Po jej nagości tańczyły cienie
rozognionego podniecenia,
z wielu kielichów piliśmy,
dalecy końca złocenia.
Niebem wstrząsały dreszcze,
gwiazdy rozpiechrzły jak mrowie,
kaprysem błagały usta,
w krzyku rozkoszy wypowiedź.
Podążam za nóg kołyską,
bisami przymilność liczę,
błądzenie zamknę westchnieniem,
nim błogi odpływ uchwycę.