JustPaste.it

Trójca. Część 7

Podróż Pana

Podróż Pana

 

       Znów   mijały  dni  i  tygodnie.  Już  nie  miesiące  i  lata  jak  poprzednio,  ale  dni  i  tygodnie  w  których  Pan  z  niecierpliwością  czekał  na  chwilę,  w  której  będzie  mógł  w  określonym  konkretnie  celu  zejść  na  Ziemię.  Niecierpliwił  się.  Chodził  po  swoich  komnatach  nerwowo  gestykulując  i  mamrocząc  do  samego  siebie.  Nie  mógł  się  tej  chwili  doczekać.  W  końcu  nadszedł  ten  dzień.  Upragniony  dzień  w  jego  życiu.  Wstał  tak  wcześnie,  aż  zdziwiony  Xen  zapytał:

    – Jego  Ekscelencja  nie  mógł  spać?

    – Nie  pytaj  teraz!  Nie  ma  na  to  czasu.  Przygotuj  mi  nową  sutannę  i  zapakuj  ją  do  jakiegoś pokrowca  ubraniowego.  Zawołaj  też  serafina,  no ...  Solisa  oczywiście.  A ...  powiedz  mu  żeby  naszykował  mi  zupełnie  nowy  kombinezon…,  i  niech  go  tu  ze  sobą  przyniesie.

       Xen  pospiesznie  wykonywał  wszystkie  polecenia.  Czuł  tą  gorączkową  atmosferę,  ten  pośpiech.  Czuł,  że  jest  to  coś  ważnego,  że  to  wszystko  trzeba  spełnić  natychmiast.  Czuł,  że  teraz  ma  Panu  mówić  „Ekscelencjo”,  a  może  „Eminencjo”.  Potem  atmosfera  nie  będzie  już  taka  gorąca  i  będzie  mógł  powrócić  do  towarzyskiej  formy.

       Kiedy  Xen  pakował  Panu  nową  sutannę,  przyszedł  Solis  z  kombinezonem.  Pan  niezwłocznie  kazał  Xenowi  pomóc  się  ubierać,  a  do  Solisa  powiedział:

    – Powiedz  Gabrielowi,  że  tym  razem  nie  będę  go  potrzebował,  a  Duchowi,  że  przez  kilka  dni  mnie  nie  będzie. 

       Cherubin,  stojąc  obok  z  naszykowanym  kombinezonem,  zanim  zaczął  mu  pomagać  powiedział:

    – Może  byś  się  wykąpał  przed  podróżą – Panie.  W  podróży  nie  będziesz  miał  tej  możliwości.

       Pan  spojrzał  na  niego,  zastanowił  się  chwilę.

    – Masz  rację,  w  podróży  nie  będzie  już  tej  możliwości.

       Szybkim  krokiem  udał  się  do  łazienki,  a  za  nim  jego  nieodzowny  Xen.  Zrzucił  z  siebie  ubranie,  które  służący  skrzętnie  pozbierał  z  posadzki  i  powiesił  na  wieszaku.  Brał  prysznic.  Robił  to  szybko  i  sprawnie.  Tym  razem  nie  miał  czasu  na  przyjemności.  Xen  czekał  już  z  naszykowanym  prześcieradłem  kąpielowym.  Kiedy  Pan  skończył,  owinął  w  nie  Pana,  a  oddzielnym  ręcznikiem  wytarł  jego  nogi.  Potem  z  wieszaka  zdjął  jego  spodnią  garderobę.  Pan  zrzucił  z  siebie  prześcieradło  jak  zwykle  stając  przed  nim  nago,  a  Xen  podając  mu  poszczególne  jej  części  powiedział:

    – Zawsze  kiedy  ci  pomagam  w  kąpieli – Panie – podziwiam  wielkość  twojego  przyrodzenia.  Czy  Adama  też  tak  hojnie  obdarzyłeś? – zapytał.

    – O  tak!  Tak!  W  przeciwnym  razie  Ewa  nie  byłaby  z  niego  zadowolona.  Ale  Adam  nie  był  tak  władczy  jakby  to  wynikało  z  wielkości  jego  przyrodzenia.  Najpierw  stworzyłem  mu  Lilith  i  nie  umiał  sobie  z  nią  poradzić.  Wydaje  mi  się,  że  Adam  był  wystarczająco  jurny,  a  właściwie  tak  to  czuję.  Może  Lilith  była  zbyt  dominująca?

