Podróż Pana
Znów mijały dni i tygodnie. Już nie miesiące i lata jak poprzednio, ale dni i tygodnie w których Pan z niecierpliwością czekał na chwilę, w której będzie mógł w określonym konkretnie celu zejść na Ziemię. Niecierpliwił się. Chodził po swoich komnatach nerwowo gestykulując i mamrocząc do samego siebie. Nie mógł się tej chwili doczekać. W końcu nadszedł ten dzień. Upragniony dzień w jego życiu. Wstał tak wcześnie, aż zdziwiony Xen zapytał:
– Jego Ekscelencja nie mógł spać?
– Nie pytaj teraz! Nie ma na to czasu. Przygotuj mi nową sutannę i zapakuj ją do jakiegoś pokrowca ubraniowego. Zawołaj też serafina, no ... Solisa oczywiście. A ... powiedz mu żeby naszykował mi zupełnie nowy kombinezon…, i niech go tu ze sobą przyniesie.
Xen pospiesznie wykonywał wszystkie polecenia. Czuł tą gorączkową atmosferę, ten pośpiech. Czuł, że jest to coś ważnego, że to wszystko trzeba spełnić natychmiast. Czuł, że teraz ma Panu mówić „Ekscelencjo”, a może „Eminencjo”. Potem atmosfera nie będzie już taka gorąca i będzie mógł powrócić do towarzyskiej formy.
Kiedy Xen pakował Panu nową sutannę, przyszedł Solis z kombinezonem. Pan niezwłocznie kazał Xenowi pomóc się ubierać, a do Solisa powiedział:
– Powiedz Gabrielowi, że tym razem nie będę go potrzebował, a Duchowi, że przez kilka dni mnie nie będzie.
Cherubin, stojąc obok z naszykowanym kombinezonem, zanim zaczął mu pomagać powiedział:
– Może byś się wykąpał przed podróżą – Panie. W podróży nie będziesz miał tej możliwości.
Pan spojrzał na niego, zastanowił się chwilę.
– Masz rację, w podróży nie będzie już tej możliwości.
Szybkim krokiem udał się do łazienki, a za nim jego nieodzowny Xen. Zrzucił z siebie ubranie, które służący skrzętnie pozbierał z posadzki i powiesił na wieszaku. Brał prysznic. Robił to szybko i sprawnie. Tym razem nie miał czasu na przyjemności. Xen czekał już z naszykowanym prześcieradłem kąpielowym. Kiedy Pan skończył, owinął w nie Pana, a oddzielnym ręcznikiem wytarł jego nogi. Potem z wieszaka zdjął jego spodnią garderobę. Pan zrzucił z siebie prześcieradło jak zwykle stając przed nim nago, a Xen podając mu poszczególne jej części powiedział:
– Zawsze kiedy ci pomagam w kąpieli – Panie – podziwiam wielkość twojego przyrodzenia. Czy Adama też tak hojnie obdarzyłeś? – zapytał.
– O tak! Tak! W przeciwnym razie Ewa nie byłaby z niego zadowolona. Ale Adam nie był tak władczy jakby to wynikało z wielkości jego przyrodzenia. Najpierw stworzyłem mu Lilith i nie umiał sobie z nią poradzić. Wydaje mi się, że Adam był wystarczająco jurny, a właściwie tak to czuję. Może Lilith była zbyt dominująca?
– Nie rozumiem tego co mówisz – Panie. Co to znaczy zadowolona, dominująca?
– Dominująca, to znaczy przywódcza, przejmująca inicjatywę, a zadowolenie, to chyba wiesz. To dokładnie to, co w Niebie. Rozmnażanie się przynosi ludziom duże zadowolenie. To znaczy kiedy spółkują, oczywiście wtedy są ze sobą. Gdyby Ewa nie była zadowolona, to nie dopuszczałaby do siebie Adama i ludzie by mi się nie rozmnażali. Aby samica i samiec byli wystarczająco zadowoleni, samiec musi mieć wielkie przyrodzenie. Widzisz – neandertalczyk mi wymarł, to tylko małpolud, ale wymarł. Widocznie samcowi zrobiłem zbyt małe przyrodzenie, a samicy za duży otwór kopulacyjny. Ale samica musiała mieć duży otwór, bo neandertal miał dużą głowę, więc samica by nie rodziła. Potem zrobiłem kromaniończyka – zmniejszyłem mu głowę, a zatem mózg. Samcowi zachowałem takie same narządy jak miał neandertal, to znaczy ich wielkość, a samicy zmniejszyłem otwór kopulacyjny.
