JustPaste.it

Szef - zło konieczne?

Każdy z nas szefa miał, ma, mieć będzie albo nim zostanie - co nie daj Boże.

Każdy z nas szefa miał, ma, mieć będzie albo nim zostanie - co nie daj Boże.

 

Nie kochamy ich, bo przecież są złem koniecznym, do niczego nieprzydatnym. Ale czy tak jest naprawdę?

Miałam w swoim życiu szefowych i szefów wielu. Byli różni jak różni są ludzie. Mieli swoje słabości, mieli mocne strony, starali się bardziej lub mniej, byli mniej lub bardziej kompetentni. Ale nie wiem dlaczego zawsze traktowało się ich jak ludzi innego gatunku. Zawsze był podział na "my" i "on" lub "ona". My to zawsze pokrzywdzeni robaczkowie, pracujący ponad miarę, niesprawiedliwie traktowani. A oni zawsze mają lepiej, lepiej zarabiają. I w ogóle inna grupa społeczna.

Ale czy tak jest naprawdę? Czy te stereotypy nie są krzywdzące? Czy to nie my sami stwarzamy takich, a nie innych szefów? Czy nie wynika to z zazdrości, że komuś się udało, że awansował może dlatego, że jest dobry, że umie więcej niż my? Doszukujemy się zaraz jakiegoś drugiego dna, układów, znajomości?

Powiecie - idealistka - wiadomo, że układy rządzą światem i nie liczy się wiedza ani umiejętności. Jasne w wielu przypadkach tak jest, ale tacy szefowie długo szefami nie pozostają. Rzeczywistość ich weryfikuje. Znajomości są przydatne, ale na szczęście coraz częściej potrzebna jest wiedza i doświadczenie. Bez tego coraz trudniej iść do góry.

Właściwie chciałam napisać o ludzkiej twarzy szefa, ale jakoś nie mogę dojść do sedna sprawy. Bo jaki to jest ten dobry szef? Pobłażliwy safanduła, który nie wymaga? Czy może jednak ten wymagający, stawiający zadania, których rozwiązanie do czegoś prowadzi?

Co jest dla mnie osobiście najważniejsze w szefie? Jego osobowość. Nie muszę go lubić, do lubienia mam przyjaciół i rodzinę. W pracy szef ma mi dać bezpieczeństwo i poczucie sprawiedliwości. Ale ja też to samo niestety muszę zaoferować. I tu się zaczyna często kłopot. No bo to szef ma mi dać pracę i jeszcze dobrze za nią zapłacić. Od tego on jest przecież. Ja tu tylko pracuję. Ja mogę się pomylić czy mieć słabszy dzień. On nie! On ma zawsze wszystko wiedzieć, zawsze rozwiązać moje problemy. Nie udało mi się załatwić kontraktu? Cóż ja za to mogę? Po prostu się nie udało. Oferta konkurenta była lepsza. A że ja się pomyliłam - każdy ma prawo do błędu. Firma musi zapłacić przeze mnie karę? No cóż - zdarza się - wpuści się to w koszty. Nie takie rzeczy się przecież zdarzały. Nie myli się tylko ten kto nie pracuje. I tak zawsze siebie usprawiedliwiamy.

Tylko, że nie pamiętamy, że szef za miesiąc takiej mojej pracy kasę mi wypłacić musi. Wtedy on się nie może pomylić - ja umiem liczyć, ma się zgadzać co do grosza. A skąd on ma tą kasę mieć? Mnie to nie interesuje - on jest od myślenia. Premii mi zabrać nie powinien, bo przecież się starałam.

A jakbyśmy tak stanęłi na chwilę po drugiej stronie barykady? On sam czy ona sama ze świadomością, że nikt go nie lubi (przecież każdy kiedyś szefem nie był i wie jak to jest), z zadaniami do wykonania i z wiedzą o takich, a nie innych umiejętnościach załogi. Jest sam otoczony najczęściej szybciutko przez grupę fałszywych pochlebców, próbujących sobie coś na starcie załatwić.

Jednak pewnych umiejętności i odwagi wymaga ogarnięcie tego wszystkiego! Powiecie - ok ma za to kasę i nikt mu nie kazał. Racja - nikt mu nie kazał, Stawił czoła jakiemuś wyzwaniu i albo polegnie albo nie. Tylko, że prawdziwy szef bierze na siebie odpowiedzialność za nas wszystkich. Od niego zależy w dużej mierze czy firma przetrwa i czy będą dla nas miejsca pracy.

Wiem, że obecnie jest coraz trudniej o ludzką twarz szefa. Czasy drapiezne, więc i metody kierowania ludźmi tracą na jakości. Tylko czasami warto spojrzeć na szefa ludzkim okiem. On naprawdę nie zawsze jest naszym wrogiem.

Idealny stan rzeczy przedstawiam? Jasne taka trochę marzycielka jestem. Szefowie wielu firm nie martwią się o pracowników - realizują swoje krótkotrwałe cele - kasa własna. Jak to kiedyś jeden z moich znajomych szefów mówił - "wiesz jeszcze nawet dwa, trzy miesiące to też dobrze za taką kasę. A potem w CV też będę miał wpis dobry". Dla mnie to nie są szefowie - to hieny. Szkoda, że wciąż jeszcze się trafiają i nie można ich wyeliminować. Wciąż mam nadzieję, że jednak tych "normalnych" będzie coraz więcej i nie będziemy ich traktować jak dopustu bożego.

Może stare przysłowie "szanuj szefa swego, bo możesz mieć gorszego" straci na ważności i szefowie tak jak my będą już tylko lepsi.

Czego Wam i sobie życzę.