    – Nie  rozumiem  tego  co  mówisz – Panie.  Co  to  znaczy  zadowolona,  dominująca? 

    – Dominująca,  to  znaczy  przywódcza,  przejmująca  inicjatywę,  a  zadowolenie,  to  chyba  wiesz.  To  dokładnie  to,  co  w  Niebie.  Rozmnażanie  się  przynosi  ludziom  duże  zadowolenie.  To  znaczy  kiedy  spółkują,  oczywiście  wtedy  są  ze  sobą.  Gdyby  Ewa  nie  była  zadowolona,  to  nie  dopuszczałaby  do  siebie  Adama  i  ludzie  by  mi  się  nie  rozmnażali.  Aby  samica  i  samiec  byli  wystarczająco  zadowoleni,  samiec  musi  mieć  wielkie  przyrodzenie.  Widzisz – neandertalczyk  mi  wymarł,  to  tylko  małpolud,  ale  wymarł.  Widocznie  samcowi  zrobiłem  zbyt  małe  przyrodzenie,  a  samicy  za  duży  otwór  kopulacyjny. Ale  samica  musiała  mieć  duży  otwór,  bo  neandertal  miał  dużą  głowę,  więc  samica  by  nie  rodziła.  Potem  zrobiłem  kromaniończyka – zmniejszyłem  mu  głowę,  a  zatem  mózg.  Samcowi  zachowałem  takie  same  narządy  jak  miał  neandertal,  to  znaczy  ich  wielkość,  a  samicy  zmniejszyłem  otwór  kopulacyjny.

    – Jak  jej  zmniejszyłeś  otwór  kopulacyjny,  a  jemu  głowę,  to  po  pierwsze  kronomaniończuk  mógł  mieć  problemy  z  umieszczeniem  tam  swojego  narządu,  a  po  drugie – gorzej  myślał…

    – Wiesz…  Myślenie…  To  nie  takie  ważne.  A  z  umieszczeniem  tam  tych  narządów  nie  mógł  mieć  takich  jak  mówisz  problemów.  Wystarczyło,  że  namacał  go  palcem.

    – No  i  co?  I  co  potem?

    – Potem  przyłożył  się  do  tego  siłowo,  w  żadnym  przypadku  nie  intelektualnie.  Intelekt  nie  wchodzi  tutaj  w  rachubę.  Tego  nie  można  robić  intelektualnie.  W  tym  przypadku  wielkość  jego  mózgu  nie  miała  żadnego  znaczenia.  A  w  zasadzie  to  miała,  bo  czym  mózg  mniejszy  tym  lepszy.

    – No  tak…  No,  ale  co  potem? – dociekał  Xen.

    – Jeśli  już  tak  szczegółowo  o  to  pytasz,  to  jak  już  umieścił  tam  swój  narząd…  no  to…  no  to…ach – tego  nie  robi  się  ot  tak…  od  niechcenia.  Nie  można  włożyć  trochę  i  już  być  zadowolonym.  Tam  trzeba  włożyć  całość  i  robić  to  z  zapałem – powiedział  trochę  zdenerwowany  Pan. 

    – No  tak.  Z  tego  co  mówisz  jasno  wynika,  że  zawsze  trzeba – powiedzmy – po  pańsku.

    – A  jak  to  rozumiesz…  Xen? – zapytał  mocno  zaciekawiony.

    – No  chyba  po  same…  ach… – teraz  przerwał  Xen.  Co  ci  będę  tłumaczył – Panie – przecież  sam  to  dobrze  wiesz.

    – Ach  tak.  Rozumiem. Wiesz,  że  coś  w  tym  jest!  Nigdy  się  nad  tym  nie  zastanawiałem,  ale  tak  to  chyba  jest,  bo  dopiero  ten  małpolud  był  dobry.  Dopiero  ten  małpolud  przyniósł  mi  duże  doświadczenie  konstrukcyjne.  Dopiero  wtedy  nabrałem  praktyki.  Ale  to  tylko  małpolud.  Ale  jak  w  Raju  lepiłem  człowieka,  to  nie  miałem  już  żadnych  problemów. 

    – Jak  to  nie  miałeś  problemów  jak  Adam  nie  mógł  sobie  poradzić  z  Lilith, i  musiałeś  mu  stworzyć  drugą  kobietę – Ewę?

