JustPaste.it

Czasami człowiek musi...

"Czasami człowiek musi, inaczej się udusi... uuu" - Jerzy Stuhr dawno o tym śpiewał. Tak sobie myślę, że to całe dziennikarstwo obywatelskie jest takim spuszczaniem pary - uuuuuuu.

"Czasami człowiek musi, inaczej się udusi... uuu" - Jerzy Stuhr dawno o tym śpiewał. Tak sobie myślę, że to całe dziennikarstwo obywatelskie jest takim spuszczaniem pary - uuuuuuu.

 

Idea z jednej strony ciekawa - wolność słowa i możliwość wypowiedzi iście demokratyczna. Może pisać każdy, byle było to po polsku i bez obraźliwych tekstów. Publikacja na znanym portalu wydaje się być nobilitacją. Rankingi pokazują, kto jest najczęściej czytany i najlepiej oceniany.

Ok, zabawa jest przednia, ale mnie zastanawia często, skąd się to pisanie nam wszystkim bierze? W szkole, w czasie odległym już co prawda,  pisanie wypracowań nie sprawiało przyjemności. A teraz bardzo proszę - bez przymusu, bez żadnego obowiązku, siadamy przed kompem i wymądrzamy się na różne tematy. Nie uogólniam - wśród piszących jest wiele osób z zacięciem dziennikarskim i z takimiż umiejętnościami. Mają do powiedzenia coś ważnego, coś, co czytelnika może wzbogacić, nauczyć. Ale wielu z nas pisze tylko dlatego, że ma na to ochotę.

Wydaje mi się, że jest to często terapia zastępcza na samotność. Tak rzadko teraz rozmawiamy. Wymieniamy tylko informacje, kontaktujemy się. Nie umiemy już rozmawiać, bo nie umiemy słuchać. Nie mamy na to czasu. Informacji jest wokół tak dużo, że właściwie tylko wciąż pobieramy wiedzę.

Bliska mi osoba powiedziała kiedyś - Po co piszesz? Czytaj, tyle jest świetnych rzeczy napisanych przez mądrych ludzi. Nie wymyślisz przecież niczego. I kto czyta to co napiszesz? Nie szkoda ci czasu? Zastopowało mnie to na kilka tygodni, bo przyznałam mu rację. Ale jednak znowu dopada coś, co każe siadać przed komputerem i pisać. Ale dlaczego nie idę z kimś pogadać? Nie chce mi się? Nie mam z kim? Różne są powody. Pisanie jest wygodne. Mówię, mówię, nikt mi nie przerywa, nie ripostuje. Wygadam się i jest mi lżej.

Może to jest tak, jak z  wizytą u psychoanalityka. Kiedyś się z tego śmiałam - jak można iść do obcego człowieka i opowiadać mu o swoich problemach? Mam przecież przyjaciółkę, faceta - oni mnie znają i oni mi pomogą. Taki obcy nic o mnie nie wie i nie rozwiąże moich bolączek. Ale czas leciał i teraz już to mnie nie śmieszy. Bo przyjaciółka ma swoje problemy, facet od dawna mnie już nie słucha. I zostaję sama ze swoimi rozterkami, przemyśleniami.

A tu można spuścić parę i już się człowiek nie dusi.