Kłótnia bogów podczas balu.
Każdy, kto uważa Stary i Nowy Testament za księgi o niepodważalnej prawdzie, i na dodatek święte, proszony jest o nie czytanie tej książki, aby nie czuć się osobą obrażoną uczuciowo religijnie. Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że uczuć religijnych obrażać nie wolno, ale że bezkarnie można obrażać antyreligijny rozum.
– A gdzie jest moje łoże? Ona może mieć swoją kolumnę, a ja to niby co? Czyż jestem od niej gorsza!?
– Och! – westchnął Zeus – zapytaj Pana. Ja tego przyjęcia nie przygotowywałem! Ale łoże by się przydało!
W tym momencie poczuł tak silne kopnięcie, że aż stęknął z bólu. To Hera, tym razem już z całej siły kopnęła go w kostkę.
– Może się wreszcie uspokoisz! – powiedziała do niego – przynajmniej publicznie mógłbyś nie okazywać tej swojej chuci! Przecież nie jesteś już taki młody jak kiedyś! Wstydziłbyś się!
– Chuć nie zależy od wieku. Wiesz o tym doskonale.
– Ja nie mówię o jej posiadaniu, tylko o jej okazywaniu.
– Nie sprzeczajmy się teraz. To nie czas ani miejsce na swary – powiedział do niej Zeus.
Rozmowa była głośna i siedzący w pobliżu słyszeli wszystko, a potem doszło to do dalej siedzących bogów. Asztarte, która tym razem przyjechała stojąc na swoim lwie powiedziała:
– Gdybym wiedziała to przed przyjęciem, to też zażyczyłabym sobie jakiejś małej sawanny dla mojego lwa. Miałby gdzie polować. A tak, tylko się nudzi, biedny.
– Jeszcze czego! Mój jelonek też chciałby tam pójść. I co wtedy!? Niedługo zagryzie mojego jelonka bez żadnej sawanny!
– A co mnie twój jelonek obchodzi, ja dbam o swojego lwa i tyle!
– Może też z nim sypiasz, tak jak z innymi i dlatego tak dbasz o niego?
– To moja sprawa ty stara krowo! – powiedziała Asztarte.
– Co ty mnie od starej krowy wyzywasz, jak jesteś dziesięć razy bardziej pomarszczona niż ja?! Do lustra sobie popatrz!
– Wyobraź sobie, że nie używam lusterka! – mówiąc to odwróciła głowę lekceważąc w ten sposób Dianę.
– Afrodyta ma zawsze przy sobie. Na pewno pozwoli ci z niego skorzystać – mimo wszystko odpowiedziała jej Diana.
– Masz szczęście, że nie zabrałam ze sobą łuku i strzał!
W tym samym czasie do Diany odezwała się Izyda nie bardzo wiedząc o co chodzi, bo zajęta była rozmową z synem:
– Jestem stara, bo urodziłam się wcześnie. Ty też się zestarzejesz. A o co chodzi? Potrzebujesz w czymś mojej pomocy?
– Ależ nie – to ona się do mnie przyczepia i wyzywa mnie od starej krowy – i wskazała palcem na Asztarte. – Tylko dla siebie chciałaby sawanny, to znaczy dla swojego lwa. Chciałaby, aby tylko on tam polował i nikomu innemu nie pozwoliłaby z niej korzystać! – odrzekła z oburzeniem.
– Takie są nasze odwieczne prawa. Nie zmieniaj ich – Set wtrącił swoje trzy grosze.
Posejdon, który do tej pory siedział nic nie mówiąc, a swój trójząb oparł o ścianę, teraz wziął go w dłonie, mocno zastukał nim w posadzkę i powiedział:
– Mnie też przydałaby się jakaś sadzawka. Dobrze żeby była głęboka, abym cały mógł się w niej schować.
Kłótnia bogów przybierała na sile. Słychać było coraz więcej głosów. Teraz Kali, którą ozdabiała biżuteria z ludzkich kości, przepasana również tego rodzaju pasem, wstała mówiąc:
– Jak się nie uspokoicie, to ja was tu wszystkich pogodzę.