    – No  tak.  Ale  to  nic  takiego – powiedział  Pan  lekceważąco. – W  tych  sprawach  Lilith  nie  była  mu  posłuszna.  Tak  czasem  bywa,  ale  poza  tym… – teraz  już  wyraził  pozytywną  opinię  o  swoim  dziele,  i  z  głębokim  zrozumieniem  pokiwał  głową. – Przecież  musiałem  mu  stworzyć Ewę,  skoro  skarżył  się  na  Lilith.  A  w  ogóle  to  ja  mu  się  nie  dziwię.  Kobieta  ma  być  uległa…  Płeć  przeciwna  ma  być  uległa.  W  tych  sprawach – zawsze  uległa…  Dopiero  Ewa.  Ta  tak…  Ta  była  posłuszna…  choć  nie  we  wszystkim…  ale  w  tych  sprawach  była – mówił  jak  gdyby  od  niechcenia.

    – Może  Adam  za  rzadko  szukał  otworu?

    – Może…  Ale  nie…  Nie  podejrzewam  go  o  to.  Obdarzyłem  go  wystarczającym  temperamentem.

    – Ale  mózg  miał  mniejszy  niż  neandertal,  bo  zmniejszyłeś  mu  głowę.

    – Już  ci  mówiłem,  że  wielkość  mózgu  nie  ma  tutaj  nic  do  rzeczy.  Ale  to  nawet  dobrze – nie  myślał  o  innych  sprawach.

    – Rzeczywiście  mówiłeś.  Ale  z  tego  co  mówisz  jasno  wynika,  że  Abram,  Ismael  z  Izaakiem,  i  Ezaw  z  Jakubem  też  mieli  przyrodzenie  równie  pokaźnych  rozmiarów.  Słyszałem,  że  wszystkie  twoje  narody  mają  te  narządy  tak  obfite.  Dobrze  słyszałem? – zapytał  Xen.

    – Tak,  bardzo  dobrze.  Takie  muszą  mieć.  Już  ci  mówiłem,  że  z  tego  muszą  czerpać  przyjemność,  inaczej  by  mi  się  nie  rozmnażali.  Ale  źle  mówisz,  że  tylko  moje.  Wszystkie  narody  są  moje.

    – No  dobrze,  trudno  się  z  tym  nie  zgodzić.  Wszystkie  narody  są  twoje – Panie,  ale  nie  wszystkie  narody  są  tak  hojnie  wyposażone  w  te  narządy,  jak  narody  bezpośrednio  pochodzące  z  Raju.  Tak  mówili  o  tym  Ci,  którzy  tam  byli.  Weźmy  na  przykład  takich… – nie  dokończył,  bo  zjawił  się  Solis  i  Pan  zwrócił  się  do  niego  mówiąc:        

    – Powiedziałeś? 

    – Tak – Panie.

    – Teraz  idź  i  sprawdź  mi  mojego  serafina.

    – Zawsze  jest  gotowy  do  drogi – mówiąc  to,  ukłonił  się  Panu.

    – Tak.  Wiem  o  tym.  Ale  sprawdź  go  jeszcze  raz.  Osobiście.  Nie  chcę  mieć  żadnych  kłopotów  w  podróży. – z  naciskiem  powiedział  „żadnych”. – I  zamelduj  mi  to  zaraz  jak  tylko  sprawdzisz.

       Kiedy  Solis  wyszedł,  Xen  wracając  do  poprzedniej  rozmowy,  zapytał:

    – A  dlaczego  ja  nie  mam  tych  narządów?

    – Żaden  cherub  ich  nie  ma – odpowiedział  Pan.

    – Ale  dlaczego?

    – Kiedy  was  tworzyłem  intuicja  podpowiadała  mi,  że  wy,  cherubini  nie  możecie  mieć  ich.  Płciowość  aniołów  to  skomplikowana  sprawa.  Spójrz  na  Lucyfera – pierwszy  z  serafinów,  jeden  z  tych  którzy  tak  jak  ja  ma  przyrodzenie – i  co?  Do  pewnego  czasu  był  niezastąpiony  i  nagle  się  zbuntował.  Musiałem  go  strącić.  Och!  Zabrał  mi  jedną  trzecią  aniołów.  Wiesz,  że  oni  wszyscy  mają  przyrodzenia?  Zapomniałem,  miały  je  jeszcze  archanioły,  ale  z  wyjątkiem  Metatrona,  przed  wstąpieniem  do  Nieba  zostały  wytrzebione,  to  znaczy  wykastrowane.  To  byli  kapani  świątyni  esseńskiej – oczywiście.  Metatron  to  piąty  potomek  Seta – Henoch.  Wędrował  ze  mną  pod  chmurami.  Ale  to  spokojny  archanioł.  Czasem  tak  bywa,  że  samiec  jest  spokojny.  Jednak  generalnie  wszystkie  samce  mają  to  do  siebie,  że  są  niespokojne.  Jak  chcesz,  aby  były  spokojne,  to  musisz  je  wytrzebić,  czyli  wyciąć  im  część  przyrodzenia – jądra. 

