JustPaste.it

Trójca i ich dwoje. CD-3

Działalność Pana op oględzinach Ziemi

Działalność Pana op oględzinach Ziemi

 

       Po  znalezieniu  się  w  Niebie  wszedł  do  przedpokoju  i  zaczął  zdejmować  buty,  a  tymczasem  drzwi  prowadzące  do  jego  komnat  otwarły  się,  i  ukazał  się  w  nich  cherub.

    – Szczęść  Boże –  powiedział  ujrzawszy  Pana. – Właśnie  usłyszałem  jakiś  hałas,  co  mnie  bardzo  zdziwiło  i  postanowiłem  tu  zajrzeć.

    – Dobrze  mój  synu,  dobrze – odpowiedział  Pan,  rozprostowując  się  i  podsuwając  nogą  buty  w  kąt  przedpokoju.

    – Może  zrobić  Jego  Eminencji  herbaty?

    – Tak  synu,  tak.  I  podaj  mi  ją  tam, do  komputera,  a  ja  tymczasem  pójdę  do  toalety.

    – Do  komputera  nie  mogę,  jeszcze  przez  przypadek  go  zalejesz.  Jesteś  przecież  zmęczony – Panie.

    – Może  masz  rację.  W  takim  razie  postaw  mi  to  stopę  od  komputera.

       Xen  pokręcił  głową  i  odszedł  spełnić  Pana  życzenie.  Pan  rzadko  pił  herbatę.  Zdarzało  mu  się  to  po  długich  nieobecnościach  w  Niebie,  a  Xen  znał  jego  zwyczaje  i  o  nich  nie  zapominał,  ale  mocno  dziwiło  go  to,  że  Pan  bez  żadnego  odpoczynku  zabierał  się  za  jakąś  pracę. – Pan  już  teraz  przyjął  ten  styl,  który  znacznie  później  zapanował  na  Ziemi.  Mówił  synu.  W  tym  przypadku  wiedział  co  robi.  Był  przecież  późniejszym  Panem  Bogiem.  Podobno  umiał  przewidywać – kiedy  chciał  oczywiście – ale  to  nie  jest  takie  pewne,  bo  w  wielu  przypadkach  wyglądało  to  zupełnie  inaczej.  Tak  więc  w  tym  konkretnym  przypadku  skutek  wyprzedzał  przyczynę.  Oprócz  Lucyfera  tylko  on  to  potrafił – tak  przynajmniej  powszechnie  mówiono – i  czasem  stosował,  ale  tylko  czasem.  Natomiast  Lucyfer  w  przeciwieństwie  do  Pana  używał  tej  umiejętności,  więc  jego  decyzje  były  zawsze  nad  wyraz  trafne.

       Kiedy  Pan  wszedł  do  pokoju,  herbata  stała  już  na  biurku,  stopę  od  komputera,  a  cherubin   gotowy  do  spełnienia  kolejnych  rozkazów,  czekał  stojąc  lekko  zgięty.

    – A  gdzie  Lucyfer? – zapytał  Pan  siadając  i  otwierając  w  komputerze  jakiś  program  rysunkowy.

    – Przygotowuje  na  jutro  salę  tronową.  Z  tego  co  wiem,  to  jest  ona  za  mała  i  nie  wszyscy  się  tam  zmieszczą – odrzekł – po  czym  wziął  wachlarz  i  włożywszy  jego  rączkę  w  uchwyt  zamocowany  na  podłodze  zaczął  Pana  wachlować,  gdy  ten  tymczasem  zabrał  się  do  rysowania.

Tak –  myślał  Pan – sala  tronowa  jest  trochę  mała.  Może  trzeba  ograniczyć  wstęp?  Z  archaniołów  nie  będzie  tylko  Uriela,  kilku  serafinów  trzyma  wartę,  więc  ci  się  nie  liczą,  część  cherubów  jak  zwykle  praktykuje  w  kaplicy  na  chórze,  ale  innych  aniołów  jest  bardzo  dużo.  Dla  wszystkich  może  zabraknąć  miejsc  siedzących.  Muszą  stać.  A  może  trzeba  ogłosić,  aby  część  z  nich   przyniosła  swoje  krzesła  i  siedziała  na  korytarzu  i  wtedy  wszyscy  będą  mogli  wysłuchać  mnie  na  siedząco?

