JustPaste.it

Trójca. Część 5

Rozmowa Pana z Duchem.

Rozmowa Pana z Duchem.

 

       Kiedy  przyjęcie  się  skończyło,  Pan  udał  się  do  siebie  i  długo  przechadzał  się  po  komnacie.  Myślał  jak  by  tu  powiedzieć  Duchowi,  że  jeszcze  będzie  go  potrzebował,  ale  nic  sensownego  nie  było  udziałem  jego  myślenia.  Doszedł  do  wniosku,  że  najlepiej  będzie  powiedzieć  prawdę.  Religia  w  śród  Żydów  których  wyprowadził  z  Egiptu  nie  rozprzestrzenia  się  na  inne  narody.  Musiał  coś  przedsięwziąć,  aby  to  wszystko  miało  większy  sens,  aby  jego  religia  nie  była  ograniczona  tylko  do  jednego  narodu.  Duch  musi  to  zrozumieć – musi  mu  pomóc.  Uczestniczył  we  wszystkim,  co  się  tutaj  działo,  no  może  tylko  do  czasów  tworzenia  człowieka,  a  samego  człowieka  już  nie,  a  i  wcześniej  też  nie  uczestniczył  w  tworzeniu  Wszechświata  tylko  latał  sobie  nad  wodami,  których  jeszcze  nie  było,  bo  nie  było  Wszechświata,  ale  jednak  uczestniczył.  Wiedział  już,  że  kiedy  go  znów  spotka,  powie  mu  o  jego  kolejnej  misji.  Będzie  to  jego  ostatnia   misja.  Potem  on  sam  dokończy  dzieła,  ale  Duch  musi  wykonać  to  zadanie.  W  końcu  ktoś  powinien  prostować  ścieżki  spłodzonemu  przez  niego  synowi,  zapowiadać  ludowi  jego  przyjście,  ochrzcić  go  z  wody. 

       W  końcu  usiadł  w  fotelu  i  zmęczony  usnął  nie  wiedząc  kiedy.  Śnił  jakiś  niewyraźny  sen,  że  na  korytarzu  spotyka  Ducha  i  o  czymś  z  nim  rozmawia.  Duch  czegoś  nie  chce,  przed  czymś  się  broni,  a  on,  Pan,  natarczywie  nalega,  mocno  przy  tym  gestykulując.  Wtem  budzi  się  ze  snu – przy  nim  stoi  Xen.

    – Może  jego  Ekscelencja   położyłby  się  do  łoża?  W  fotelu  trudno  jest  wypocząć.

    – Tak.  Masz  rację – powiedział.

       Po  tych  słowach  podszedł  do  łoża,  na  którym  zwykł  spać,  pozwolił  Xenowi  zdjąć  z  siebie  trzydziesto-trzy  guziczkową  sutannę,  i  założyć  piżamę.  Przebrany  legł  na  łożu,  a  po  chwili  słychać  było  jego  równomierny  oddech  połączony  z  lekkim  chrapaniem.  Xen  udał  się  do  swojego  pomieszczenia  znajdującego  się  przed  komnatami  Pana.  Po  niezbyt  udanej  rozmowie  z  Duchem  i  wyczerpującym  przyjęciu,  sen  Pana  był  długi  i  mocny,  a  kiedy  się  obudził,  klasnął  w  dłonie  i  Xen  pojawił  się  w  jego  komnacie.  Szykował  mu  nową  sutannę  i  garderobę  pod  spód,  gdy  tymczasem  Pan  robił  poranną  toaletę.  Kiedy  cały  poranny  rytuał  był  już  skończony,  Pan  znów  zaczął  przechadzać  się  po  komnacie.  Ciągle  myślał,  jak  by  tu  namówić  Ducha  Świętego  do  jeszcze  jednego  zacieniania.  Już  ostatniego  tym  razem.  W  końcu  nic  nie  mówiąc,  wyszedł  na  korytarz,  aby  udać  się  do  komnat  Ducha. 

       Drzwi  do  komnat  Ducha  otwarły  się  przed  nim  i  po  wejściu  do  środka  ujrzał  Ramina,  ale  nic  nie  mówiąc  minął  go  i  wszedł  dalej.  Duch  jak  zwykle  o  tej  porze  siedział  już  w  swoim  fotelu.  Był  lekko  przezroczysty,  lekko  brązowy  z  siwym  odcieniem  szczególnie  w  górnych  częściach  ciała.  Nie  miał  szyi – jego  głowa  przylegała  podstawą  bezpośrednio  do  barczystego  tułowia.  Była  trójkątna  wierzchołkiem  skierowana  od  góry – odwrotnie  niż  u  Lucyfera.  U  Lucyfera  wierzchołek  trójkąta  skierowany  był  do  tułowia,  natomiast  podstawa  do  góry. 