       Xen  zapiął  już  ostatni  guzik  w  Pana  kombinezonie.  Strój  lśnił  świeżością.  Pan,  jak  nigdy  dotąd,  starannie  przygotowywał  się  do  lotu.  Właśnie  wszedł  Solis  powiedzieć,  że  serafin  jest  sprawdzony  i  w  pełni  sprawny.  Słysząc  to  Pan,  kazał  Xenowi  zanieść  pokrowiec  z  sutanną  do  pojazdu,  a  sam  pozostał  w  komnacie  jeszcze  raz  dając  Solisowi  ostatnie  wskazówki.

       Kiedy  wrócił  Xen,  Pan  trzymając  w  jednej  ręce  hełm,  a  w  drugiej  mapy  nawigacyjne  powiedział  do  niego:

    – Gdyby  ktoś  o  mnie  pytał,  czego  się  nie  spodziewam,  to  powiedz,  że  przez  najbliższe  dni  nie  będę  przyjmował,  a  gdyby  był  natrętny,  to  powiedz  mu,  że  mnie  nie  ma  i  w  najbliższych  dniach  nie  będzie,  i  nie  wiesz  gdzie  jestem.  Tak  samo  ty – zwrócił  się  do  Solisa.

    – Tak  jest,  Ekscelencjo – powiedział  Xen,  a  serafin  tylko  przytakująco  skiną  głową.

    – to  będzie  nawet  prawdą,  bo  nie  wiem  dokąd  mój  pan  się  udaje! – dodał  Xen.

    – Na  razie  nie  możesz  tego  wiedzieć.  Na  te  sprawy  przyjdzie  czas  potem. – Teraz  pospiesznym  krokiem  ruszył  w  kierunku  drzwi.

       Kiedy  był  już  przy  drzwiach  garażu  w  którym  stał  jego  serafin,  położył  dłoń  na  ramieniu  towarzyszącego  mu  serafina  i  rzekł:

    – Dbaj  o  nasze  sprawy,  być  może  wrócę  później  niż  zamierzam. 

       Z  półki  przed  drzwiami  wziął  pokrowiec  z  sutanną  przyniesioną  tutaj  przez  Xena,  potem  podszedł  bliżej  do  drzwi,  a  te  otworzyły  się.  Kiedy  się  zamknęły,  Solis  odwrócił  się  i  udał  do  swojego  biura.

                                                         *

        Jego  sześcioskrzydły  anioł  ognisty  bezgłośnie  mknął  przez  czarną  przestrzeń,  do  której  dostał  się  przez  wrota  czasu  w  garażach  Niebios.  Po  pewnym  czasie  podróży,  w  odległej  dali  ujrzał  niebieski  twór  wielkości  małej  piłki. 

To  Ziemiaprzemknęło  mu  przez  myśl. – Ta  niebieska  atmosfera  zawsze  będzie  mi  ją  zdradzać.

       Zbliżał  się  do  niej  od  strony  zachodniej,  oczywiście  zachodniej  w  ziemskich  kategoriach  myślenia. 