       Myśląc  tak  rozpoczął  rysowanie  człowieka.  Taką  nazwę  już  wcześniej  nadał  tej  istocie – „człowiek”,  ale  rysowanie  jakoś  mu  nie  wychodziło.  Najpierw  narysował  coś,  co  człowieka  w  ogóle  nie  przypominało.  Miało  to  wprawdzie  głowę,  ale  ta  głowa  była  zupełnie  inna  niż  ta,  do  której  jesteśmy  przyzwyczajeni.  Była  lekko  trójkątna,  uszy  miała  bardzo  wydłużone  w  górę,  nie  miała  wyraźnej  brody  i  spłaszczony  nos.  Miała  za  to  troje  oczu,  jedno  było  z  tyłu,  aby  widziało  co  tam  się  dzieje,  a  otwór  gębowy  był  bardzo  mały,  właściwie  była  to  tak  ssawka.  Wyglądało  to  tak,  jakby  bardzo  dużo  myślała,  a  niewiele  jadła.  Po  za  tym  była  trochę  zielona  i  owłosiona  z  przodu  tzn.  tam  gdzie  miała  dwoje  oczu  i  nos.

    – Co  to  takiego  śmiesznego? – zapytał  Pana  Xen  podglądając  go  z  boku.

    – Człowiek – powiedział  Pan  nie  patrząc  na  niego. – Postanowiłem  stworzyć  tam  człowieka.  Nie  mówiłem  ci  o  tym?

    – To  tak  się  tworzy  ludzi?  Poprzez  rysowanie?

    – A  jak  byś  chciał  inaczej?

    – Z  gliny – powiedział  Xen. – Jak  już  wszystko  tam  zrobisz,  to  zaleć  tam  ponownie  i  go  ulep – ale  z  gliny.

    – Tak  mówisz.  Człowieka  z  gliny? Nie,  nie…  Tak  chyba  nie….  A  może  masz  rację?  Ale  i  tak  najpierw  muszę  przygotować  wzór.

       Pan  rysował  dalej,  a  Xen  wachlując  go  przyglądał  się  temu  wachlując  go.

Dziwne  to – pomyślał.  – Tak  się  przecież  nie  rysuje  ludzi.  Ludzi  rysuje  się  na  obraz  i  podobieństwo…  W  tym  przypadku  byłoby  to  podobieństwo  do  rysującego,  niechby  nawet  zupełnie  odwrotnie.  Zatem  włosy  powinni  mieć  odwrotnie  niż  Pan  narysował,  dwoje  oczu  z  przodu  głowy  powinno  być  głęboko  osadzonych  w  czaszce,  która  od  samego  jej  czubka  schodzi  mocno  w  dół  i  kończy  się  płaskim  i  pochylonym  czołem  z   silnie  owłosionymi  łukami  brwiowymi.  Nos  dużo  szerszy  i  jeszcze  bardziej  wklęsły  na  środku. Jego  czubek  mocniej  podniesiony  do  góry,  owłosiony  tułów  i  nogi,  szerokie,  wydęte  na  zewnątrz  wargi  i  …

       Tymczasem  Pan  wstał  od  biurka  przy  którym  siedział  i  powiedział  do  cheruba:

    – Zapisz  to.  Nic  mi  dzisiaj  z  tego  nie  wychodzi.  Tu  przecież  trzeba  by  dodać  ze  trzy  ręce  i  może  trzy  nogi.  Muszę  nad  tym  pomyśleć. 

       Odszedł  położyć  się  na  swojej  ulubionej  purpurowej  sofie,  a  już  po  chwili  słychać  było  jego  równomierne  chrapanie.  Cherubin  słysząc  to,  odłożył  w  róg  pokoju  wachlarz  i  zapisawszy  rysunek  zastanawiał  się  co  robić  dalej.  Nic  mu  się  nie  chciało.  Był  leniwy,  ale  nigdy  nie  pokazywał  tego  po  sobie,  więc  kiedy  Pan  ułożył  się  do  drzemki  i  zamknął  oczy,  cherub  przeszedł  do  swojego  przedpokoju  i  opierając  nogi  o  blat  biurka  wygodnie  usadowił  się  fotelu.  Zwrócony  w  stronę  uchylonych  drzwi,  mógł  w  komnatach  Pana  słuchem  kontrolować  sytuację.  Z  doświadczenia  wiedział,  że  Pan  będzie  spał  przynajmniej  godzinę.  Ponieważ  był,  jak  już  wiadomo  leniwy,  więc  szybko  usnął – dziś  powiedzielibyśmy  snem  mocnym  i  sprawiedliwym. 

