JustPaste.it

Z jednej klasy

Kiedy chodziłem do liceum, naturalną sprawą było szukanie swojej, bliskiej towarzyszki.

Stała na korytarzu, przy sali nr 25. Nie sposób było przejść obojętnie obok niej. Każdy facet musiał się odwrócić i wyraziście cmoknąć. Była niska, ale jej sylwetka miała to „coś” w sobie, co przykuwa wzrok. Wydatny biust, wcięcie w talii i oczy, czarne, wyraziste jak soczyste borówki. Okazało się, że będziemy w jednej klasie. Przez całe cztery lata ogólniaka dużo z sobą rozmawialiśmy, bo tak jak ja, dojeżdżała do szkoły. Spóźnione autobusy były dobrym powodem do rozmów. Uwielbiałem na nią patrzeć starałem się to robić skrycie, ale nie zawsze to wychodziło. Te jej roześmiane oczy, miała zawsze tyle energii w sobie. Istny wulkan namiętności. A zarazem róża z kolcami, wydawałoby się, nie do zdobycia. A jednak udawało się to mojemu koledze Jarkowi. To on był jej chłopakiem. Ja miałem mierne szanse. Dla mnie pozostawały, tylko chwile wieczornych marzeń do poduszki. Ja z sylwetką puszystego chłopaka, nie miałem żadnych złudzeń. Za wysokie progi. Nie masz chłopie szans. Zasypiałem, więc tylko z jej imieniem na ustach. W moich snach była tylko moja.

Po maturze dowiedziałem się, że pracuje w przedszkolu. Nie dostała się na swoją ukochaną pedagogikę. Mnie też się nie powiodło – startowałem na medycynę. Postanowiłem ją odwiedzić. Kiedy wyszła do mnie z sali maluchów, zadrżało serce, wróciły wspomnienia. Pojawił się znów ból brzucha. Była jeszcze bardziej, bardziej. Słów nie mam. Wpatrzony w nią chwytałem każdą chwilę zauroczenia, serce krzyczało z radości, ze szczęścia. Motyle w żołądku robiły swoje. Miała tylko chwilę, opowiadała o pracy, o swoich planach. Zawsze lubiła dużo mówić. Głos brzmiał jak anielska harfa. Robiło się tak jakoś miękko. Słuchałem, słuchałem. Lubiłem ją słuchać. Nie pamiętam co tam mówiła, ale dla moich uszów wystarczyło brzmienie jej głosu. Obiecałem, że napiszę do niej. Jak to zwykle bywa: ona prosi cię o list a ty jej obiecujesz i …. Ja jednak napisałem. Każdy wolny czas, ale co ja plotę każdą chwilę spędzałem na układaniu listu. Wyszło ze cztery strony. Lubiłem pisać, nie było to trudne. Zaproponowałem przyjaźń, niby potrzebowałem kogoś, komu mógłbym opisywać swoje życie, swoje problemy. Korespondencja się rozwijała .”Moja przyjaciółka” zwierzała mi się prawie ze wszystkiego. Liczba listów dawno przekroczyła setkę. Odbieranie listów i czytanie przerosło w ceremoniał i najważniejszą część dnia. Wszystko inne zostało odsuwane na plan dalszy. Odważyłem się i zaprosiłem ją na sylwestra, takiego domowego, „ala prywatka”. Zaczęły się przygotowania i to oczekiwanie. Do tego wszystkiego choroba dziadka. Umierał. Wtedy tak bardzo mi zależało, żeby przetrzymał do nowego roku. Tak bardzo mi zależało. Tak bardzo.

Zaraz po świętach ranny dzwonek telefonu rozwiał wszystkie plany. Dziadek umarł. Pogrzeb w sylwestra. Wyobrażacie sobie, w sylwestra. Przeklęta chwila, najgorsza wiadomość, jaka mogła mnie spotkać. Pojechałem do niej. Drżącym głosem przekazałem wiadomość o śmierci dziadka. Na szczęście ona nie chciała już nic innego załatwiać. Chciała spędzić mimo wszystko, gdzieś ten dzień. Teraz już było dobrze. Już dobrze. Umówiliśmy się, że do mnie przyjedzie na dwie godziny przed końcem roku.

Biedny dziadziuś był fantastycznym człowiekiem. Uwielbiałem go słuchać. Był świetnym gawędziarzem. Kochałem go bardzo, ale nie mogłem się smucić w dniu jego pogrzebu. Powinienem, ale było to ponad moje siły. Po pogrzebie dziadka, czekałem z niecierpliwością na to spotkanie. Stypa się przeciągała. Okazało się, że rodzinka też chce poznać „moją dziewczynę”. Nikt nie uwierzył, że to tylko koleżanka. Po stypie pozostało sporo rodzinki. Gdy zadzwonił dzwonek zrobiła się ogromna cisza, wszyscy spoglądali na siebie porozumiewawczo. Byłem wściekły. Otworzyłem drzwi, oniemiałem. Słyszałem walenie serca. Uwierzcie to był potężny łomot. Wszyscy podglądali zza drzwi mojego gościa. Konsternacja. Zawód na jej obliczu. Dałem plamy. Co robić? Wyszliśmy szybko na długi spacer, chociaż było bardzo zimno, mróz dawał się we znaki. Ja jednak nie czułem chłodu. Niebo pokryte było gwiazdami, jak na zamówienie. Ona opowiadała mi o cudownym Wrocławiu - tam rozpoczęła studia. Buzia jej się nie zamykała. Ja słuchałem, jak zwykle milczący, wpatrzony w nią, w najpiękniejszą z gwiazd. Zapomniałem o całym świecie. Zapomniałem o pogrzebie, o czekającej rodzince, o sylwestrze. Opatulona była długim, białym szalem z mięciutkiej włóczki. Jej oczy świeciły niecodziennym blaskiem. W świetle księżyca podziwiałem jej długie czarne rzęsy i rumiane od zimna policzki. Chciałem wykrzyczeć swoją radość na cały głos, że ją kocham. Ale nie mogłem. Coś mnie trzymało za gardło. Była przy mnie. Tu i teraz. W taki dzień. Gdy nagle stanęła i odwróciła się do mnie sparaliżowało mnie. Dramat, bezradność. Cisza. Spojrzała na mnie, ale już innymi oczyma. Nie było w nich zadziorności, zwykłej porywczości, były zamglone, romantyczne. Przytuliła się do mnie. W tym momencie odjechałem. Świat zawirował się wokół mnie. Tak długo czekałem, słodka nagroda. Nie wypowiedziała ani jednego słowa, nie musiała… zrozumiałem…była moja

Ta dziewczyna jest do dzisiaj moją żoną i matką naszych dzieci. Od niedawna mamy wnuka. A jej oczy nadal świecą, romantycznie uwodząc mnie co dnia. Minęło 25 lat i nic się nie zmieniło. Wciąż wypatruje pełen miłości jej widok, wsłuchuje się w anielskie brzmienie jej głosu.