JustPaste.it

Trójca. Bal bogów.

Kłótnia bogów podczas balu.

Kłótnia bogów podczas balu.

 

  

       Każdy,  kto  uważa  Stary  i  Nowy  Testament  za  księgi  o  niepodważalnej  prawdzie,  i  na  dodatek  święte,  proszony  jest  o  nie  czytanie  tej  książki,  aby  nie  czuć  się  osobą  obrażoną  uczuciowo  religijnie.  Jesteśmy  już  przyzwyczajeni  do  tego,  że  uczuć  religijnych  obrażać  nie  wolno,  ale  że  bezkarnie  można  obrażać  antyreligijny  rozum.    

 

     – A  gdzie  jest  moje  łoże?  Ona  może  mieć  swoją  kolumnę,  a  ja  to  niby  co?  Czyż  jestem  od  niej  gorsza!?

    – Och! – westchnął  Zeus – zapytaj  Pana.  Ja  tego  przyjęcia  nie  przygotowywałem!  Ale  łoże  by  się  przydało!

       W  tym  momencie  poczuł  tak  silne  kopnięcie,  że  aż  stęknął  z  bólu.  To  Hera,  tym  razem  już  z  całej  siły  kopnęła  go  w  kostkę.

    – Może  się  wreszcie  uspokoisz! – powiedziała  do  niego – przynajmniej  publicznie  mógłbyś  nie  okazywać  tej  swojej  chuci!  Przecież  nie  jesteś  już  taki  młody  jak  kiedyś!  Wstydziłbyś  się!

    – Chuć  nie  zależy  od  wieku.  Wiesz  o  tym  doskonale.

    – Ja  nie  mówię  o  jej  posiadaniu,  tylko  o  jej  okazywaniu.

    – Nie  sprzeczajmy  się  teraz.  To  nie  czas  ani  miejsce  na  swary – powiedział  do  niej  Zeus.

       Rozmowa  była  głośna  i  siedzący  w  pobliżu  słyszeli  wszystko,  a  potem  doszło  to  do  dalej  siedzących  bogów.  Asztarte,  która  tym  razem  przyjechała  stojąc  na  swoim  lwie  powiedziała:

    – Gdybym  wiedziała  to  przed  przyjęciem,  to  też  zażyczyłabym  sobie  jakiejś  małej  sawanny  dla  mojego  lwa.  Miałby  gdzie  polować.  A  tak,  tylko  się  nudzi, biedny.

    – Jeszcze  czego!  Mój  jelonek  też  chciałby  tam  pójść.  I  co  wtedy!?  Niedługo  zagryzie  mojego  jelonka  bez  żadnej  sawanny!

    – A  co  mnie  twój  jelonek  obchodzi,  ja  dbam  o  swojego  lwa  i  tyle!

    – Może  też  z  nim  sypiasz,  tak  jak  z  innymi  i  dlatego  tak  dbasz  o  niego?

    – To  moja  sprawa  ty  stara  krowo! – powiedziała  Asztarte.

    – Co  ty  mnie  od  starej  krowy  wyzywasz,  jak  jesteś  dziesięć  razy  bardziej  pomarszczona  niż  ja?!  Do  lustra  sobie  popatrz!

    – Wyobraź  sobie,  że  nie  używam  lusterka! – mówiąc  to  odwróciła  głowę  lekceważąc  w  ten  sposób  Dianę.

    – Afrodyta  ma  zawsze  przy  sobie.  Na  pewno  pozwoli  ci  z  niego  skorzystać – mimo  wszystko  odpowiedziała  jej  Diana.

    – Masz  szczęście,  że  nie  zabrałam  ze  sobą  łuku  i  strzał!

       W  tym  samym  czasie  do  Diany  odezwała  się  Izyda  nie  bardzo  wiedząc  o  co  chodzi,  bo  zajęta  była  rozmową  z  synem:

    – Jestem  stara,  bo  urodziłam  się  wcześnie.  Ty  też  się  zestarzejesz.  A  o  co  chodzi?  Potrzebujesz  w  czymś  mojej  pomocy?

