JustPaste.it

Trójca. Część 6

Zacienianie Elżbiety.

Zacienianie Elżbiety.

 

 

       Mijały  dni,  miesiące  i  lata.  Każdy  wykonywał  swoje  obowiązki,  których  teraz  w  Niebie  było  mniej,  bo  Jahwe,  w  dalekiej  przeszłości  pożyczony  od  Lucyfera,  osobiście  zajmował  się  wieloma  sprawami.  Stopniowo  Pan  opuszczał  swój  Naród  Wybrany.  Ale  czas  płynął  nieubłaganie.  Anna  zacieniona  przez  Ducha  powiła  Marię.  Ta  rosła.  Rozwijała  się  szybko,  może  nawet  zbyt  szybko,  ale  widocznie  Panu  bardzo  się  spieszyło.  Taka  była  w  Niebie  opinia  rozpowszechniona  przez  Xena,  któremu  Pan  przypadkowo  trochę  wyjawił.  Któregoś  dnia  Pan  udał  się  do  Ducha  i  powiedział:

        – Już  czas.

        – Jaki  czas? – zapytał  Duch.

        – Zacieniać.  Maria  skończyła  już  dwanaście  lat. 

        – Przecież  nie  miałem  zacieniać  dziewczynki  tylko  dorosłą  kobietę – powiedział  Duch  z  nieukrywanym  zdziwieniem,  i  z  wrażenia  aż  wstał  z  fotela  na  którym  siedział.

    – Nie,  nie – dwukrotnie  powtórzył  Pan  swoim  zwyczajem.  Ty  masz  zacienić  Elżbietę,  niepłodną  żonę  Zachariasza – nie  pamiętasz  jak  ci  poprzednio  mówiłem?  Zachariasz  ma  teraz  dyżur  w  świątyni.  To  dobra  okazja.  Poza  tym  zawsze  zacieniasz  tylko  niewiasty  niepłodne – wiesz  przecież  o  tym,  a  Maria  jest  płodna.  Musi  być  zapłodniona  normalnie.  Marią  zajmę  się  osobiście.

    – Tą  dziewczynką? 

    – Jest  już  w  pełni  dojrzała.  Ma  już  bardzo  rozwinięte  wszystkie  cechy  płciowe – nawet  ponad  miarę.

       Tym  razem  Duch  bezwładnie  opadł  na  fotel.  Patrzył  na  Pana  niedowierzając  temu  co  przed  chwilą  słyszał.

    – Za  pół  roku  będzie  jeszcze  dojrzalsza.  A  ktoś  musi  zapowiadać  przyjście  mojego  syna.  Dlatego  ty  masz  zacienić  Elżbietę.  Tak  się  przecież  umówiliśmy.  Nie  wycofuj  się  z  przyrzeczenia.  Teraz  nie  możesz.

       Duch  nie  przerywał  Panu,  a  na  koniec  rzekł:

    – Dojrzałą  Elżbietę,  a  nie  niedojrzałą  Marię.  To  już  brzmi  lepiej.  Dobrze.  Wywiążę  się  ze  swojego  zobowiązania.  Ale  wiedz,  że  to  już  ostatni  raz.  I  nie  posyłaj  za  mną  tego  osiłka  co  poprzednio,  bo  jeżeli  go  tam  zauważę,  to  nic  z  tego  nie  będzie.  To  nie  tak  jak  wtedy.  Teraz  wycofam  się  z  danego  ci  słowa,  nawet  gdybym  miał  zginąć  od  jego  miecza.

    – W  porządku,  w  porządku.  Jeśli  nie  chcesz  asysty,  to  jej  nie  dostaniesz.  Nie  ma  sprawy.  Ale  wiedz,  że  jesteś  niezastąpiony  i  twoje  bezpieczeństwo  jest  bardzo  ważne.

    – Nie  chcę.  A  teraz  pozwól,  że  przed  podróżą  zjem  trochę  oleistych  nasion,  bo  droga  na  Ziemię  jest  długa,  a  przestrzeń  w  której  przyjdzie  mi  przebywać  zimna. 