Ciekawe  co  się  z  nim  teraz  dzieje?pomyślał  o  Lucyferze. – Już  tyle  lat  minęło  od  tamtego  czasu,  a  do  mnie  nie  docierają  o  nim  żadne  wiadomości.  Widocznie  Pan  nie  chce  o  tym  mówić  w  mojej  obecności.  Właściwie  to  dobrze – po  cóż  mi  się w  to  mieszać.  Zakładam,  że  Pan  wiedział  co  robi,  choć  nie  do  końca  jest  to  dla  mnie  jasne.  Najbardziej  dziwne  jest  to,  że  nasze  głowy – moja  i  Lucyfera – tworzą  gwiazdę  Dawida.  To  znaczy  moja  i  Lucyfera.  Ja  jestem  uosobieniem  dobra,  Lucyfer  zła,  a  Pan?  Pan  jest  istotą  Wszechmogącą.  A  czy  ja  nią  nie  jestem?  A  Lucyfer –  czy  nią  nie  jest?  O  co  w  tym  wszystkim  chodzi?

       W  tym  momencie  do  jego  komnaty  wszedł  Pan,  ostatnio  jak  zwykle  nie  anonsowany.  

       Duch  bardzo  zdziwił  się  jego  przybyciem,  ale  grzecznie  odpowiedział  na  jego  powitanie.  Zawsze  był  grzeczny.  Nigdy  nie  było  w  nim  złośliwości.  Tylko  ostatnim  razem  bardzo  nie  spodobało  mu  się  zachowanie  Pana  i  jego  późniejsze  wypieranie  się  tego,  co  zrobił. 

     Przywitawszy  się,  Pan  szybko  przeszedł  do  sedna  sprawy.  

    – Widzisz – powiedział – wiara  Żydów  w  naszą  trójcę,  ciągle  zamknięta  jest  w  ich  kręgu.  Wokół  wierzą  w  innych  bogów.  Widziałeś  ich  na  przyjęciu.  Co  naród,  to  inny  bóg.  Ba!  Żeby  tylko  kilku!?  Nie  ma  sposobu,  aby  to  się  samoczynnie  zmieniło.  A  przecież  żydowski  monoteizm  trzeba  rozpowszechnić  na  wszystkie  narody.  Trzeba  nadać  mu  charakter  jedynej  prawdy.  Żydzi  ciągle  są  zamknięci  w  swoim  kręgu  i  od  półtora  tysiąca  lat  nic  się  tam  nie  zmienia.  Tu  trzeba  coś  zrobić,  bo  inaczej  inni  wyeliminują  nas  zupełnie.  Wiesz  przecież,  że  powoli  oddaję  władzę  nad  tym  narodem  komu  innemu!?  Tym  kimś  jest  Jahwe!

    – Jahwe  był  od  dawna.  Inaczej  się  objawiał,  ale  to  w  zasadzie  to  samo  co  ty – rzekł  Duch. – I  to  ty  wynająłeś  go  od  Lucyfera,  i  kazałeś  mu  odizolować  swój  naród  od  reszty  świata,  a  jeśli  chodzi  o  Trójcę  to  skąd  ty  ją  wziąłeś?  Przecież  jest  nas  tylko  dwóch.

    – Zapomniałeś  o  moim  synu – powiedział  Pan.

    – Masz  na  myśli  jednego  z  tych,  którzy  są  tutaj  w  Niebie?

    – Nie.  Żadnego  z  nich.  Jego  jeszcze  tutaj  nie  ma.                      

    – A  gdzie  jest?  Gdzie  go  masz? – zdziwił  się Duch.

    – Jest  jeszcze  w  niebycie.  Ale  jak  mi  pomożesz,  to  zejdzie  na  dół,  na  Ziemię.

    – O!  To  tak!  Z  niebytu? 

    – Tak! – powiedział  przekonywująco  Pan.

    – Masz  przecież  Jahwe.  Mówiliśmy  już,  że  to  twój  pomocnik?

    – Och!  Był  nim  kiedyś,  kiedy  wypożyczyłem  go  od  Lucyfera,  ale  to  było  dawno.  Wtedy  chciałem  izolacji  Izraela,  ale  teraz  widzę,  że  jest  ona  zgubna.  Wiesz  przecież  o  tym – wiesz  że  teraz  nastąpiło  wyraźne  rozdzielenie  na  Jahwe  i  mnie,  a  na  Ziemi  za  chwilę  będą  na  mnie  mówić  „Pan  Bóg”.  Jest  tylko  jedna  metoda  wyprostowania  tych  nieścisłości.  Mam  głęboką  nadzieję,  że  mi  w  tym  pomożesz.  Nie  bądź  uparty.