– Jak jej zmniejszyłeś otwór kopulacyjny, a jemu głowę, to po pierwsze kronomaniończuk mógł mieć problemy z umieszczeniem tam swojego narządu, a po drugie – gorzej myślał…
– Wiesz… Myślenie… To nie takie ważne. A z umieszczeniem tam tych narządów nie mógł mieć takich jak mówisz problemów. Wystarczyło, że namacał go palcem.
– No i co? I co potem?
– Potem przyłożył się do tego siłowo, w żadnym przypadku nie intelektualnie. Intelekt nie wchodzi tutaj w rachubę. Tego nie można robić intelektualnie. W tym przypadku wielkość jego mózgu nie miała żadnego znaczenia. A w zasadzie to miała, bo czym mózg mniejszy tym lepszy.
– No tak… No, ale co potem? – dociekał Xen.
– Jeśli już tak szczegółowo o to pytasz, to jak już umieścił tam swój narząd… no to… no to…ach – tego nie robi się ot tak… od niechcenia. Nie można włożyć trochę i już być zadowolonym. Tam trzeba włożyć całość i robić to z zapałem – powiedział trochę zdenerwowany Pan.
– No tak. Z tego co mówisz jasno wynika, że zawsze trzeba – powiedzmy – po pańsku.
– A jak to rozumiesz… Xen? – zapytał mocno zaciekawiony.
– No chyba po same… ach… – teraz przerwał Xen. Co ci będę tłumaczył – Panie – przecież sam to dobrze wiesz.
– Ach tak. Rozumiem. Wiesz, że coś w tym jest! Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tak to chyba jest, bo dopiero ten małpolud był dobry. Dopiero ten małpolud przyniósł mi duże doświadczenie konstrukcyjne. Dopiero wtedy nabrałem praktyki. Ale to tylko małpolud. Ale jak w Raju lepiłem człowieka, to nie miałem już żadnych problemów.
– Jak to nie miałeś problemów jak Adam nie mógł sobie poradzić z Lilith, i musiałeś mu stworzyć drugą kobietę – Ewę?
– No tak. Ale to nic takiego – powiedział Pan lekceważąco. – W tych sprawach Lilith nie była mu posłuszna. Tak czasem bywa, ale poza tym… – teraz już wyraził pozytywną opinię o swoim dziele, i z głębokim zrozumieniem pokiwał głową. – Przecież musiałem mu stworzyć Ewę, skoro skarżył się na Lilith. A w ogóle to ja mu się nie dziwię. Kobieta ma być uległa… Płeć przeciwna ma być uległa. W tych sprawach – zawsze uległa… Dopiero Ewa. Ta tak… Ta była posłuszna… choć nie we wszystkim… ale w tych sprawach była – mówił jak gdyby od niechcenia.
– Może Adam za rzadko szukał otworu?
– Może… Ale nie… Nie podejrzewam go o to. Obdarzyłem go wystarczającym temperamentem.
– Ale mózg miał mniejszy niż neandertal, bo zmniejszyłeś mu głowę.
– Już ci mówiłem, że wielkość mózgu nie ma tutaj nic do rzeczy. Ale to nawet dobrze – nie myślał o innych sprawach.
– Rzeczywiście mówiłeś. Ale z tego co mówisz jasno wynika, że Abram, Ismael z Izaakiem, i Ezaw z Jakubem też mieli przyrodzenie równie pokaźnych rozmiarów. Słyszałem, że wszystkie twoje narody mają te narządy tak obfite. Dobrze słyszałem? – zapytał Xen.