    – Ależ  nie – to  ona  się  do  mnie  przyczepia  i  wyzywa  mnie  od  starej  krowy – i  wskazała  palcem  na  Asztarte. – Tylko  dla  siebie  chciałaby  sawanny,  to  znaczy  dla  swojego  lwa.  Chciałaby,  aby  tylko  on  tam  polował  i  nikomu  innemu  nie  pozwoliłaby  z  niej  korzystać! – odrzekła  z  oburzeniem.

    – Takie  są  nasze  odwieczne  prawa.  Nie  zmieniaj  ich – Set  wtrącił  swoje  trzy  grosze.

       Posejdon,  który  do  tej  pory  siedział  nic  nie  mówiąc,  a  swój  trójząb  oparł  o  ścianę,  teraz  wziął  go  w  dłonie,  mocno  zastukał  nim  w  posadzkę  i  powiedział:

    – Mnie  też  przydałaby  się  jakaś  sadzawka.  Dobrze  żeby  była  głęboka,  abym  cały  mógł  się  w  niej  schować. 

       Kłótnia  bogów  przybierała  na  sile.  Słychać  było  coraz  więcej  głosów.  Teraz  Kali,  którą  ozdabiała  biżuteria  z  ludzkich  kości,  przepasana  również  tego  rodzaju  pasem,  wstała  mówiąc:

    – Jak  się  nie  uspokoicie,  to  ja  was  tu  wszystkich  pogodzę.

       Mimo  że  była  znana  z  okrucieństwa  nikt  jednak  nie  słuchał  jej  gróźb.  Głośne  przekrzykiwania  trwały  nadal.  W  końcu  Ares  siedzący  z  Marsem  na  rogu  stołu  wstał  z  miejsca  przywołując  wszystkich  do  porządku.

    – Spokój! – rzekł. – Spokój!  Bo  zaraz  z  Marsem  wkroczymy  do  akcji! 

       Jego  groźna  postawa  i  gromki  niski  głos  uciszył  wszystkich.  Dalsze  rozmowy  były  już  prowadzone  łagodniej.  

       Horus,  który  nie  przybrał  głowy  sokoła,  tylko  przybył  z  nim  na  ramieniu  przykrytym  grubą  skórzaną  narzutą  z  przymocowanym  do  niej  srebrnym  drążkiem  na  którym  siedział  ptak,  od  początku  spokojnie  rozmawiał  ze  swoją  matką.  Nie  wiedział,  że  Pan  bardzo  uważnie  mu  się  przygląda.  Najwyraźniej  podobał  mu  się  ten  młodzieniec.  A  może  były  jakieś  inne  powody?  Podobnie  Apollo,  który  też  rozmawiał  ze  swoją  matką,  skarżył  się  że  łabędzie  nie  są  już  tak  sprawne  jak  dawniej,  i  że  ma  pewne  problemy  natury  finansowej,  bo  wyrocznia  w  Delfach  nie  jest  już  odwiedzana  tak  często  jak  kiedyś.  Jego  matka – Leto – odrzekła  na  jego  skargę:

    – Przenieś  się  z  wyrocznią  gdzie  indziej.  Skoro  tam  ci  biznes  nie  idzie,  to  może  przenieś  go  do  Dafne.

    – Już  tam  jestem  mamo.  Ale  dużo  mnie  kosztują  te  wszystkie  patronaty  i  kochanki ...

    – No,  to  już  musisz  wybrać…  hm…,  ja  ci  na  to  nic  nie  poradzę.  Patronatu  odmawiać  nie  można,  to  chyba  wiesz…

    – No  właśnie  mamo.

    – A  kochanki…  no  cóż.  Trzeba  ograniczyć  wydatki,  zrezygnować  z  którejś  z  droższych.

    – Cóż  mi  z  takiej  rady.  Tyle  wiem  sam.

       Tak  rozmawiano  na  uczcie  wydanej  z  powodu  szczęśliwego  powrotu  Ducha.  Była  to  kolejna  wspaniała  okazja  do  towarzyskich  rozmów,  a  nawet  towarzyskich  kłótni.  Czyniła  też  okazję  do  późniejszych  wzajemnych  odwiedzin.  Zapraszano  się  nagminnie,  w  określonych  celach,  a  czasem  i  bez  celu. 

