej dziedzinie zbyt konserwatywny, ale przecież w czasach wojowniczej młodości, kiedy to zachłannie chłonęło się świat i chciało się z niego zagarnąć wszystko, w swoich uczelnianych peregrynacjach zahaczyłem także na parę lat i o Akademię Sztuk Pięknych i nie mówię to, że uczelnia ta zrobiła ze mnie znawcę, bo każda uczelnia tego typu nie czyni z człowieka artystę, a dopiero lata pracy, zmagania się z tworzywem, lata eksperymentów, prób i życiowego czeladnictwa może prowadzić do progu prawdziwej sztuki.

     Kiedyś przechodząc obok jakiejś galerii zobaczyłem w oknie wystawowym oprawione w ramki pacykarstwo z którego pewnie dumny byłby Jasio z piątej c. Zaszedłem do środka i spytałem wielce oryginalnie ubranej pani, co to takiego.

   -   To dzieło pana profesora X. z ASP – odpowiedziała z wyższością i politowaniem patrząc na profana.

   -   A nie sądzi pani – zaryzykowałem pytanie – że bez specjalnego wysiłku namalowałby to czteroletni Jasio?

   -   Ale to pan profesor pierwszy taką wizję odkrył – odpowiedziała wyfiokowana z wyrazem twarzy mówiącym, że oto rzuca perły przed wieprze.

     Dyskusja dalsza nie miała sensu, bo zagłębiając się w materię pewnie zahaczylibyśmy o Kazimierza Malewicza i jego „Czarny kwadrat na białym tle” –  już sto lat temu wyraźnej kpiny z konsumentów sztuki, więc wyszedłem nie zmieniwszy swojego przekonania, że współcześni twórcy jeśli nie tworzą wyłącznie dla siebie, to mówiąc młodzieżowym slangiem robią sobie z nas jaja.