– Tak, bardzo dobrze. Takie muszą mieć. Już ci mówiłem, że z tego muszą czerpać przyjemność, inaczej by mi się nie rozmnażali. Ale źle mówisz, że tylko moje. Wszystkie narody są moje.
– No dobrze, trudno się z tym nie zgodzić. Wszystkie narody są twoje – Panie, ale nie wszystkie narody są tak hojnie wyposażone w te narządy, jak narody bezpośrednio pochodzące z Raju. Tak mówili o tym Ci, którzy tam byli. Weźmy na przykład takich… – nie dokończył, bo zjawił się Solis i Pan zwrócił się do niego mówiąc:
– Powiedziałeś?
– Tak – Panie.
– Teraz idź i sprawdź mi mojego serafina.
– Zawsze jest gotowy do drogi – mówiąc to, ukłonił się Panu.
– Tak. Wiem o tym. Ale sprawdź go jeszcze raz. Osobiście. Nie chcę mieć żadnych kłopotów w podróży. – z naciskiem powiedział „żadnych”. – I zamelduj mi to zaraz jak tylko sprawdzisz.
Kiedy Solis wyszedł, Xen wracając do poprzedniej rozmowy, zapytał:
– A dlaczego ja nie mam tych narządów?
– Żaden cherub ich nie ma – odpowiedział Pan.
– Ale dlaczego?
– Kiedy was tworzyłem intuicja podpowiadała mi, że wy, cherubini nie możecie mieć ich. Płciowość aniołów to skomplikowana sprawa. Spójrz na Lucyfera – pierwszy z serafinów, jeden z tych którzy tak jak ja ma przyrodzenie – i co? Do pewnego czasu był niezastąpiony i nagle się zbuntował. Musiałem go strącić. Och! Zabrał mi jedną trzecią aniołów. Wiesz, że oni wszyscy mają przyrodzenia? Zapomniałem, miały je jeszcze archanioły, ale z wyjątkiem Metatrona, przed wstąpieniem do Nieba zostały wytrzebione, to znaczy wykastrowane. To byli kapani świątyni esseńskiej – oczywiście. Metatron to piąty potomek Seta – Henoch. Wędrował ze mną pod chmurami. Ale to spokojny archanioł. Czasem tak bywa, że samiec jest spokojny. Jednak generalnie wszystkie samce mają to do siebie, że są niespokojne. Jak chcesz, aby były spokojne, to musisz je wytrzebić, czyli wyciąć im część przyrodzenia – jądra.
Xen zapiął już ostatni guzik w Pana kombinezonie. Strój lśnił świeżością. Pan, jak nigdy dotąd, starannie przygotowywał się do lotu. Właśnie wszedł Solis powiedzieć, że serafin jest sprawdzony i w pełni sprawny. Słysząc to Pan, kazał Xenowi zanieść pokrowiec z sutanną do pojazdu, a sam pozostał w komnacie jeszcze raz dając Solisowi ostatnie wskazówki.
Kiedy wrócił Xen, Pan trzymając w jednej ręce hełm, a w drugiej mapy nawigacyjne powiedział do niego:
– Gdyby ktoś o mnie pytał, czego się nie spodziewam, to powiedz, że przez najbliższe dni nie będę przyjmował, a gdyby był natrętny, to powiedz mu, że mnie nie ma i w najbliższych dniach nie będzie, i nie wiesz gdzie jestem. Tak samo ty – zwrócił się do Solisa.
– Tak jest, Ekscelencjo – powiedział Xen, a serafin tylko przytakująco skiną głową.
– to będzie nawet prawdą, bo nie wiem dokąd mój pan się udaje! – dodał Xen.
– Na razie nie możesz tego wiedzieć. Na te sprawy przyjdzie czas potem. – Teraz pospiesznym krokiem ruszył w kierunku drzwi.
Kiedy był już przy drzwiach garażu w którym stał jego serafin, położył dłoń na ramieniu towarzyszącego mu serafina i rzekł:
– Dbaj o nasze sprawy, być może wrócę później niż zamierzam.