       Nie  tracił  czasu.  Chciał  mieć  już  za  sobą  te  wszystkie  pomysły  Pana.  Szybko  zamienił  się  w  gołębicę  i  pofrunął  na  parapet,  gdzie  były  nasiona  o  których  mówił.  Najadł  się  ich  do  syta,  a  kiedy  już  skończył  nie  oglądając  się  za  siebie  odbił  się  od  parapetu  i  przez  okno  czasu  pofrunął  w  swoją  ostatnią  misję.  

       Do  chwili  zacieniania  był  jeszcze  czas,  toteż  Pan  z  niecierpliwością  oczekiwał  ten  moment,  kiedy  wreszcie  zasiądzie  w  fotelu.  Bez  celu  chodził  po  komnatach,  aż  w  końcu  przywołał  Xena  i  kazał  podać  sobie  swój  ulubiony,  z  domieszką  wyciągu  z  rumu,  koktajl.  Xen  nad  wyraz  szybko  spełnił  to  polecenie,  a  kiedy  Pan  delektował  się  koktajlem  odczuł  nagle  pewne  dolegliwości,  które  kazały  mu  zasiąść. 

    – Zawołaj  mi  tutaj  Gabriela…  a  sam  już  tu  nie  wchodź.  Pospiesz  się – powiedział  do  Xena.

       Xen  w  lot  wykonał  polecenie  i  Gabriel,  na  którego  mówiono  również  Esseńczyk,  zjawił  się  w  komnatach  Pana  i  jak  zwykle  stanął  przy  poręczy  fotela  w  którym  zasiadał  Pan.

                                                        *

        W  tym  czasie  Duch  był  już  na  parapecie  okna  Elżbiety  i  zaglądał  do  środka,  ale  nie  było  tam  kobiety,  do  której  przybył.  Trochę  zdziwiony  podkurczył  nóżki,  aby  chwilę  odpocząć.  Znów  podziwiał  krajobrazy,  ale  nie  trwało  to  długo,  bo  postanowił  oblecieć  dom  dookoła  i  sprawdzić,  czy  gdzieś  w  pobliżu  jej  nie  ma.  Miała  tu  być.  W  przewidywaniach  Pana  nie  mogło  być  pomyłki.  Znalazł  ją  na  werandzie  domu.  Przefrunął  obok  niej,  a  potem  usiadł  na  dachu  myśląc  co  zrobić  w  takim  przypadku.

Jak  tu  zacieniać  skoro  cała  jest  w  cieniu?  Weranda  jest  zadaszona.  Nic  z  tego  nie  wyjdzie.  Trzeba  będzie  poczekać  na  dogodniejszą  chwilę,  kiedy  Elżbieta  wyjdzie  z  cienia.  Pan  z  pewnością  się  niepokoi  siedząc  już  w  swoim  fotelu  i  czeka  niecierpliwie  kiedy  zacznę  zacieniać,  a  tu  wypadałoby  poczekać.  Ale  ja  nie  chcę  czekać.  Ta  misja   jest  częściowo  wymuszona.  Zgodziłem  się  na  nią,  to  prawda,  ale  nie  było  mowy  o  tym,  że  nie  mam  zacieniać  w  cieniu.   

       Myśląc  w  ten  sposób  usprawiedliwiał  swój  wybór  zacieniania  w  cieniu.  Tak  też  było  mu  o  wiele  wygodniej.  W  cieniu  nie  męczył  się  tak  bardzo,  nie  pocił.  Zrobi  to  więc  teraz,  zaraz,  a  co  z  tego  wyjdzie,  to  już  Pana  sprawa.  W  końcu,  do  prostowania  ścieżek  i  tak  ten  ktoś  będzie  się  nadawał.  Podfruną  do  niej  i  stając  w  powietrzu  naprzeciw  niej,  spojrzał  jej  głęboko  w  oczy.  Elżbieta  najpierw  się  wystraszyła,  ale  trwało  to  bardzo  krótko,  może  sekundę,  może  dwie,  to  wszystko.  Potem  głowa  Elżbiety  odchyliła  się  w  tył,  a  ona  sama  zasnęła.  Wtedy  Duch  rozpoczął  robotę.  Najpierw  powiększył  znacznie  swoje  rozmiary.

Może  z  tego  coś  będzie,  może  nawet  nie  takiego  złego – pomyślał? 