Mimo że była znana z okrucieństwa nikt jednak nie słuchał jej gróźb. Głośne przekrzykiwania trwały nadal. W końcu Ares siedzący z Marsem na rogu stołu wstał z miejsca przywołując wszystkich do porządku.
– Spokój! – rzekł. – Spokój! Bo zaraz z Marsem wkroczymy do akcji!
Jego groźna postawa i gromki niski głos uciszył wszystkich. Dalsze rozmowy były już prowadzone łagodniej.
Horus, który nie przybrał głowy sokoła, tylko przybył z nim na ramieniu przykrytym grubą skórzaną narzutą z przymocowanym do niej srebrnym drążkiem na którym siedział ptak, od początku spokojnie rozmawiał ze swoją matką. Nie wiedział, że Pan bardzo uważnie mu się przygląda. Najwyraźniej podobał mu się ten młodzieniec. A może były jakieś inne powody? Podobnie Apollo, który też rozmawiał ze swoją matką, skarżył się że łabędzie nie są już tak sprawne jak dawniej, i że ma pewne problemy natury finansowej, bo wyrocznia w Delfach nie jest już odwiedzana tak często jak kiedyś. Jego matka – Leto – odrzekła na jego skargę:
– Przenieś się z wyrocznią gdzie indziej. Skoro tam ci biznes nie idzie, to może przenieś go do Dafne.
– Już tam jestem mamo. Ale dużo mnie kosztują te wszystkie patronaty i kochanki ...
– No, to już musisz wybrać… hm…, ja ci na to nic nie poradzę. Patronatu odmawiać nie można, to chyba wiesz…
– No właśnie mamo.
– A kochanki… no cóż. Trzeba ograniczyć wydatki, zrezygnować z którejś z droższych.
– Cóż mi z takiej rady. Tyle wiem sam.
Tak rozmawiano na uczcie wydanej z powodu szczęśliwego powrotu Ducha. Była to kolejna wspaniała okazja do towarzyskich rozmów, a nawet towarzyskich kłótni. Czyniła też okazję do późniejszych wzajemnych odwiedzin. Zapraszano się nagminnie, w określonych celach, a czasem i bez celu.
Tymczasem cheruby zaczęły podawać do stołu, a wśród potraw były różne smakowite mięsa. Teraz, a właściwie już od bardzo dawna, od czasu kiedy Abel złożył Panu w ofierze baranka, ten nie wzbraniał się przed spożywaniem mięsa. Tylko Duch wciąż go nie kosztował. Napawało go to obrzydzeniem i współczuciem jednocześnie.
Pana jak zwykle obsługiwał jego osobisty służący – Xen, a Ducha – Ramin. Ramin znał swojego pana. Był z nim bardzo związany i o ile Xen był niezawodny, i wielce inteligentny, ale leniwy i jednocześnie sprytny, o tyle Ramin nie miał tych cech. Był za to bardzo wierny i oddany swojemu panu. Duch mógł mu powierzyć największe niebiańskie tajemnice, a ten nigdy nikomu ich nie wyjawił. Nie trzeba było mu o tym przypominać. Był bardzo spokojny wewnętrznie. Kiedy mówił, bardzo starannie dobierał słowa. Xen był mniej frasobliwy niż Ramin. Z powierzonej mu tajemnicy, potrafił zrobić tajemnicę poliszynela. Mimo, że przysięgał Panu i bił się w piersi, to i tak zrobił co innego. Teraz, jak zwykle usługiwał mu z uniżonością, czego nie było widać po Raminie.
Pan i Duch często spoglądali na siebie, przy czym Duch spokojnie, a Pan jakby nerwowo. Duch nic nie jadł i mimo, że często namawiano go do kosztowania takich czy innych smakołyków, to Ramin podał mu tylko wiśnie nadziewane czekoladą i przez cały wieczór Duch zjadł ich raptem dziewięć. Bardzo je lubił przebywający w niebach Lucyfer, ale jego już od wieków tutaj nie było. Duch pił dużo i Ramin ciągle zmieniał mu pustą szklankę na wypełnioną coraz to nowym koktajlem. Duch nie zawracał sobie głowy wyborem rodzaju koktajlu, bo robił to za niego Ramin, któremu on ufał całkowicie. Pan natomiast miał doskonały apetyt i humor. Próbował wszystkiego. Mówił Xenowi na co ma aktualnie ochotę, a Xen niezwłocznie podawał mu z tym talerz. Były to przeważnie potrawy mięsne. Też dużo pił, ale sam decydował o tym, co pić. Xen nie martwił się o wybór. Za niego decydował Pan.