Z półki przed drzwiami wziął pokrowiec z sutanną przyniesioną tutaj przez Xena, potem podszedł bliżej do drzwi, a te otworzyły się. Kiedy się zamknęły, Solis odwrócił się i udał do swojego biura.
*
Jego sześcioskrzydły anioł ognisty bezgłośnie mknął przez czarną przestrzeń, do której dostał się przez wrota czasu w garażach Niebios. Po pewnym czasie podróży, w odległej dali ujrzał niebieski twór wielkości małej piłki.
To Ziemia – przemknęło mu przez myśl. – Ta niebieska atmosfera zawsze będzie mi ją zdradzać.
Zbliżał się do niej od strony zachodniej, oczywiście zachodniej w ziemskich kategoriach myślenia.
Ziemia to punkt odniesienia Wszechświata. Tak myślą na Ziemi i jest to prawdą; ależ mi się to udało – zachwycił się tym co stworzył. – Dobrze wtedy wybrałem naród. Jeżeli nawet nie byli mi posłuszni, to muszę im to wybaczyć – jestem przecież wybaczający – myślał dalej. – Ach ci Żydzi – wierzą we mnie, wierzą mocno. Tylko szkoda, że każdy po swojemu. Teraz trzeba im tą wiarę bardziej uzmysłowić, wpoić, roznieść to na pogan, kompletnie zmienić zaczęty przez pogaństwo kierunek. To trzeba zrobić teraz, już, w tej chwili. Muszą to wiedzieć co najmniej przez następnych tysiąc pięćset lat, może dwa, może jeszcze dłużej. Gdy rozwój nauki będzie taki jak teraz, to co chwilę będą odkrywać „inną prawdę”, aż dojdą do jej sedna. Wkrótce pojawi się Luter, Kopernik, Kepler, Kartezjusz z Pascalem i Newton, Spinoza i Leibniz, Kant i Heweliusz, i inni. Niekończąca się lawina postępu. Ta lawina, kiedy się już zacznie, nie będzie miała końca tak jak ja początku. Tą chwilę trzeba odsunąć jak najdalej. Teraz w Narodzie Wybranym zakorzeniony jest mój zakon. Co będzie jak zniknie? Wszędzie, oprócz Narodu Wybranego, tylko jakieś bałwany i fałszywi bogowie. Wiarę we mnie trzeba rozpowszechnić, dać ją niewolnikom, plebsowi i poganom – tym psom niewiernym. Oni zrobią resztę. Trzeba tylko czasu. Nawet nie tak wiele. Jak nie zrobię tego teraz, to Kopernik z Keplerem, Spinoza z Kantem, Bohr z Maxwellem, Schroedinger, Plank, Einstein czy Heisenberg pojawią się o całe wieki wcześniej. Zniszczą zakon, żydowską wiarę. Jedynie ten ostatni ze swoją „zasadą nieoznaczoności”, nieświadomie będzie mnie bronił. On im powie, że nie można, ale nie powie im, że beze mnie, a oni uznają to za prawo, tylko że nie zrozumieją dlaczego? Moja zasada nieoznaczoności.
Był już blisko celu. Wchodził w atmosferę. Powoli wyhamowywał prędkość i mocno obniżył lot. Przed sobą miał obie Ameryki, które dość szybko minął. Pod nim rozciągał się ogromny zbiornik wody nazwany przez Ziemian Morzem Atlasa. Spojrzał na wyświetlacze. Wskazywały, że leci po ziemskim równiku. Za szybą jego serafina, jeszcze w ogromnej dali, po swojej lewej stronie zauważył ląd. Nie widział go w całości, bo większa jego część była daleko w przodzie, ale wiedział już, że to Afryka.
