JustPaste.it

Mieszanka wybuchowa.

... gdzie nikt nas nie podpatruje, gdzie chadzamy wyłącznie piechotą, pozwalamy sobie wrócić do naturalnej ludzkiej roli: "tfu! ale gówno!"

... gdzie nikt nas nie podpatruje, gdzie chadzamy wyłącznie piechotą, pozwalamy sobie wrócić do naturalnej ludzkiej roli: "tfu! ale gówno!"

 

Mieszanka  wybuchowa*

Namieszali nam, cholera. Namieszali nam we łbach tak cholernie bardzo, że sami już nie wiemy, kim jesteśmy i po co żyjemy. Pozostały nam jeszcze ostatki rozumu, mętna świadomość tego mieszania i wynikła stąd ochota, by nie wierzyć już w nic. No i – czasami, właściwie zaś coraz częściej – cholerna skłonność, aby to wszystko rozwalić.

Wszystko, czyli co? No wszystko, cholera. Skoro w nic nie warto wierzyć, ani też nikomu, skoro tak bardzo namieszali nam we łbach, no to najlepiej wszystko rozwalić dokładnie, w jasną cholerę rozwalić.

A po tym rozwaleniu, to co? Zaczynać od nowa? Mało komu przychodzi do pomieszanego łba taka myśl, za dużo złości w tym łbie. Póki co, najważniejszy wydaje się pomysł, żeby rozwalać.

Prawdę pisząc, to w ogóle nie jest żaden pomysł. To zwyczajny odruch samoobrony, instynktowny protest owych ostatków rozumu.

Stare łacinniki powiadali, że jak cię długo kopią w zadek, to masz dwa wyjścia: albo szybko umrzesz, albo jeszcze szybciej sam nauczysz się kopać. Lepiej się nauczyć…

Zanim przejdę do tego, o co właściwie chodzi, muszę jeszcze napisać, kim są ci „oni”, którzy nam tak mieszają we łbach. Sposoby tego mieszania oraz jego skutki są dla każdego jasne, przynajmniej w stopniu proporcjonalnym do owych resztek rozumu, jakie nam pozostały. Odnośnie tych resztek zaznaczę, że aby dalej czytać, potrzeba koniecznie wielkiej uczciwości wobec samego siebie. Bo jeśli ktoś uważa, że jedynym ratunkiem dla resztek rozumu pozostaje zgrywa i wygłup, ten ktoś już do końca życia może zostać błaznem.

Nawiasem stwierdzę, że błazen też, wyjątkowo, ale się przydaje. W naturze bowiem nie ma niczego zbędnego. Nawet ci, co nam tak mieszają, oni też są potrzebni. Rozszerzę ten nawias o stwierdzenie, że człowiek nigdy dotąd nie wyrzucił niczego zbędnego, bo to niemożliwe. Wyrzucamy jedynie to, dla czego nie potrafimy znaleźć zastosowania.

Dobra, ale kim są ci, co nam tak mieszają? Kosmici? Krasnoludki? Czy może sami tak mieszamy? Czy nie jest aby tak, że każdy z nas, w swoim niedużym zakresie, dla każdego właściwym – przyczynia się do tego mieszania? Znaczy, samych siebie chcemy rozwalić i wyrzucić. Podobno już kilka razy było do tego blisko.

Pora jednak, by napisać coś na temat, więc o tym, o co chodzi. To jest nie tyle trudne, ile ryzykowne. Przez tych zgrywusów i błaznów. Jednak spróbować trzeba. Prędzej czy później ktoś musi spróbować.

Przed laty żył taki gatunek o nazwie pies milicyjny. Składał się z milicjanta, pałki, obroży i psa właściwego. W podobnie harmonijny sposób człowiek składa się z mężczyzny i kobiety – pardon, z kobiety i mężczyzny. Kolejność nigdy nie jest przypadkowa, bo nie przypadek tworzy nas, tylko my tworzymy przypadki. Najczęściej, nie mając o nich pojęcia – i tym różnimy się od Boga.

Pod pojęcie Boga każdy podkłada, co chce. To podkładanie zawsze jest indywidualne, nawet wtedy, kiedy jest zbiorowe. W tym przypadku, dla uproszczenia, nazwę ten podkład Naturą. Nie jestem filozofem, ani teologiem. Przez całe życie marzyłem, by zostać idiotą.

Natura zrobiła nas ludźmi. Tym, czym jesteśmy. W sposób naturalny do tej roli nas wyposażyła. I tak już pozostało. Wszystko jest w porządku, gdy nie wychylamy się z roli. Gdy się wychylamy, robi się nieprzyjemnie.

Możliwe zresztą, że poniektóry lubi, kiedy mu nieprzyjemnie. Ludzie bywają przeróżni. Ale tak naprawdę, nawet zgrywusów i błaznów o to nie podejrzewam. Oni też się bronią przeciw temu mieszaniu. Bronią się, jak potrafią. Tak naprawdę, też by się chętnie przyłączyli do rozwalania wszystkiego.