Ziemia  to  punkt  odniesienia  Wszechświata.  Tak  myślą  na  Ziemi  i  jest  to  prawdą;  ależ  mi  się  to  udało –  zachwycił  się  tym  co  stworzył. Dobrze  wtedy  wybrałem  naród.  Jeżeli  nawet  nie  byli  mi  posłuszni,  to  muszę  im  to  wybaczyć – jestem  przecież  wybaczający myślał  dalej. Ach  ci  Żydzi – wierzą  we  mnie,  wierzą  mocno.  Tylko  szkoda,  że  każdy  po  swojemu.  Teraz  trzeba  im  tą  wiarę  bardziej  uzmysłowić,  wpoić,  roznieść  to  na  pogan,  kompletnie  zmienić  zaczęty  przez  pogaństwo  kierunek.  To  trzeba  zrobić  teraz,  już,  w  tej  chwili.  Muszą  to  wiedzieć  co  najmniej  przez  następnych  tysiąc  pięćset  lat,  może  dwa,  może  jeszcze  dłużej.  Gdy  rozwój  nauki  będzie  taki  jak  teraz,  to  co  chwilę  będą  odkrywać  „inną  prawdę”,  aż  dojdą  do  jej  sedna.  Wkrótce  pojawi  się  Luter,  Kopernik,  Kepler,  Kartezjusz  z  Pascalem  i  Newton,  Spinoza  i  Leibniz,  Kant  i  Heweliusz,  i  inni.  Niekończąca  się  lawina  postępu.  Ta  lawina,  kiedy  się  już  zacznie,  nie  będzie  miała  końca  tak  jak  ja  początku.  Tą  chwilę  trzeba  odsunąć  jak  najdalej.  Teraz  w  Narodzie  Wybranym  zakorzeniony  jest  mój  zakon.  Co  będzie  jak  zniknie?  Wszędzie,  oprócz  Narodu  Wybranego,  tylko  jakieś  bałwany  i  fałszywi  bogowie.  Wiarę  we  mnie  trzeba  rozpowszechnić,  dać  ją  niewolnikom,  plebsowi  i  poganom – tym  psom  niewiernym.  Oni  zrobią  resztę.  Trzeba  tylko  czasu.  Nawet  nie  tak  wiele.  Jak  nie  zrobię  tego  teraz,  to  Kopernik  z  Keplerem,  Spinoza  z   Kantem,  Bohr  z  Maxwellem,  Schroedinger,  Plank,  Einstein  czy  Heisenberg  pojawią  się  o  całe  wieki  wcześniej.  Zniszczą  zakon,  żydowską  wiarę.  Jedynie  ten  ostatni  ze  swoją „zasadą  nieoznaczoności”,  nieświadomie  będzie  mnie  bronił.  On  im  powie,  że  nie  można,  ale  nie  powie  im,  że  beze  mnie,  a  oni  uznają  to  za  prawo,  tylko  że  nie  zrozumieją  dlaczego?  Moja  zasada  nieoznaczoności.

       Był  już  blisko  celu.  Wchodził  w  atmosferę.  Powoli  wyhamowywał  prędkość  i  mocno  obniżył  lot.  Przed sobą  miał  obie  Ameryki,  które  dość  szybko  minął.  Pod  nim  rozciągał  się  ogromny  zbiornik  wody  nazwany  przez  Ziemian  Morzem  Atlasa.  Spojrzał  na  wyświetlacze.  Wskazywały,  że  leci  po  ziemskim  równiku.  Za  szybą  jego  serafina,  jeszcze  w  ogromnej  dali,  po  swojej  lewej  stronie  zauważył  ląd.  Nie  widział  go  w  całości,  bo  większa  jego  część  była  daleko  w  przodzie,  ale  wiedział  już,  że  to  Afryka. 

       Leciał  dalej,  dopiero  kiedy  przed  sobą,  lekko  po  lewej  stronie  ujrzał  małą  wyspę,  skręcił  pod  kątem  czterdziestu  pięciu  stopni  dokładnie  na  północny-wschód.  Wreszcie  oglądał  to  co  „siał”  i  „sadził „ – lasy  równikowe,  potem  rozległe  sawanny  i  pustynie.  W  końcu   znalazł  się  nad  długim  wąskim  morzem,  przez  które  wcześniej  Jahwe  prowadził  Izraela,  a  po  jego  szybkim  przebyciu  znów  skręcił  w  lewo  o  czterdzieści  pięć  stopni  i  leciał  już  na  północ.  Wyjął  szczegółowe  mapy  tego  rejonu  i  nawigując  dokładnie  według  nich,  oraz  według  tego  co  widział  na  Ziemi,  zmierzał  do  upragnionego  celu,  czyli  Nazaretu.  Tam  wychowuje  się  Maria  zrodzona  z  Anny  zacienionej  Duchem.  Już  od  tygodnia  poślubiona  jest  cieśli  Józefowi.  Zgodnie  z  żydowskim  zwyczajem  za  jakiś  czas,  Józef  przyjmie  ją  do  swojego  domu. 

