JustPaste.it

Trofea, niszczycie mi życie

Ostatnimi czasy zacząłem się zastanawiać nad koncepcją trofeów, które zasypują mnie coraz częściej w związku z kupnem kolejnej gry na PlayStation 3.

Ostatnimi czasy zacząłem się zastanawiać nad koncepcją trofeów, które zasypują mnie coraz częściej w związku z kupnem kolejnej gry na PlayStation 3.

 

Pierwsze, co zrobiłem, to spojrzałem w Internecie na listę wyzwań, które mnie czekają w nowym tytule, a dopiero na dalszy plan zeszły takie rzeczy jak grafika czy chociażby fabuła. Moje myśli zaczęły mimowolnie wędrować i wróciłem do starych dobrych czasów… Kiedy trofea nie istniały, a nadal fajnie się grało.

3ea0b653e6edc9125033bb5c4c54af4a.jpg

Na początku były gry. Na końcu też będą, nie martwcie się. Ciekawe jest jednak to, co dzieje się z grami na przestrzeni lat, czyli „pomiędzy”. Zaczęło się od prostych gier w stylu Ponga czy Space Invaders. A skończyło? No… Te gry się nie kończą. Mogę Wam podać kilka tytułów, które obecnie wywróciły świat do góry nogami (Uncharted 2: Among Thieves, Gears of War, Modern Warfare 2, LittleBigPlanet, GTA IV etc. etc.), ale nie ma to najmniejszego znaczenia, ponieważ i tak z dnia na dzień przybywa coraz więcej rewolucyjnych tytułów. Spójrzmy jednak na te stare gry. Czym one nas zaskakiwały?

Przede wszystkim grywalnością. Nikt nie patrzył w latach 80’ na grafikę, która była tylko zlepkiem pikseli. Ważna była frajda płynąca z rozgrywki: granie w Ponga z szybszą piłeczką, niszczenie coraz więcej potworów w Space Invaders. Teraz wcielenia tych gier możecie zobaczyć w nowych odsłonach graficznych i najczęściej cieszą się one popularnością w serwisach społecznościowych (np. na Facebook’u). Po drodze był jeszcze Bomberman, Mario, Baldur’s Gate i dziesiątki, o ile nie setki, godnych wzmianki gier. Apropos rzucającego bomby jegomościa w śmiesznym kombinezonie – ostatnio w rozmowie z moją dziewczyną wyszło, że jej mama zapominała się czasem z ugotowaniem obiadu, bo… Zagrywała się w Bombermana! Gdzie mi teraz znajdziecie taką mamę, która rozerwie nieco flaków w Gears of War i zapomni o kotleciku dla dzieci? Nie znajdziecie i tyle. Czy jednak taka mama skusiłaby się na granie w Bombermana, gdyby mogła zdobyć trofea?

Trofea. Wymawiam to słowo z sykiem i jadem w ustach. Uzależniły mnie one tak bardzo jak narkomanów narkotyki, a palaczy papierosy. Nie potrafię kupić tytułu, których ich nie ma ani sprzedać tego, którego nie przeszedłem na 100%. Czym są i jak zatruły mi życie? Czytajcie dalej.

Ci z Was, którzy posiadają PlayStation 3 albo Xboksa 360 zapewne wiedzą co mam na myśli. Niemal każdy tytuł, który widnieje obecnie na półkach sklepowych posiada zestaw achievementów lub trofeów, które rzucają graczom wyzwania. „Zabij 10 wrogów w ciągu dwudziestu sekund”. „Przejdź grę na najtrudniejszym poziomie trudności”. Takie zdania przewijają się w dziesiątkach gier. I pomimo swojej wtórności przyciągają niemal wszystkich. A tych, którzy zagłębią się w nich na dłużej i posiedzą te kilka godzin więcej uzależniają i nie dają spać po nocach. W takich momentach człowiek żałuje czasem kupna konsoli albo braku pieniędzy na większe ilości gier, które mogłyby mu przysporzyć nieco więcej trofeów, którymi mógłby się pochwalić przed znajomymi. A to, że fabuła, że grywalność? Zdaje się, że ludzie o tym powoli zapominają. I pozostajemy wtedy z graczami, którzy najczęściej są wyśmiewani…

Posiadacze konsol Nintendo. Pomimo iż są najliczniejszą ze wszystkich grup społeczności „graczy”, są najczęściej wyśmiewani i poniżani na forach publicznych. „Hardkorowcy” (czyli najczęściej posiadacze Xboksów lub PlayStation) mówią, że „Zelda nie ma krwi, a Mario to platformówka dla małych dziewczynek”. Nikt z tych krzykaczy jednak nie patrzy na historię Zeldy, na ciekawe rozwiązania Super Mario Galaxy czy frajdę płynącą z machania mieczem w Red Steel. Z drugiej jednak strony gracze Nintendo są najczęściej tą grupą, która trzyma się swoich tytułów i potrafi przechodzić gry po kilka razy pomimo braku jakichkolwiek trofeów lub porównywania wyników ze znajomymi w sieci. I w takich momentach łapię się za głowę i myślę co się stało z całą resztą społeczności gier wideo. Czy naprawdę trofea przyćmiły zabawę z rozgrywki?

Niestety, częściowo tak. Część moich znajomych kupuje najprostsze i najtańsze tytuły tylko po to żeby ich trofea świeciły platynami a achievementy wydłużały to, czym oni sami w rzeczywistości nie potrafią się pochwalić. Całe szczęście jednak wychodzą gry pokroju Heavy Rain lub God of War III, które potrafią przyćmić nawet takie zapędy graczy jak maniakalne zdobywanie kolejnych osiągnięć. Są to tytuły, które pomimo niesamowitej fabuły prezentują coś nowego i unikalnego. To właśnie „coś” to ta magia starych gier, o której pisałem na początku. To właśnie ta część, która tkwi w tytułach z Nintendo DS oraz Nintendo Wii i potrafi przykuć do monitora na długie godziny. Ta sama magia tkwiła w sławetnym Pongu, w Space Invaders oraz w Bombermanie. Cieszę się, że tak się dzieje. Najbliższa „rewolucja kontrolerów” od Microsoftu i Sony może jeszcze bardziej przyćmić zabawę łowcy trofeów i skupić się na samej grze. Jakby na to nie patrzeć: w grach chodzi o zabawę, a nie o jakieś pucharki. I miejmy nadzieję, że tak pozostanie.

Pierwsze, co zrobiłem, to spojrzałem w Internecie na listę wyzwań, które mnie czekają w nowym tytule, a dopiero na dalszy plan zeszły takie rzeczy jak grafika czy chociażby fabuła. Moje myśli zaczęły mimowolnie wędrować i wróciłem do starych dobrych czasów… Kiedy trofea nie istniały, a nadal fajnie się grało.

 

Źródło: Filip Cholewczyński