       Po  jakimś  czasie  śniło  mu  się,  że  Pan  się  budzi  więc  zerwał  się  na  równe  nogi,  gdy  tymczasem  Pan  budził  się  rzeczywiście,  a  potem  wstał  z  kanapy  na  której  drzemał,  przetarł  oczy  i  znów  zapytał  o  Lucyfera.

    – Czy  Lucyfer  już  jest?

    – Jeszcze  nie – Eminencjo. 

       Pan  zamyślił  się  chwilę  po  czym  znów  usiadł  do  komputera  i  powiedział.

    – Może  teraz  coś  z  tego  wyjdzie.

       Dorysował  trzy  brakujące  ręce  i  trzy  bose  nogi.  Podumał  trochę  nad  projektem  i  rozdzielił  ręce  od  nóg  dorysowując  tułów. 

    – Xen!  Możesz  tu  przyjść?  Możesz  to  zobaczyć!  Skończyłem  rysować  człowieka. 

    – Już  idę  Panie.

       To  już  trwało  chwilę,  a  podnieconemu  sukcesem  Panu  wydawało  się  to  nieskończenie  długo,  więc  zawołał  ponownie:

    – Xen – możesz  to  zobaczyć.

       Kiedy  Pan  kończył  mówić  Xen  stał  już  przy  nim.

    – O,  jesteś!  Zobacz!  To  jest  to,  co  chcę  tam  mieć.  Gdyby  przyszedł  mi  do  głowy  jakiś  inny  pomysł,  to  mam  jeszcze  trochę  czasu.  Co  prawda  nie  jest  go  za  wiele,  ale  zanim  „zasadzę”  tam  lasy  i  zanim  zrobią  mi  różne  stwory…

    – Czemu  nie  zrobiłeś  go  na  swój  obraz  i  podobieństwo – Panie? – zapytał  cherub  przyglądając  się  rysunkowi.

    – Na  moje  podobieństwo?  Przecież  to  tylko  człowiek – żachnął  się  Pan.

    – No  to  co,  że  człowiek?  Ludzi  robi  się  na  wzór  i  podobieństwo…

    – Wiesz…  Chyba  masz  rację…  Jak  będę  go  robił  z  gliny – tak  jak  mówiłeś,  bo  to  chyba  dobry  pomysł –   to  go  poprawię.

    – Popraw  Panie.  Tak  będzie  lepiej  dla  ciebie.

    – Lepiej  dla  mnie? – zapytał  zdziwiony  Pan.

    – No  tak.  Nikt  nie  zaprzeczy,  że  to  ty  go  robiłeś.  Od  razu  będzie  to  widać…

    – Tak  myślisz – znów  mu  przerwał. – A  któż  mógłby  zaprzeczać? – mówiąc  to  wyprostował  się  jeszcze  bardziej  i  dumnie  spojrzał  na  służącego.

    – Przecież  jeszcze  nie  wiesz  jacy  oni  będą…  A  jak  będą  mieć  twój  charakter?…  A  jak  nie  będą? – dodał  szybko.

       Pan  zastanawiał  się  chwilę,  a  potem  rzekł:

    – No  tak,  no  tak.  Chyba  masz  rację.

                                                             

 

 

                                                      *

 

       Lucyfera  ciągle  jeszcze  nie  było.  Ciągle  zajęty  przygotowywaniem  sali  tronowej  zapomniał  o  upływie  czasu  i  kończąc  teraz  swoje  dzieło,  zastanawiał  się  nad  ustawieniem  światła,  które  zawsze  nosił  przed  Panem.  W  końcu  ustawił  je  po  jego  lewej  ręce  na  specjalnym  stojaku  o  wysokości  około  siedmiu  stóp.  Do  pomocy  miał  cherubów  i  niczego  nie  musiał  robić  sam,  ale  w  praktyce  oznaczało  to,  że  jest  skazany  na  samodzielność,  bo  przyzwyczajone  wyłącznie  do  śpiewów  i  modłów  cheruby  nie  nadawały  się  do  prac  fizycznych,  tak  więc  kiedy  już  nadzorował  Piekła,  to  do  ich  rozbudowy  przesyłano  mu  tylko  serafinów.