Jest jakaś inna siła, która nas wychyla. Która sprawia, że przestajemy być ludźmi. Gramy role, których Natura dla nas nie przewidziała. I jeszcze udajemy, że nam świetnie idzie. Rozglądamy się za klakierami. Często sami klakierów najmujemy. Dopiero w czterech ścianach, gdzie nikt nas nie podpatruje, czyli tam, gdzie chadzamy wyłącznie piechotą, pozwalamy sobie wrócić do naturalnej ludzkiej roli: „tfu! Ale gówno!”eb7dbb39642ec5a22a0379d652a01966.jpg

Wiecie, kiedy spisek jest idealny? Idealny jest wtedy, gdy ani inspiratorzy spisku, ani uczestnicy nie mają pojęcia, że w nim uczestniczą. Kiedyś, dawno temu, jakaś banda debilów, zawiązała spisek. No i – poleciało!

Banda już dawno w proch się obróciła, ale spisek trwa. Bandzie nawet się nie śniło, by spisek aż tak się rozrósł. Wszyscy bierzemy udział w spisku debilów, nie mając o tym fakcie żadnego pojęcia. Nawet przysięgamy, że nie ma żadnego spisku. Ale pomyśleć nie łaska.

Wystarczy ponarzekać, że skutki są okropne. I podtrzymywać tę chętkę, żeby wszystko rozwalić.

Natura w sposób naturalny stworzyła człowieka w tym celu, by trwał. By trwał i nie zginął. Nic więcej i nic mniej. Nic mądrzej i nic bardziej głupio. Po prostu po to, by trwał. W to trwanie, co prawda, człowiek powkładał różne przedziwne rzeczy, kultury, nauki, religie i takie tam inne, ale najważniejsze zawsze jest, było i będzie trwanie.

Spisek debilów temu trwaniu zagraża. I my tę świadomość mamy.

Nasza świadomość ma jakby dwa piętra. Może zresztą więcej. Na przykład, ktoś nas ostrzega: „Zatrzymaj się, bo wpadniesz w dziurę”. A my to ostrzeżenie zatrzymujemy na parterze. Albo wpychamy do piwnicy. Nie chce nam się włazić na piętro. No i wpadamy w dziurę. Wpadamy, wiedząc o niej.

No tak, z parteru mało widać, z piwnicy to w ogóle. Jaki taki widok zaczyna się od piętra, choć czasem też nie najlepszy. Ale my i tak najwięcej rzeczy wpychamy do piwnicy. Dopiero, gdy robimy porządki, odkrywamy cuda.

Wiara człowieka w osobistą pomyślność i nawet nieśmiertelność – to nasz największy atut. I nasza największa słabość.

Jakąkolwiek populację wzięłoby się za przykład, wszystkie mają ten sam cel istnienia: przetrwanie. Tyle, że zawartość przetrwania jest różna. Wszystkie populacje opierają przetrwanie na związku samca i samicy oraz na skutkach tego związku. To jest fundament, podstawa. I nie ma zmiłuj się.

Wszelkie inne związki, mniej albo bardziej tolerowane, mogą być czymkolwiek: odchyleniem od normy, chorobą, rozrywką, czymś normalnym albo nienormalnym – ale nigdy nie będą, bo nie mogą być fundamentem gatunku. Nie pomogą żadne ideologiczne wygibasy. Nieważne, czy chodzi o mrówki, kwiaty, czy ludzi. Natura tylko raz stworzyła fundament. Więcej fundamentów nie będzie.

Nie ma najmniejszego znaczenia, czy ktoś jest dewotem, czy ateistą. Zadanie ma wobec populacji, nie wobec religii. Człowiek znał i zna wiele religii, żadna nie zadowoliła go w pełni. I nie zadowoli. Bo taka jest natura człowieka, przez Naturę stworzona: być niezadowolonym.

Zadowolenie to stagnacja. Stagnacja to śmierć. Po śmierci wszyscy są zadowoleni. Po śmierci człowieka Bóg też jest zadowolony.

Człowiek zaś wypełnia zadanie, przez Naturę wyznaczone: trwać.

Jeśli spisek debilów nie staje na przeszkodzie, człowiek zadanie to spełnia, bo nie może nie spełniać. Mężczyzna zakłada dom (najlepiej, gdy sam go wybuduje), rodzinę, zapewnia jej byt. W miarę sił i możliwości zaspakaja potrzeby. Przy okazji zaspakaja też swoje: ma kochającą żonę, takież dzieciaki, ma posiłki takie, jakie lubi, jednym słowem: sielanka. Od samego zarania dziejów nie tylko mężczyźni, w ogóle ludzie dążyli do podobnej sielanki. Było to marzeniem niezliczonych ludzkich pokoleń. Marzeniem naturalnym.

Ponieważ jest naturalnym, nikt go niczym nie wypali. Ono jest w genach zapisane. I zawsze było realizowane.

Dopóki nie nadszedł czas na spisek debilów.

Debile nie dążą do sielanki. Oni innym w dążeniu przeszkadzają. Robią, co tylko możliwe, aby w tym przeszkodzić.