       Pan  siedzący  w  swoim  fotelu  skończył  to  szybko,  a  więc  i  Duch  nie  męczył  się  długo.  Po  skończeniu  zacieniania  usiadł  chwilę  na  dachu,  spojrzał  w  koło,  teraz  nie  podziwiał  już  krajobrazów,  bo  nie  był  tak  zmęczony  jak  poprzednio  i  nie  musiał  odpoczywać,  więc  od  razu  udał  się  w  drogę  powrotną – do  Nieba.

       Tym  razem  nie  było  wielkich  oczekiwań,  powitań  i  wystawnego  przyjęcia.  Tylko  Pan  czekając  na  niego  w  jego  komnacie,  jak  zwykle  przygotował  różne  smakowite  nasiona.  Po  przywitaniu  się  z  Panem  i  zjedzeniu  trochę  naszykowanego  mu  pokarmu,  Duch  pofrunął  na  swój  fotel  i  powoli  przemieniał  się  w  swoją  normalną  postać.  Kiedy  już  tego  dokonał  powiedział  do  stojącego  obok  Pana:

    – To  było  już  ostatni  raz!  Wiesz  o  tym?

    – Tak.  Wiem.  Już  nikt  nigdy  nie  będzie  od  ciebie  tego  wymagał.

    – Nikt  i  nigdy?  To  brzmi  bardzo  ładnie.  Ciekawe  tylko  czy  prawdziwie,  bo  do  tej  pory  tylko  ty  tego  chciałeś.

    – No  wiesz,  czasem  mogły  zdarzyć  się  zupełnie  inne  sytuacje.  Powinieneś  wziąć  to  pod  uwagę.

    – Jak  na  razie  zupełnie  inne  sytuacje  się  nie  zdarzały.  Tylko  ty  tego  chciałeś,  nikt  więcej,  więc  wiesz  co  może  być  w  przyszłości.

    – Tak,  tak.  Masz  rację.  Ale  skończmy  już  ten  temat.  Pójdę  teraz  do  siebie,  a  ty  odpocznij  trochę.

       Duch  nic  nie  odpowiedział,  a  Pan  wyszedł  z  jego  komnaty  i  zadowolony  udał  się  do  swoich.

       Następnego  dnia  przed  południem,  Pan  znów  zjawił  się  u  Ducha.  Chciał  jeszcze  porozmawiać  o  swoich  planach,  o  których  już  wprawdzie  go  informował,  ale  miał  pewne  wątpliwości,  którymi  chciał  się  z  nim  podzielić.  Zjawił  się  u  Ramina  i  zanim  ten  go  zaanonsował,  wyminął  go  szybko  i   już  od  drzwi  powiedział:

    – Witam  cię  Duchu! 

       Duch  jak  zwykle  siedział  w  swoim  fotelu.  Ramin  wycofał  się  niezauważony.

    – Witam – powiedział  Duch. – Z  czym  przychodzisz  dzisiaj?

    – Chciałem  zobaczyć  jak  się  czujesz.  I  tak  w  ogóle  porozmawiać.

    – O!  Dziękuję.  Czuję  się  świetnie.  A  jak  ty?

    – Też  wspaniale. Wiesz – tym  razem  nie  martwiłem  się  o  ciebie  tak  jak  poprzednio.

    – Może  tym  razem  nie  miałeś  takiego  powodu?

    – Jakoś  inaczej  to  odczuwałem.  Bardziej  spokojnie.

    – To  dobrze.  Nie  było  się  czym  martwić.  Może  tylko  tym,  że  Elżbieta  siedziała  w  cieniu.  

    – W  cieniu?!  Zdziwił  się  ogromnie  Pan.

    – No,  może  nie  całkowicie,  ale  powiedzmy  w  półcieniu.

         – Coś  podobnego!  Coś  podobnego!  Za  późno  tam  przybyłeś!

    – Nie.  To  niemożliwe.  Leciałem  tam  z  normalną  szybkością.  Tu  nie  mogło  być  pomyłki.  Wyleciałem  też  zaraz  potem  jak  mi  kazałeś,  przecież  wiesz.

    – Coś  podobnego!  Coś  podobnego!  Musiałem  się  pomylić  w  swoich  obliczeniach.  Dlaczego  nie  powiedziałeś  mi  o  tym  wczoraj,  zaraz  po  przylocie?

    – I  tak  byś  niczemu  już  nie  zaradził.  Nie  było  sensu  cię  niepokoić.  Poza  tym – nie  myślałem  o  tym.