    – Będę  stał  za  tym  światłem – powiedział  do  siebie,  po  czym  jeszcze  raz  spojrzał  na  salę.

       To  światło  było  zwykłą  kulą  o  średnicy  około  sześciu  cali,  ale  i  kulą  niezwykłą  bo  blask,  który  rozsyłało  był  kojący.  Podobał  mu  się  ten  wystrój.  Nie  było  tu  żadnego  przepychu.  Na  ścianach  zawieszone  były  oprawione  w  złote  ramy  obrazy  malowane  przez  cheruby  i  trony,  zawierające  one  sceny  z  ich  niebiańskiego  życia,  a  sufit  pokrywały  płaskorzeźby  głów  zasłużonych  aniołów.  W  sumie  pusto,  ale  posąg  Pana  ze  szczerego  rodu¹  i  innych  platynowców  w  rogu  sali,  za  jego  tronem,  wydawał  się  wypełniać  ją  całą,  choć  w  rzeczywistości  wcale  nie  był  duży.  Posąg  był  oświetlony  reflektorami,  ale  jego  blask  jak  i  blask  reflektorów  nie  był  oślepiający.  Światło  w  Niebie  nie  było  oślepiające.  Dwaj serafini  trzymali  przy  nim  wartę  honorową.  Drugi  posąg  Pana  był  w  kaplicy,  w  której  się  modlono – przy  nim  też  serafini  trzymali  wartę,  trzeci  natomiast  zdobił  jego  komnaty. 

       Zrobiony  z  platynowców  tron,  gdzieniegdzie  wykładany  był  kością  słoniową,  hebanem  i  kawałkami  innych  bardzo  rzadkich  rodzajów  drewna.  Oprócz  tego  boki  prawej²  poręczy  i  prawy  róg  oparcia,  zdobiło  po  dwanaście  polerowanych  kamieni.  Na  boku  poręczy  był  ich  jeden  ciąg.  Zaczynał  go  rubin  potem  był  topaz,  szmaragd,  potem  karbunkuł,  szafir  i  beryl,  za  nimi  opal,  agat  i  ametyst,  a  na  końcu  chryzolit,  onyx  i  jaspis. Za  to  na  oparciu tronu  były  ułożone  rzędami  w  dół,  po  trzy  w  rządzie.  Nie  wiadomo  było  skąd  pochodzą  te  materiały,  bo  Ziemia  była  jeszcze  niezagospodarowana,  ale  Pan  miał  i  tron  wyglądał  ekskluzywnie,  więc  wszyscy  domyślali  się,  że  jest  to  miejsce  szczególne  ważne,  miejsce  Pana.  Już  sama  myśl  wystarczała,  aby  dreszcz  wystąpił  na  całym  ciele  każdego  anioła,  który  choćby  o  tym  szczególnym  miejscu  pomyślał.  Bo  choć  Pan  był  czystą  miłością,  to  jednak  „bojaźń  boża”  w  każdym  z  nich  była  wielka,  zatem  z  nabożnością  traktował  go  każdy  z  aniołów,  któremu  przyszło  przebywać  w  tej  sali

       Podest  na  którym  stał  tron  Pana,  wysłany  był  fioletową  i  czerwoną  purpurą,  haftowaną  po  bokach  złotą  nitką  w  różne  wykwintne  kwieciste  wzory.  Tak  wysłany  prezentował  się  wyśmienicie  i  bardzo  bogato.  Purpura  oprócz  złotego  haftu  miał  jeszcze  po  bokach  łańcuszki,  też  ze  szczerego  złota,  skręcone  jak  sznurki,  a  rogi  na  piędź  długości  i  piędź  szerokości  wysadzane  były  czterema  rzędami  różnych  kamieni  oprawionych  też  w  złoto.  Do  tronu  prowadziła  droga  wysłana  taką  samą  purpurą  jak  tron  i  tak  samo  ozdobioną,  i  też  po  obu  jej  bokach  był  złoty  łańcuszek,  a  czworograniaste  podwójne  rogi  wysadzane  były  szlachetnymi  kamieniami.  Potem  ta  kardynalska  purpura  przyjęła  się  w  chrześcijaństwie  jako  powszechnie  obowiązująca.