       Tymczasem  cheruby  zaczęły  podawać  do  stołu,  a  wśród  potraw  były  różne  smakowite  mięsa.  Teraz,  a  właściwie  już  od  bardzo  dawna,  od  czasu  kiedy  Abel  złożył  Panu  w  ofierze  baranka,  ten  nie  wzbraniał  się  przed  spożywaniem  mięsa.  Tylko  Duch  wciąż  go  nie  kosztował.  Napawało  go  to  obrzydzeniem  i  współczuciem  jednocześnie.

       Pana  jak  zwykle  obsługiwał  jego  osobisty  służący – Xen,  a  Ducha – Ramin.  Ramin  znał  swojego  pana.  Był  z  nim  bardzo  związany  i  o  ile  Xen  był  niezawodny,  i  wielce  inteligentny,  ale  leniwy  i  jednocześnie  sprytny,  o  tyle  Ramin  nie  miał  tych  cech.  Był  za  to  bardzo  wierny  i  oddany  swojemu  panu.  Duch  mógł  mu  powierzyć  największe  niebiańskie  tajemnice,  a  ten  nigdy  nikomu  ich  nie  wyjawił.  Nie  trzeba  było  mu  o  tym  przypominać.  Był  bardzo  spokojny  wewnętrznie.  Kiedy  mówił,  bardzo  starannie  dobierał  słowa.  Xen  był  mniej  frasobliwy  niż  Ramin.  Z  powierzonej  mu  tajemnicy,  potrafił  zrobić  tajemnicę  poliszynela.  Mimo,  że  przysięgał  Panu  i  bił  się  w  piersi,  to  i  tak  zrobił  co  innego.  Teraz,  jak  zwykle  usługiwał  mu  z  uniżonością,  czego  nie  było  widać  po  Raminie. 

       Pan  i  Duch  często  spoglądali  na  siebie,  przy  czym  Duch  spokojnie,  a  Pan  jakby  nerwowo.  Duch  nic  nie  jadł  i  mimo,  że  często  namawiano  go  do  kosztowania  takich  czy  innych  smakołyków,  to  Ramin  podał  mu  tylko  wiśnie  nadziewane  czekoladą  i  przez  cały  wieczór  Duch  zjadł  ich  raptem  dziewięć.  Bardzo  je  lubił  przebywający  w  niebach  Lucyfer,  ale  jego  już  od  wieków  tutaj  nie  było.  Duch  pił  dużo  i  Ramin  ciągle  zmieniał  mu  pustą  szklankę  na  wypełnioną  coraz  to  nowym  koktajlem.  Duch  nie  zawracał  sobie  głowy  wyborem  rodzaju  koktajlu,  bo  robił  to  za  niego  Ramin,  któremu  on  ufał  całkowicie.  Pan  natomiast  miał  doskonały  apetyt  i  humor.  Próbował  wszystkiego.  Mówił  Xenowi  na  co  ma  aktualnie  ochotę,  a  Xen  niezwłocznie  podawał  mu  z  tym  talerz.  Były  to  przeważnie  potrawy  mięsne.  Też  dużo  pił,  ale  sam  decydował  o  tym,  co  pić.  Xen  nie  martwił  się  o  wybór.  Za  niego  decydował  Pan. 

       Przyjęcie  było  udane.  Jak  to  w  Niebie – zawsze  udane.  Właściwie  nikt  z  przybyłych  nie  wiedział  z  jakiego  powodu  zostało  wydane.  Nikt  też  o  to  nie  pytał.  Przyjęcie  jak  to  przyjęcie,  lubiano  się  bawić  zawsze  i  wszędzie.  Nie  musiało  być  z  jakiejś  okazji.  Tam  nikt  nie  siał,  ani  nie  orał,  ale  zbierał  jak  ptaki. 

       Po  pewnym  czasie,  kiedy  jeszcze  wszyscy  dobrze  się  bawili,  Duch  wstał  i  powiedział,  że  musi  już  opuścić  ich  towarzystwo  i  że  jest  mu  bardzo  przykro  z  tego  względu,  ale  teraz  musi  udać  się  do  swoich  komnat,  ponieważ  czuje  się  zmęczony.  Ramin  odsuną  jego  fotel  i  kiedy  ten  już  odchodził,  Pan  podniósł  się  i  szybko  podchodząc  do  niego  powiedział:

    – Przepraszam  cię.  Chciałem  jeszcze  zamienić  parę  słów  odnośnie  naszej  przyszłości.

