Rozmowa o zmartwychwstaniu.
Ostatnio przychodzą do mnie Świadkowie Jehowy. Najpierw jakaś pani dzwoniła mówiąc, że chce porozmawiać o Biblii. Owszem, czemu nie. Zgodziłem się na rozmowę. W końcu jest to księga, którą dobrze znam. W telefonicznej rozmowie kontrargumentowałem jej wypowiedzi znalezionymi na poczekaniu cytatami z tej „Świętej Księgi”. Ta pani postanowiła przynieść mi biblię reprezentowanego przez nią wyznania, tzn. Biblię w Przekładzie Nowego Świata. Bardzo dobrze – powiedziałem. Tak też pomyślałem, bo Biblii nigdy za dużo. Mam ich sześć egzemplarzy. Trzy wersje w języku polskim i trzy w języku angielskim, a ta będzie siódma i nieco inna. Za tydzień, w sobotę pojawili się z Biblią i zaczynają rozmowę o Bogu. Nie rozumiałem dlaczego o Bogu? Ja mogę rozmawiać o Biblii, a nie o ich Bogu, ale nie protestowałem. Tym razem kontrargumentuję ich cytaty faktami historycznymi. Oprócz tego udowadniam fałszerstwa Watykanu zawartymi również w ich Biblii, przeciwstawiając im Biblię ks. J. Wujka. Na jedno ze stwierdzeń usłyszałem odpowiedź, że dla Boga nie jest ważne ile ludzi zabił Mojżesz. Argument godny ks. prof. M. Hellera. Zdenerwowałem się, ponieważ chodziło mi o różnice między Bibliami. No cóż? To też jakieś wyznanie, które oficjalnie i bardziej niż katolickie, za nędzę świata obwinia ludzi. Świadkowie Jehowy znają Biblię dużo lepiej niż katolicy, ale również jest to tylko „matczyno-ambonowa” znajomość. Pytam ich zatem, czy ich Bóg jest Wszechmogący. Odpowiadają, że tak. A czy ich zdaniem człowiek ma wolną wolę. Też otrzymuję pozytywną odpowiedź. Więc im mówię, że jeżeli ich Bóg jest Wszechmogący, to chyba wiedział co człowiek zrobi z wolną wolą. Odpowiedzieli mi, że czasami nie przewiduje. Masz babo placek. Ponieważ już dłużyła mi się ta rozmowa i chciałem ją natenczas skończyć, zapytałem więc (z góry znając odpowiedź na pytanie): co wasza religia obiecuje po śmierci. Otóż zmartwychwstanie i życie wieczne w raju. Tak mi odpowiedziano. Więc jeżeli oni mówią prawdę (a dlaczego katolicy mieliby mieć rację, a oni nie), zatem tu jest mój największy problem. Ja nie chcę zmartwychwstać! Nie chcę żyć w raju. Po pierwsze jak w raju będą rosły te same drzewa co przedtem, a żona zerwie owoc? To co wtedy? Na razie żony nie mam, bo z pierwszą się rozwiodłem, bo mi się zestarzała, ale niewiadomo co jeszcze w życiu może się zdarzyć? Po drugie, to przez Jezusa jestem już wykiwany, bo obiecał przyjść jeszcze za życia Ewangelistów – nie przyszedł, („Zaprawdę powiadam wam. Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”) (Mat. 24, 34), (Mar. 13, 30), („I wówczas ujrzą Syna człowieczego, przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą”), a tu mija już prawie dwa tysiące lat od zapowiedzi i jakoś go nie widać. Po trzecie i najgorsze, to ja na temat Sądu Ostatecznego i swojego zmartwychwstania nic konkretnego nie wiem. Nie wiem czy „wstanę” tak jak mnie pochowają, tzn. w ubraniu, czy może bez ubrania. Jeżeli w ubraniu, to do trumny chciałbym mieć zapakowany jakiś kożuch, bo przy tym zagęszczeniu którego można się spodziewać na sądzie, to inni mogą mnie zepchnąć na północ, a z tego co wiem jest tam zimno. Nie wierzę, żeby się przy tym nie rozpychano. Nawet jak nikt nie będzie się rozpychał i nie zepchną mnie tam gdzie jest zimno, to nie jest mi wiadomo o jakiej porze roku to się odbędzie i jak długo będzie trwało. Jeżeli Chrystus zacznie wczesną wiosną od półkuli południowej i potrwa to późnej zimy roku następnego na półkuli północnej, to ja już dzisiaj dziękuję mu za zmartwychwstanie. Proszę mnie nie budzić! Ale może będzie zupełnie inaczej i okaże się, że nic nie mam do powiedzenia i ograniczą moją wolną wolę, i powiedzą (Syn z Ojcem), że to była tylko zmyła – a wtedy? „Strzeżonego Pan Bóg strzeże” – kożuch w trumnie może się przydać. Tak radzę postąpić wszystkim moim czytelnikom.