         – I  mimo  wszystko  zacieniłeś?

         – Oczywiście!  Przecież  to  czułeś!

         – Tak,  tak.  Czułem.  Tylko  żeby  z  tego  nie  wyszło  coś  nienormalnego?

    – To  niemożliwe.  Na  pewno  będzie  to  ktoś  zrodzony,  a  nie  stworzony  i  podobny  do  ciebie.  Może  trochę  inny  niż  reszta  ludzi.  Może  nie  zupełnie  podobny  do  dzisiejszego  człowieka.  Może  bardziej  do  małpoluda,  bo  te  czasy  są  takie,  że  ludzie  nie  są  już  w  pełni  ukształtowani  na  twój  obraz  i  podobieństwo.  Twój  obraz  i  twoje  podobieństwo  pokutowały  dawno  temu,  jeszcze  Ezaw  miał  te  cechy.  Teraźniejsi  ludzie  już  ich  nie  mają.  Ale  on  i  tak  będzie  posłuszny  twojej  woli – więc  czym  się  martwisz? – zapytał  Duch. – Do  prostowania  ścieżek  przed  twoim  synem  na  pewno  będzie  się  nadawał.  Zrobi  to  wyśmienicie.  Może  nawet  będzie  bardziej  popularny  niż  twój  syn – wśród  żydowskiego  plebsu – oczywiście.

    – Nie,  nie  martwię  się.  Tak  tylko  myślałem  na  głos – po  czym  odwrócił  się  tyłem  do  Ducha  i  nic  nie  mówiąc  wyszedł  z  jego  komnaty.

       Duch  skręcił  i  przekrzywił  lekko  swoją  głowę,  podniósł  do  góry  brwi,  wydął  wargi,  wyglądał  jakby  intensywnie  nad  czymś  myślał,  dziwiąc  się  jednocześnie,  a  potem  powróciwszy  już  do  normalnego  stanu  zamknął  oczy  i  poddał  się  całkowitemu  relaksowi.  Ten  relaks  został  przerwany  przez  jego  osobistego  służącego,  który  wszedł  do  komnaty  z  zapytaniem  czy  nie  trzeba  im  czegoś  podać.  Nie  zauważył,  jak  Pan  wychodził.  Duch  odprawił  go  ruchem  ręki.

       Wróciwszy  do  siebie  Pan  zamknął  się  w  swoich  apartamentach  i  przykazał  Xenowi,  aby  pod  żadnym  pozorem  nikogo  nie  wpuszczał.

    – Nikogo!  Rozumiesz?  Nikogo! – mówił  podniesionym  głosem. – Nie  wiem  jak  długo  będzie  to  trwać.  Kiedyś  odwołam  ten  zakaz.  Ale  nie  dzisiaj. – Rozumiesz?!

       Takim  widział  go  Xen  po  raz  pierwszy.  Już  wcześniej  zauważył  pewne  zmiany  w  jego  zachowaniu,  ale  teraz  były  one  nad  wyraz  drastyczne. 

Czyżby  Duchowi  coś  nie  wyszło?!  Ale  wczoraj  wszystko  wydawało  się  być  w  porządku…

       Niczego  nie  mógł  zrozumieć.  Usiadł  w  fotelu,  który  tym  razem  przestawił  pod  drzwi  i  czekał  nie  zmrużywszy  oka – czujny  jak  nigdy.  Po  dobrych  kilku  godzinach  usłyszał  klaśnięcie  i  czym  prędzej  wbiegł  do  komnaty  Pana.

    – Podaj  mi  koktajl – z  rumem,  nie  z  jego  zapachowym  wyciągiem!  Tylko  dolej  go  znacznie  więcej  niż  ostatnio.  Może  dwa  razy  tyle,  może  trzy.  Pamiętaj!   

       Xen  jak  zwykle  szybko  spełnił  życzenie  Pana,  po  czym  znów  usiadł  w  fotelu  przed  drzwiami. 

Jeszcze  kilka  takich  sytuacji  i  Pan  zacznie  pić  sam  rum pomyślał.

       Dopiero  po  latach  dowiedział  się  co  tak  bardzo  wyprowadziło  Pana  z  równowagi.  Tymczasem  w  Niebie  wszystko  powoli  wracało  do  normy.