    – Sam  mówiłeś,  że  do  końca  jeszcze  nie  oddałeś  władzę!  Więc  nic  nie  rozumiem. 

    – Tak…  Wiesz…  Tak… To  wszystko  prawda…  Ale  wkrótce  tak  się  stanie  i  już  dzisiaj  potrzebuję  twojej  pomocy,  aby  temu  zapobiec.

     Po  ostatnim  zacienianiu,  przyjęciu  na  którym  Pan  przyglądał  się  Horusowi,  kolumnie  dla  Artemidy  i  obecnym  Pana  stwierdzeniu,  że  ten  ma  jeszcze  jednego  syna  w  niebycie,  domyślił  się,  że  chodzi  o  kolejne  zacienianie.  Powiedział  więc.

    – Jeżeli  nie  będziesz  potrzebował  mojej  pomocy,  to  chyba  nigdy  się  tak  nie  stanie – co  o  tym  myślisz? – A  pomijając  ten  szczegół,  to  ty  zawsze  opierasz  się  na  mnie!  Masz  przecież  innych,  którzy  mogą  ci  służyć  równie  dobrze  jak  ja.  Myślałeś  może  o  tym?  Weź  sobie  na  przykład  Zeusa – jest  bardzo,  ale  to  bardzo  lubieżny.  Jeśli  chodzi  o  zacienianie,  to  spełni  on  każdą  twoją  zachciankę.  Jakoś  mnie  nie  potrzebowałeś,  Kiedy  tworzyłeś  Adama.

    – Wiesz…  próbowałem  go  zaprojektować,  ale  mi  to  nie  wychodziło,  zatem  po  przemyśleniu  robiłem  go  w  inny  sposób,  ulepiłem  go  z  gliny,  więc  cię  nie  potrzebowałem.  Nie  chciałem  żebyś  zacieniał  małpoluda,  ale  za  to  mu  dmuchnąłem.  Widzisz.  To  nie  tak  jak  myślisz.  Oszczędzałem  cię  zawsze,  kiedy  tylko  mogłem.  Zrozum,  bo  ja  to  rozumiem.  Teraz  jesteś  niezastąpiony  i  wszyscy  są  już  do  ciebie  przyzwyczajeni.

    – Ty  mnie  oszczędzałeś?! – powiedział  Duch. – No  dobrze,  niech  będzie,  że  tak  było,  ale  na  dodatek  mówisz,  że  mnie  rozumiesz,  a  ja  myślałem,  że  ty  mnie  tylko  czujesz.  Po  za  tym,  co  to  znaczy  wszyscy?  Twój  naród  i  ty?

       Po  chwili  namysłu  Pan  odpowiedział  mu  już  wprost:

    – Kiedy  wysłałem  cię  do  Anny – zresztą  za  twoją  zgodą – miałem  już  opracowaną  koncepcję.  Może  nie  wszystko  było  tu  w  porządku  i  twoja  niechęć  była  zrozumiała,  ale  to  już  więcej  się  nie  powtórzy,  wierz  mi ...

    – O!  To  ciekawe  co  mówisz.  Wtedy  też  miało  to  być  ostatni  raz  i  inaczej  niż  było!

    – Wtedy  nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że  Anna  wzbudzi  w  tobie  taką  niechęć.

    – Nie  zdawałeś  sobie  sprawy  i  wysłałeś  za  mną  Michała?!

    – To  tylko  dla  twojego  bezpieczeństwa!  Szkoda,  że  wcześniej  cię  nie  uprzedziłem.  Nie  chciałem,  aby  w  podróży  coś  ci  się  przytrafiło – tu  chrząknął  głośno.

    – Więc  tak?  To  co  mówisz  mam  przyjąć  za  prawdę  i  znów  zrobić  to,  o  co  prosisz.  Ale  ja  tym  razem  kategorycznie  odmawiam!

    – Teraz  nie  możesz  odmówić.  Wszystko  zaplanowane,  przygotowane.  Zresztą,  to  już  ostatni  raz.  Obiecuję  ci  to!

    – Wcześniej  też  mi  wiele  obiecywałeś.  Jakoś  nigdy  nie  wychodziło  ci  dotrzymywanie  słowa.

    – Możliwe,  możliwe.  Widocznie  miałem  inne  ważniejsze  sprawy.  Zresztą  dawniej  robiłeś  to  z  ochotą.  Nie  musiałem  cię  namawiać.

        – Chociaż  dziś  wyglądam  tak  samo,  to  wtedy  byłem – delikatnie  mówiąc – trochę  młodszy.  Dziwi  cię  to?