Przyjęcie było udane. Jak to w Niebie – zawsze udane. Właściwie nikt z przybyłych nie wiedział z jakiego powodu zostało wydane. Nikt też o to nie pytał. Przyjęcie jak to przyjęcie, lubiano się bawić zawsze i wszędzie. Nie musiało być z jakiejś okazji. Tam nikt nie siał, ani nie orał, ale zbierał jak ptaki.
Po pewnym czasie, kiedy jeszcze wszyscy dobrze się bawili, Duch wstał i powiedział, że musi już opuścić ich towarzystwo i że jest mu bardzo przykro z tego względu, ale teraz musi udać się do swoich komnat, ponieważ czuje się zmęczony. Ramin odsuną jego fotel i kiedy ten już odchodził, Pan podniósł się i szybko podchodząc do niego powiedział:
– Przepraszam cię. Chciałem jeszcze zamienić parę słów odnośnie naszej przyszłości.
– Odnośnie naszej przyszłości? – zdumiał się Duch.
– Tak, tak. Przyszłości. Widzisz, ona może być różna – w zależności od tego co dzisiaj zrobimy.
– Myślałem, że już od początku świata przyszłość jest ustalona?
– Tak, tak, jest ustalona, ale tam na Ziemi wszystko ciągle się zmienia. To, co będzie, zależy wyłącznie od nas. Myślę, że to rozumiesz?
– Myślę, że dobrze to rozumiem. Nawet bardzo dobrze. Ale mimo wszystko, byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś wyrażał się dokładniej i jaśniej – rzekł Duch.
– Może w takim razie porozmawiamy o tym kiedy indziej, na przykład za kilka dni?
– Dobrze. Tak też może być.
– W takim razie już ci nie przeszkadzam. To było wszystko co chciałem ci powiedzieć.
– To ja już pójdę do swoich komnat.
– Tak, tak – powiedział Pan.
Duch odwrócił się i w towarzystwie swojego służącego opuścił przyjęcie. Pan ponownie zasiadł do stołu zabierając się za specjalnie przyrządzoną dla niego baraninę. Tak było od chwili kiedy na Ziemi stworzył ludzi – jadł dużo, uwielbiał baraninę, szczególnie młodą. Wtedy zawsze przypominał mu się Raj i Abel.
Ach ta jego ofiara! – wzdychał tęskniąc za tamtymi czasy. – Wtedy nie było jeszcze żadnych bogów, tylko ja. Tylko ja – łechtał swą próżność takimi wspomnieniami jednocześnie wypychając do przodu swój brzuch do ostatka napełniony baraniną.
Jahwe też zajadał się baraniną, tylko że dla niego musiała być koszerna. Ale zjadł jej tyle samo co Pan, a może nawet więcej.
Po tym posiłku Pan siedział popijając koktajl podany mu przez służącego Xena, a kiedy ten wyszedł na chwilę, Pan klasnął w dłonie i nagle przy nim wyrósł… Xen. Stał lekko schylony, jakby Pana o coś pytał, albo go słuchał. Ale będący na korytarzu Xen usłyszał klaśnięcie i wszedł do sali. Jego zdziwienie było bardzo duże, kiedy obok Pana zobaczył samego siebie. Potem Pan klasnął jeszcze raz i zniknął ten cudownie stworzony, więc oryginalny zaczął iść w kierunku Pana, ale gdy był już blisko, Pan znów klasnął w dłonie i zniknął oryginał, a pojawiła się kopia. Po kolejnym klaśnięciu odwrotnie. Na końcu pojawili się obaj i obaj wyszli na korytarz. Po chwili wrócił tylko jeden. Nikt nie wiedział który. Ten pierwszy, czy ten drugi? Ale nie pytano o to, tylko bito brawa. Na każdym większym przyjęciu Pan czynił jakieś cuda, które zachwycały wszystkich zebranych.