JustPaste.it

Różyczka. TW Różyczka.

Moda na filmy o złym, niedobrym, paskudnym PRLu trwa nadal. Na szczęście tendencja tworzenia filmów o Wspaniałej Opozycji została przełamana. Dzięki "Różyczce" Kidawy-Błońskiego

Moda na filmy o złym, niedobrym, paskudnym PRLu trwa nadal. Na szczęście tendencja tworzenia filmów o Wspaniałej Opozycji została przełamana. Dzięki "Różyczce" Kidawy-Błońskiego

 

              Dość sceptycznie byłam nastawiona do "Różyczki" Kidawy-Błońskiego, ponieważ z recenzji wynikało, iż jest to właśnie kolejny taki film "ku przestrodze pokoleniom". Spodziewałam się drugiego "Rewersu", który dla mnie osobiście, był porażką, ponieważ moim zdaniem nie powinno dawać się nagród filmowi, tylko dlatego, że miał doskonałe zaplecze techniczne. Ale możliwe, że nie dorosłam do tego typu filmu...
               Powracając do "Różyczki" - byłam naprawdę mile zaskoczona, że w końcu ktoś zrobił film o tamtych czasach skupiając się, nie na Podziemiu, ale tej drugiej stronie medalu. Jestem naprawdę zadowolona z tego, że Kidawa-Błoński pokazał dramat Tych Złych Ludzi PRLu. Bo to mimo wszystko też są ludzie. Łatwo tutaj zauważyć pewną pułapkę dwóch różnych idei - miłości i "dobra" ojczyzny, przetłumaczonego po swojemu. Tytułowa Różyczka zostaje wplątana w współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa właśnie z miłości do jednego z funkcjonariuszy. Potem, z miłości do niego szpieguje, zdaje raporty, w końcu zaczyna sypiać z figurantem, aż w końcu... no właśnie. Sytuacja zaczyna dźgać swoim dramatyzmem we wszystkie strony, jak wściekły wojownik z mieczem obosiecznym w ręku. Wszyscy coś tracą.
               Zastanawiam się o czym właściwie jest ten film. O wydarzeniach marcowych... tak powiedzą ludzie skrajnie przesiąknięci polityką PRLu. To jest warstwa wierzchnia całej historii, którą podkreślają, dodane, moim zdaniem nieco sztucznie, napisy w końcowej scenie. Na siłę reżyser próbował podkreślić polityczność, co było dla mnie dość niesmaczne i całkowicie zbędne. Ale co oprócz tego? Miłość, zdrada, kłamstwa... taka lekka telenowela, pokazana w pewien mistrzowski sposób. Tutaj na owacje na stojąco zasługują przede wszystkim aktorzy - Robert Więckiewicz i Magdalena Boczarska. Więckiewicz dał z siebie wszystko w tym filmie. Cierpienie, może niespełnione ambicje, a może po prostu dramat miłosny, można było odczytywać z jego  twarzy. Nie musiał niczego robić, wystarczyło patrzeć. Niewielu znam takich aktorów, którzy samą mimiką potrafiliby naprawdę zastąpić słowa. To jest prawdziwe aktorstwo. Przy nim Magdalena Boczarska, czyli tytułowa "Różyczka", wypadła nieco blado, jednakże była bardzo dobrym uzupełnieniem gry aktorskiej Więckiewicza. Dokładnie tak, a nie na odwrót, pomimo iż to ona była główną bohaterką. Na początku wzbudziła we mnie pewną sympatię... radziła sobie naprawdę wspaniale, przez pierwsze pół godziny filmu to ona grała pierwsze skrzypce. Potem tworzyła jedynie zaplecze fabularne do gry Więckiewicza.
              Co jeszcze można powiedzieć o tym filmie? Na pewno warto obejrzeć. Dla Więckiewicza. Dla zobaczenia drugiej strony sytuacji. I dla muzyki końcowej, której, niestety, nie wysłuchałam do końca.  Jedynym mankamentem tego filmu było niedopasowanie ubioru do tamtych czasów... szczerze mówiąc, brakowało tylko komórek w rękach albo Ipodów w uszach, ale reszta... Bez wątpienia to jest bardzo dobry film. Nie tylko jeśli chodzi o montaż, muzykę i inne techniczne szczegóły, na które laik nie zwraca uwagi, ale również jest tutaj element dobrej  fabuły.