    – Odnośnie  naszej  przyszłości? – zdumiał  się  Duch.

    – Tak,  tak.  Przyszłości.  Widzisz, ona  może  być  różna – w  zależności  od  tego  co  dzisiaj  zrobimy.

    – Myślałem,  że  już  od  początku  świata  przyszłość jest  ustalona?

    – Tak,  tak,  jest  ustalona,  ale  tam  na  Ziemi  wszystko  ciągle  się  zmienia.  To,  co  będzie,  zależy  wyłącznie  od  nas.  Myślę,  że  to  rozumiesz?

    – Myślę,  że  dobrze  to  rozumiem.  Nawet  bardzo  dobrze.  Ale  mimo  wszystko,  byłbym  ci  bardzo  wdzięczny,  gdybyś  wyrażał  się  dokładniej  i  jaśniej – rzekł  Duch.

        – Może  w  takim  razie  porozmawiamy  o  tym  kiedy  indziej,  na  przykład  za  kilka  dni?

        – Dobrze.  Tak  też  może  być.

        – W  takim  razie  już  ci  nie  przeszkadzam.  To  było  wszystko  co  chciałem  ci  powiedzieć.

        – To  ja  już  pójdę  do  swoich  komnat.

        – Tak,  tak – powiedział  Pan.

       Duch  odwrócił  się  i  w  towarzystwie  swojego  służącego  opuścił  przyjęcie.  Pan  ponownie  zasiadł  do  stołu  zabierając  się  za  specjalnie  przyrządzoną  dla  niego  baraninę.  Tak  było  od  chwili  kiedy  na  Ziemi  stworzył  ludzi – jadł  dużo,  uwielbiał  baraninę,  szczególnie  młodą.  Wtedy  zawsze  przypominał  mu  się  Raj  i  Abel. 

Ach  ta  jego  ofiara!wzdychał  tęskniąc za  tamtymi  czasy. – Wtedy  nie  było  jeszcze  żadnych  bogów,  tylko  ja.  Tylko  ja – łechtał  swą  próżność  takimi  wspomnieniami  jednocześnie wypychając  do  przodu  swój  brzuch  do  ostatka  napełniony  baraniną.

       Jahwe  też  zajadał  się  baraniną,  tylko  że  dla  niego  musiała  być  koszerna.  Ale  zjadł  jej  tyle  samo  co  Pan,  a  może  nawet  więcej.

       Po  tym  posiłku  Pan  siedział  popijając  koktajl  podany  mu  przez  służącego  Xena,  a  kiedy  ten  wyszedł  na  chwilę,  Pan  klasnął  w  dłonie  i  nagle  przy  nim  wyrósł…  Xen.  Stał  lekko  schylony,  jakby  Pana  o  coś  pytał,  albo  go  słuchał.  Ale  będący  na  korytarzu  Xen  usłyszał  klaśnięcie  i  wszedł  do  sali.  Jego  zdziwienie  było  bardzo  duże,  kiedy  obok  Pana  zobaczył  samego  siebie.  Potem  Pan  klasnął  jeszcze  raz  i  zniknął  ten  cudownie  stworzony,  więc  oryginalny  zaczął  iść  w  kierunku  Pana,  ale  gdy  był  już  blisko,  Pan  znów  klasnął  w  dłonie  i  zniknął  oryginał,  a  pojawiła  się  kopia.  Po  kolejnym  klaśnięciu  odwrotnie.  Na  końcu  pojawili  się  obaj  i  obaj  wyszli  na  korytarz.  Po  chwili  wrócił  tylko  jeden.  Nikt  nie  wiedział  który.  Ten  pierwszy,  czy  ten  drugi?  Ale  nie  pytano  o  to,  tylko  bito  brawa.  Na  każdym  większym  przyjęciu  Pan  czynił  jakieś  cuda,  które  zachwycały  wszystkich  zebranych.