        – Wszyscy  byliśmy  młodsi.  Teraz  to  już  koniec.  To  twoja  ostatnia  misja.  Posłuchaj.  Kilka  dni  temu  zacieniłeś  Annę.  Za  dziewięć  miesięcy  ona  urodzi  Marię.  Potem  Maria  będzie  rosła,  aż  do  okresu  fizycznej  dojrzałości.  Wtedy  ja  osobiście  spłodzę  z  nią  syna.  Ale  ktoś  musi  być  przed  nim.  Przygotować  społeczeństwo  na  jego  przyjście,  ochrzcić  go  z  wody,  prostować  przed  nim  ścieżki.  Pół  roku  wcześniej  trzeba  zacienić  Elżbietę,  żonę  Zachariasza – też  nie  może  mieć  dzieci – niepłodna.

    – I  na  dodatek  też  tak  stara  jak  Anna,  tylko  że  tego  zapomniałeś  dodać.

    – Nie,  nie.  To  znaczy  tak.  Ale  trochę  młodsza  od  Anny  i  dużo  ładniejsza – dodał  szybko  nie  chcąc  go  zniechęcać.

    – To  bardzo  miło  z  twojej  strony,  że  tym  razem  wybrałeś  mi  taką  kobietę.  Z  pewnością  nie  poślesz  już  za  mną  Michała.

    – No, ...  jeżeli  będziesz  chciał  osobistej  asysty,  to  znaczy  bezpieczeństwa,  to  wyślę,  ale  jeżeli  nie,  to  nie.  To  już  twój  wybór.  Nie  będę  ci  się  sprzeciwiał.

    – Daruj  sobie  te  wywody.  Obaj  wiemy  o  co  chodzi.

       Duch  wstał  z  fotela  i  zaczął  chodzić  po  komnacie.  Pan  od  razu  podchwycił  tą  zmianę  i  rzekł:

    – To  może  ja  już  pójdę?  Mam  jeszcze  trochę  niedokończonej  rozmowy  z  Solisem – wczorajszej  rozmowy.

    – Duch  spojrzał  na  Pana  i  nic  nie  mówiąc  lekko  rozłożył  ręce,  robiąc  przy  tym  trochę  niewyraźną  minę.

       Pan  wyszedł.  Wiedział  już,  ze  Duch  się  zgodzi.  To  tylko  kwestia  czasu,  a  tego  było  bardzo  dużo.  Kiedy  wszedł  do  siebie,  usiadł  w  fotelu  i  przywołał  Xena.

    – Nie  wpuszczaj  mi  tutaj  nikogo  i  nikogo  nie  anonsuj!  Jestem  bardzo  zajęty!  Powiedz  też  Solisowi,  aby  przez  najbliższe  dwie  godziny  nie  przeszkadzał  mi  swoimi  sprawami! 

    – Tak,  Ekscelencjo. – Tu  skłonił  się  nisko,  ale  zanim  wyszedł,  Pan  dodał:

    – I  przynieś  mi  tutaj  koktajl.  Ten,  który  lubię  najbardziej.  I  zamiast  zapachowego  wyciągu  z  rumu  dodaj  tam  trochę  jego  samego.

    – Tak,  Ekscelencjo – usłyszał  odpowiedź.

     Xen  był  mocno  zdziwiony  ostatnim  życzeniem  Pana.  Dzisiaj  zwracał  się  do  niego  „Ekscelencjo”,  bo  od  samego  rana  Pan  był  bardzo  podekscytowany.  Już  dawno  nie  widział  go  takim.  Teraz,  tak  jak  Pan  po  komnacie,  tak  i  on  po  podaniu  Panu  koktajlu,  chodził  po  swoim  przedpokoju.  Robił  tak,  bo  prawdopodobnie  dodawało  mu  to  ważności  i  pewności  siebie,  a  może  chodziło  mu  tylko  o  to,  żeby  ktoś,  kto  go  takim  zobaczy  tak  pomyślał?  Chodząc  i  patrząc  pod  nogi  nie  zauważył  wchodzącego  Solisa.  Wpadłby  na  niego,  gdyby  ten  nie  odezwał  się  w  porę: 

    – Ty  jak  zwykle  dyżurujesz!

    – O,  tak.  Właśnie  Pan  mówił  abyś  nie  przychodził  do  niego  wcześniej  niż  za  jakieś  trzy  godziny. – Dodał  jedną,  bo  wiedział,  że  Pan  i  tak  przedłuży  wyznaczony  przez  siebie  czas. – Mam  obowiązek  nikogo  nie  anonsować  i  nie  wpuszczać.  Czas  przebywania  w  przedpokoju  będzie  dość  długi,  więc  chodzę  tam  i  z  powrotem – powiedział – ale  gdy  Solis  wyszedł,  usiadł  wygodnie  w  fotelu  i  swoim  zwyczajem  zamknął  oczy.