JustPaste.it

Spowiedź ateusza.

Bo ja najbardziej w świecie lubię gorzką czekoladę i golonki. To jest główny punkt mojego credo.

Bo ja najbardziej w świecie lubię gorzką czekoladę i golonki. To jest główny punkt mojego credo.

 

Spowiedź  ateusza

Tak sobie myślę, że nim zacznę się spowiadać, powinienem jakoś w miarę zbornie określić swoje credo.

No! Jasna rzecz, że tu się zaczynają bardzo strome schody, można zlecieć na całkiem zbity pysk. Ale ja, wiecie, po prostu lubię jasność, w ciemności od razu chce mi się spać, nie zaś myśleć. A sen mam jak stary marynarz, taki sen bez snów. Nawiasem pisząc, to właśnie dlatego, przez ten sen bez snów, ja się niczego nie boję. Nie śnią mi się żadne straszne rzeczy.

Tak więc, właśnie dla jasności chcę określić to credo.

A jeszcze wspomnę, że ludzie upierdliwi chcieliby pewnie wiedzieć, co jest grzechem dla ateusza. Wgłębiał się w to nie będę, ponieważ grzechem jest wszystko, nawet byle co. Jednemu grzech, drugiemu zasługa. Z grzechem i wiarą dokładnie tak jest, jak z kurą i jajkiem: nie wiadomo, co było pierwsze. Osobiście stawiam, że najpierw były robaki. Bez robaków musiałyby wyzdychać wszystkie kury na świecie, żadna by jajka nie zniosła.

Co do tego creda, wiem: wszyscy przyznają mi rację, potem połowa zacznie głośno wrzeszczeć. Niby, że jak to, przecież ateusz w nic nie wierzy! Na tym przecież jego ateizm polega. Skoro nie wierzy, to nie ma się z czego spowiadać. W sensie teologicznym ateusz jest bez wątpienia stracony, bez wątpienia zasłużył na to, by smażyć się w piekle. Więc jaka to różnica, czy będzie się smażył za jeden albo kilka dużych grzechów, czy za większą ilość mniejszych. Poza tym, komu w ogóle i na jakiego diabła potrzebna spowiedź ateusza? Znaczy, w tym teologicznym sensie ateusz może sobie grzeszyć do upojenia. Zdradzę wam, że jest jeszcze gorzej. Tylko prawdziwie cnotliwi mogą docenić grzech – dla grzesznika to sprawa zbyt pospolita. Ma ją na co dzień. Prawdziwie cnotliwi zaś – tylko od czasu do czasu.

Sęk też w tym, że nie mam pojęcia, w jakim kościele stoi konfesjonał dla ateusza. Może u katolików, co najbardziej pewne, może jednak się zdarzyć, że stoi u protestantów, nawet u mormonów. Kto wie, czy nie stoi on czasem w jakiejś bóżnicy albo wręcz meczecie. Dla mnie to wszystko jedno, bo jestem ateuszem, ale wiem, że dla wielu to sprawa życia i śmierci.

Zresztą, gdy chodzi o kościoły, to coś mi się wydaje, że nie w każdym stoi konfesjonał. Ktoś mi powiedział, że nie wszystkie kościoły lubią się wtrącać pomiędzy wódkę i zakąskę, czyli w sprawy pomiędzy Bogiem i człowiekiem.

Ale miało być wpierw credo. Więc, czy ja wierzę? Pewnie! Ale w co ja wierzę, to już trudniej się przyznać. Najpierw, jak wszyscy, wierzę w prawdę, choć tak jak wszyscy nie mam zielonego pojęcia, czym ona jest, ani jak wygląda. Nieważne, w prawdę wierzę. Jako ateusz wierzę w nią na wszelki wypadek, po prostu dlatego, że wierzyć w nieprawdę w ogóle nie jest możliwe.

Z tej przyczyny dla wielu wszystko jest prawdą – albo byle co. Zauważyliście podobieństwo do grzechu?

Najczęstsze jest pomieszanie prawdy z nieprawdą. Albo „nieumienie” ich odróżnienia. Celowe albo niecelowe. Bywają nawet fachowcy od tego pomieszania, nawet wysokiej klasy bywają. Ponieważ prawdy nigdy nikt na oczy nie widział, ci fachowcy nieźle sobie żyją. Całkiem jak spowiednicy.

Pomyślcie, z jakiego powodu nikt nie chce dogonić króliczka?

Poza tym, z każdej prawdy wypływa nauka. Bardzo koniecznie. Ona wypływa tak, jak krew z otwartej rany, w sposób naturalny. Poniekąd więc w naukę też wierzę. Nie licząc debilów, nauka pozwala mieć tak zwany światopogląd. On jest od tego zależny, ile kto nauki łyknął. Jednemu starczyły dwa łyki, drugi zaś pije i pije. Dla porządku przyznam, że swoich łyków nie liczę, ale zawsze byłem zwolennikiem spraw umiarkowanych. Życie mnie przekonało, że każda przesada może nawet do grobu wpędzić. Przykładów nie będę przytaczał. Zaznaczę tylko, że światopogląd można mieć niezależnie od łykania, ale całkiem bez łykania – nie można. To jeszcze się nie zdarzyło.

Dla jasności wyjaśnię, co to jest nauka. To coś, co można pomacać, zobaczyć, o czym się można przekonać, albo do czego można dojść. Niekoniecznie wszystko to na raz. Dochodzenie według jakiegoś planu nazywa się wykształceniem. Plan szczegółowy to już edukacja. Ona ma różne poziomy, nawet ma poziomy różniste. Dochodzenie bez planu nie wiadomo dlaczego nazywa się „groch z kapustą”, naukowo „cicer cum caule”. Ja tego nie rozumiem.

Tak samo nie rozumiem, dlaczego to dochodzenie musi być z trudem i na piechotę. To bardzo dziwne, ale sprawdzone: jeśli ktoś do tej nauki dojechał wygodnym autem z klimatyzacją, albo gdy kogoś do niej dowieźli, zawsze potem jakieś jaja wychodzą. Można je nazywać nagrodą Templetona.

Na przykład, doszedł ktoś do grawitacji, której nie można zobaczyć ani pomacać. Ona po prostu jest. Lecz gdy ktoś w nią nie wierzy, niech spróbuje wyjść przez okno, powiedzmy, z dziesiątego piętra. Bez parasola. Zresztą, czasem wystarczy piętro trzecie. Z wierzącym i niewierzącym po takim wyjściu przez okno dzieje się dokładnie to samo.

No! Właśnie to chciałem wyznać: wierzę we wszystko, co wszystkich jednakowo traktuje. Nie wierzę zaś w nic, co tylko obiecuje takie traktowanie, choćby obietnica pisana była gorzką czekoladą albo golonkami.

Bo ja najbardziej w świecie lubię gorzką czekoladę i golonki.

I to jest główny punkt mojego credo.

Chciał – nie chciał, muszę jednak dopisać, że w tym moim credo jest jeden wyjątek: nasz ukochany rząd. Jaki by tam nie był. Każdy. Ten rząd wprawdzie wszystkich jednakowo traktuje, to znaczy, wszystkich traktuje jak niedorozwiniętych. I ja w ten rząd nie wierzę. Dla samej zasady, bo nie lubię być tak traktowanym.

Co prawda, wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle. Bo to jest tak, jak bym nie wierzył w dziurę, do której co chwilę wpadam.