      Szukając  dogodnego  miejsca  do  lądowania, Pan  kilkakrotnie  okrążył  Nazaret.  Wszystko  wydawało  mu  się  albo  zbyt  odległe  od  miasta,  albo  nieprzydatne  na  lądowisko.  Stał  się  niespokojny,  nerwowy.  Przygotowywał  się  psychicznie  do  tego,  co  miało  nastąpić.  Wreszcie,  zaraz  przy  gaju  figowym  znalazł  właściwe  miejsce  i  tam  wylądował  ukrywszy  między  jego  drzewami  swojego  serafina.  Uspokoił  się.  Zdjął  kombinezon,  którego  używał  w  tej  podróży  i  ubrał  przygotowaną  mu  przez  Xena  sutannę.  Na  nogi  założył  używane  wówczas  w  tamtym  rejonie  sandały – nie  były  dla  niego  czymś  nieznanym,  bo  w  Niebie  też  ich  powszechnie  używano.  Tak  ubrany  mógł  już  opuścić  swój  pojazd.  Kiedy  wyszedł  na  zewnątrz  zorientował  się,  że  jej  dom  jest  tuż  za  gajem,  za  tym,  który  ma  przed  sobą. 

       Zostawił  swojego  serafina  i  dalej  udał  się  piechotą.  Kiedy  minął  gaj,  z  dala  zobaczył  rzymskich  legionistów.  Budowali  drogę.  Stanął  na  chwilę,  patrzył,  aż  w  głowie  pojawiła  mu  się  wspaniała  jego  zdaniem  myśl – zamienić  swoją  sutannę  na  taki  strój  jak  miał  ich  dowódca.  To  z  pewnością  wzbudzi  w  Maryś  większy  pociąg  do  niego.  Szybko  więc  zmienił  swoją  sutannę  w  ubiór  legionisty.  Jego  sylwetka  wyglądała  teraz  dużo  bardziej  ponętnie.  Młodzieńczo  wyglądały  odsłonięte  ramiona  i  łydki,  i  tylko  twarz  kontrastowała  z  nowym  wyglądem – bo  miał  już  brodę.  Jeszcze  krótką,  ale  już  miał.  Poszedł  dalej  i  na  łące  tuż  za  gajem  w  którym  wylądował,  ujrzał  jakąś  dziewczynkę  zbierającą  kwiaty.  Podszedł  do  niej  mówiąc:

    – Sama  tak  biegasz?  Nie  boisz  się  żołnierzy?

    – Sama.  Teraz  nie  ma  wojny.  Jak  nie  ma  wojny,  to  oni  nie  robią  dzieciom  krzywdy – powiedziała  i  znów  schyliła  się  żeby  zerwać  kolejny  kwiatek. 

    – A  jak  cię  wołają?  Może  mi  powiesz? – zapytał  Pan  czując,  że  to  ona.

    – Wołają  mnie  Maryś – odpowiedziała.

    – A  dla  kogo  zbierasz  te  kwiatki? – zapytał  znów.

    – To  dla  Józefa.  Jestem  mu  poślubiona.  To  bardzo  przystojny  mężczyzna  i  zawód  ma  dobry.

Tak,  to  ona – dobrze  czułem – pomyślał.

  

 

       Opis,  w  jaki  sposób  odbywało  się  to  wszystko  co  Pan  zamierzył,  i  co  było  jego  udziałem  po  przylocie  na Ziemię,  i  spotkaniu  Maryś,  zostawiamy  wyobraźni  czytelnika.  W  zależności  od  niej,  czytelnik  może  odtworzyć  sobie  dalszy  przebieg  tych  wydarzeń,  wydarzeń  dużo  wcześniej  przez  Pana  zamierzonych.

       Poczynania  Pana  nie  muszą  być  zgodne  z  rzeczywistością,  lecz  z  wyobraźnią  czytelnika,  bo  skoro  Pan  obdarzył  nas  wyobraźnią, to  nie  po  to,  aby  z  niej  nie  korzystać  i  nie  może  oczekiwać  od  nas  tylko  wyobraźni  zgodnej  z  jego  wyobraźnią,  z  wyobraźnią  kościoła,  i  tych  wszystkich,  którzy  są  ukierunkowani  na  chrześcijaństwo,  bo  wtedy  ograniczyłby  ją  do  własnej – czyżby  w  takim  przypadku   była   ograniczona?

       Ale  człowiek  ma  wolną  wolę,  a  zatem   wolną,  niczym  nie  ograniczoną  wyobraźnię.