Leciał dalej, dopiero kiedy przed sobą, lekko po lewej stronie ujrzał małą wyspę, skręcił pod kątem czterdziestu pięciu stopni dokładnie na północny-wschód. Wreszcie oglądał to co „siał” i „sadził „ – lasy równikowe, potem rozległe sawanny i pustynie. W końcu znalazł się nad długim wąskim morzem, przez które wcześniej Jahwe prowadził Izraela, a po jego szybkim przebyciu znów skręcił w lewo o czterdzieści pięć stopni i leciał już na północ. Wyjął szczegółowe mapy tego rejonu i nawigując dokładnie według nich, oraz według tego co widział na Ziemi, zmierzał do upragnionego celu, czyli Nazaretu. Tam wychowuje się Maria zrodzona z Anny zacienionej Duchem. Już od tygodnia poślubiona jest cieśli Józefowi. Zgodnie z żydowskim zwyczajem za jakiś czas, Józef przyjmie ją do swojego domu.
Szukając dogodnego miejsca do lądowania, Pan kilkakrotnie okrążył Nazaret. Wszystko wydawało mu się albo zbyt odległe od miasta, albo nieprzydatne na lądowisko. Stał się niespokojny, nerwowy. Przygotowywał się psychicznie do tego, co miało nastąpić. Wreszcie, zaraz przy gaju figowym znalazł właściwe miejsce i tam wylądował ukrywszy między jego drzewami swojego serafina. Uspokoił się. Zdjął kombinezon, którego używał w tej podróży i ubrał przygotowaną mu przez Xena sutannę. Na nogi założył używane wówczas w tamtym rejonie sandały – nie były dla niego czymś nieznanym, bo w Niebie też ich powszechnie używano. Tak ubrany mógł już opuścić swój pojazd. Kiedy wyszedł na zewnątrz zorientował się, że jej dom jest tuż za gajem, za tym, który ma przed sobą.
Zostawił swojego serafina i dalej udał się piechotą. Kiedy minął gaj, z dala zobaczył rzymskich legionistów. Budowali drogę. Stanął na chwilę, patrzył, aż w głowie pojawiła mu się wspaniała jego zdaniem myśl – zamienić swoją sutannę na taki strój jak miał ich dowódca. To z pewnością wzbudzi w Maryś większy pociąg do niego. Szybko więc zmienił swoją sutannę w ubiór legionisty. Jego sylwetka wyglądała teraz dużo bardziej ponętnie. Młodzieńczo wyglądały odsłonięte ramiona i łydki, i tylko twarz kontrastowała z nowym wyglądem – bo miał już brodę. Jeszcze krótką, ale już miał. Poszedł dalej i na łące tuż za gajem w którym wylądował, ujrzał jakąś dziewczynkę zbierającą kwiaty. Podszedł do niej mówiąc:
– Sama tak biegasz? Nie boisz się żołnierzy?
– Sama. Teraz nie ma wojny. Jak nie ma wojny, to oni nie robią dzieciom krzywdy – powiedziała i znów schyliła się żeby zerwać kolejny kwiatek.
– A jak cię wołają? Może mi powiesz? – zapytał Pan czując, że to ona.
– Wołają mnie Maryś – odpowiedziała.
– A dla kogo zbierasz te kwiatki? – zapytał znów.
– To dla Józefa. Jestem mu poślubiona. To bardzo przystojny mężczyzna i zawód ma dobry.
Tak, to ona – dobrze czułem – pomyślał.
Opis, w jaki sposób odbywało się to wszystko co Pan zamierzył, i co było jego udziałem po przylocie na Ziemię, i spotkaniu Maryś, zostawiamy wyobraźni czytelnika. W zależności od niej, czytelnik może odtworzyć sobie dalszy przebieg tych wydarzeń, wydarzeń dużo wcześniej przez Pana zamierzonych.
Poczynania Pana nie muszą być zgodne z rzeczywistością, lecz z wyobraźnią czytelnika, bo skoro Pan obdarzył nas wyobraźnią, to nie po to, aby z niej nie korzystać i nie może oczekiwać od nas tylko wyobraźni zgodnej z jego wyobraźnią, z wyobraźnią kościoła, i tych wszystkich, którzy są ukierunkowani na chrześcijaństwo, bo wtedy ograniczyłby ją do własnej – czyżby w takim przypadku była ograniczona?
Ale człowiek ma wolną wolę, a zatem wolną, niczym nie ograniczoną wyobraźnię.