Najpierw, obarczyli kobietę ambicją. Zwyczajnie, tę ambicję na łeb jej wrzucili. Kobieta najczęściej nie ma żadnego pojęcia, co z tą ambicją począć. Dorównać mężczyźnie? Dobrze, ale po kiego diabła? Chłop ma swoją działkę: iść z przodu, wyrąbywać drogę. Baba ma swoją działkę: dbać o zaplecze. Ale zaczęło się mieszanie. Zaczęło się i nie kończy.

Początek był taki, że mężczyzna nie dał rady nastarczyć na dom czy mieszkanie, na dzieciaki, posiłki domowe i wiele innych rzeczy. Więc ambitna kobieta musiała w tym dopomóc. No i poleciało: kobieta ambitna nie zna się na zapleczu, całą zaś wiedzę o życiu ściąga ze ściągawek. Nawet nie z podręczników, bo grube i nudne, poza tym czasu brak. Jak przewinąć dzieciaka i czym karmić, jak zrobić sałatkę z tuńczyka, jak dbać o rzęsy tudzież inne części, jak ma się zachować petent czy tam klient i co do niego należy… Kobieta na etacie to jest ni pies, ni wydra, dosłownie.

Pytania pomocnicze: ile czasu kobieta pracująca poświęca (też dosłownie!) na dom, na dzieci? Bo czy mniej ważny fryzjer, solarium et caetera? Co dla niej ważniejsze: dzieciaki, czy to, by dłużej pozostać „atrakcyjną”?

Na wstępie napisałem: potrzeba być uczciwym wobec samego siebie.

Bo nie mam na myśli kobiet, które bez żadnych tam parytetów i emancypacji zostają wybitnymi ludźmi – artystkami, noblistkami, nawet wśród urzędniczek zdarza się brylant czystej wody, niechby tam i rubin, czy choćby jaspis. Gdy była potrzeba, to i bronią potrafiły machać. Takie kobiety zawsze dawały sobie radę. Z trudem, bo z trudem, ale potrafiły postawić na swoim. Zresztą, od dawna już nie te czasy.

Teraz takie są czasy, że i mężczyzna mało który potrafi.

 Mam na myśli te miliony szarych urzędasów od przeróżnych spraw, nijakiego w gruncie rzeczy rodzaju, dzięki którym dzieciaki zostają sierotami i półsierotami. Za cenę wypielęgnowanych paznokci i grubej tapety na gębie. I chęci mordu u petenta za biurkiem lub urzędowym okienkiem.

Dla takich kobiet muszą być emancypacje, parytety i te wszystkie inne debilstwa. To jest gwałt, zadawany samej istocie kobiecości. To jest tak, jakby ktoś na madejowym łożu rozciągał krasnoludka. Po prostu się nie da, krasnoludek tego nie wytrzyma. Chyba, że debile porządzą nami z milion lat i ukierunkują ewolucję.

Co prawda, te kobiety też mają swoje stresy i rozpacze. One też często wiedzą dobrze, jaka ich prawdziwa rola i co by naprawdę chciały robić. I chętnie, może nawet chętniej wzięłyby udział w takim rozwalaniu. Po ich oczach widać, że robiłyby to znacznie dokładniej.

A jeszcze te dzieciaki. Nie do końca zbudzone, za wszarz i galopem do przedszkola: „siadł, bawił się!” A jemu chce się spać…

Po ilu takich ćwiczeniach gówniarz dostaje szału? W którym przedszkolnym pokoleniu przestaje być normalnym?

Ano, od tego czasu, gdy „tak, mamusiu” zmieniło się na „dobrze, proszę pani”. Od kiedy ojciec nie może pocałować córki, by nie wyjść na pedofila. Odkąd utracił prawo, by przylać gówniarzowi za dręczonego kota.

Po prawdzie zaś, odkąd rodzicielskie prawa zastąpiono obowiązkami.

Wyłącznie.

 Jak dzieciak ma traktować dorosłych? Wagary nic nie dają, bo przecież dom jest pusty. A dzieciak pustki nie znosi, wypełnia ją tak, jak potrafi. I doskonale wie, że mama wiecznie zmęczona, o czymś innym myśli, odpowiada głupio albo nie na temat… O tacie szkoda nawet mówić.

I dzieciak ma być normalny, przy nienormalnych rodzicach?

A debil nic nie rozumie. Debil jest zachwycony, że człowiek wyprzedza ewolucję. Że to on, debil wyprzedza. Choć przecież mówili mu kiedyś, że nie da rady podskoczyć powyżej własnej dupy. On to zna, on to nawet czasem z lubością powtarza, kiedy chce komuś dopiec. Debilstwo debila polega też na tym, że samego siebie debil pojąć nie umie.

I tak, jak ten wkurzony gówniarz w przedszkolu, przy wszystkim by majstrował i wszystko by chciał popsuć. Znaczy, on debilnie myśli, że wszystko naprawia lub udoskonala.

Jedyna w tym nadzieja, że ta mieszanka faktycznie okaże się wybuchową. Że kiedy nadejdzie czas, wystarczy jedna iskra…

Po prostu, że Natura lepiej dba o swoje dzieci, aniżeli człowiek.