JustPaste.it

Suma, sumka i podsumowanie.

Nic nowego, że "pierwszy milion trzeba ukraść". Nic nowego, że dopiero w trzecim lub czwartym pokoleniu po kradzieży może się narodzić rzeczywista elita.

Nic nowego, że "pierwszy milion trzeba ukraść". Nic nowego, że dopiero w trzecim lub czwartym pokoleniu po kradzieży może się narodzić rzeczywista elita.

 

Suma,  sumka  i  podsumowanie7cfe63212ff07d319c0c3b902f3b1a1f.jpg

O tej najbardziej ostatnio narodowej tragedii oraz o myśleniu – wypadałoby coś jeszcze dopisać, jako że niewielu zadało sobie trud zrozumienia.

Ani to dziwne, ani zaskakujące, raczej banalne. Od tych, którzy niczego nie rozumieją sami, po prostu czekają na gotowe rozumienie, spodziewać się trudu myślenia, to całkiem tak, jakby od koguta spodziewać się jajka. Niby do kury podobny, nawet ładniejszy, bo ma fajną kitę i taki dumny grzebień, teoretycznie więc powinien znosić znacznie wspanialsze jajka, niżeli bidna kura. No, ale nie znosi. On, ten kogut, nie znosi także tych, którzy jajek po nim się spodziewają. Ma na nich dziób i pazury.

W tym naszym polskim kurniku jakoś tak jest, że kur znoszących jajka, nawet niekoniecznie złote, mamy trochę jakby przymało, natomiast piejących głośno, puszących się kogutów – tych jest do zwariowania.

Może tak się wydaje, bo koguty są zawsze bardziej głośne.

W tydzień po tragedii, co prawda, kury próbowały zagdakać coś o Wawelu, jakieś racje przedstawić, ale gdzie tam! Kury głosu nie mają, kto by słuchał gdakania kur. Do kurnika nie dotarła ani emancypacja, ani te, jak tam, parytety. Wyobrażacie sobie emancypację w kurniku? Dopiero by pierze poleciało…

No, dobra. W trakcie tego tygodnia wylazło, że poległy kapitan samolotu miał niespełna 36 lat i niespełna 1.400 wylatanych godzin jako pilot. A ile, jako kapitan? Kłamczuchy piszą, że jako kapitan, to zaledwie 540…

Jankes, który posadził o wiele cięższy samolot na wodzie, lat miał ponad 50 i wylatanych 19.000 godzin. Założyłbym się o główkę czosnku, że większość tych godzin przelatał jako kapitan. Nasz przecież także zaczął kapitańskie punkty zbierać po pierwszym tysiącu. Tyle, że nie zdążył. Może trzeba tu jeszcze dopisać coś o różnicy doświadczenia lotniczego i stateczności charakteru tych dwu facetów? Chyba na użytek kur, bo koguty i tak nie doczytają.

Na dodatek, ten poległy kapitan był drugim pilotem w podróży do Gruzji. Doskonale wiedział, że wprawdzie tamten otrzymał blaszkę od ministra za to, że miał odwagę sprzeciwić się prezydentowi, no ale nie lata już w tej elitarnej eskadrze, faktycznie, jak to mawiają, „powozi „antkami” w Pcimiu”.

Różnica była taka, że pilot z blaszką nie chciał lądować na bombardowanym lotnisku, ten zaś próbował lądować na zamglonym. Tu kura też by się srogo pomyliła: lotnisko bombardowane może być bezpieczniejsze od zamglonego, co zresztą jawnie się okazało.

Mgła bowiem jest jak prawda, na wszelkie względy obojętna, a nie każdy agresor zdecyduje się zagrozić pasażerskiemu samolotowi.

W tym stanie rzeczy sytuacja na pokładzie Tu-154 była klarowna. Można bez obaw udostępnić nagrania z czarnych skrzynek, z całą pewnością nie ma tam ani śladu prezydenckiej presji na pilota. Prezydent i nikt z jego otoczenia nie żądał od pilota, by ten koniecznie lądował w Smoleńsku. Żądania nie były potrzebne, pilot sam wiedział, co należy wiedzieć.

Na to, co upierdliwy psycholog nazwałby „presją psychiczną”, nie ma żadnych dowodów, więc to nie istnieje. A jeśli jest jeszcze niewygodne, należy całkowicie zapomnieć o tym.

Kwestie odpowiednich programów szkolenia, odpowiednich samolotów etc są znacznie mniej ważne. Rzecz najważniejszą też już ktoś bardzo wyraźnie powiedział: należy w diabły wywalić wszystkie te napuszone koguty i zastąpić je cichymi kurami, które tylko gdaczą, ale robią swoje.

Napisałem, że programy szkolenia i samoloty są mniej ważne. Podtrzymuję to z całą świadomością. Żadne bowiem, najbardziej nawet drobiazgowe szkolenie pilotów nie zastąpi doświadczenia. A doświadczony pilot naprawdę potrafi latać na „drzwiach od hangaru” – i potrafi robić to bezpiecznie.

Sprawa jest taka sama na drodze, na morzu, w powietrzu. Należy znać granicę, poza którą nikomu nie wolno wykroczyć bezkarnie. Tego może nauczyć wyłącznie doświadczenie, nic innego.

Człowiek, który uczył mnie manewrowania na morzu, powiedział tak: „Nigdy nie ryzykuj. Bo nawet wtedy, gdy jesteś całkiem pewien swego, twoje decyzje są obarczone naturalnym ludzkim błędem. Nigdy nie łącz błędu z ryzykiem, pamiętaj”. Więc ja – pamiętam.

I doskonale wiem, że pływadło, zwodowane przed pięćdziesięciu laty, ale nadal sprawne, może być tak samo bezpieczne w najgorszej morskiej pogodzie, jak wypchany elektroniką cud techniki. Niekiedy znacznie bardziej bezpieczne, z prostego powodu, że na tym pływadle przede wszystkim człowiek, odpowiednio doświadczony, zapewnić może własną trwałość.

Próby zastąpienia człowieka komputerem wciąż jeszcze, nazbyt często kończą się żałośnie. Znacznie lepiej idzie skomputeryzowanie człowieka. Więc może kiedyś, gdy już całkiem pozbędziemy się własnych doświadczeń, zdołamy przyzwyczaić się do tego, co potrafią komputery.

Lecz póki co, mentalność głupca, zbajerowanego bajerami, lekceważącego doświadczenie i lekcje stąd wynikłe – to całkiem obszerny temat.

Jeszcze by wypadało odpisać na te „polskie elity” i „największą w historii tragedię”. Poniekąd to uczyniłem. Więc tylko wypunktuję.

- Cóż to za „elity”, które doprowadziły do rozgrabienia kraju? Do sytuacji dobrze nam wszystkim znanej? Złodziejskie i kombinatorskie elity, z rzadka urozmaicone perełkami czystej wody? Mam się martwić, że jednego z drugim zabrakło? Spokojnie, zostaną zastąpieni innymi. Bo nic nowego na świecie, że „pierwszy milion trzeba ukraść”. Nic nowego, że dopiero w trzecim lub czwartym pokoleniu po kradzieży może się narodzić rzeczywista elita.

Fakt, przeciętny zjadacz chleba nie dysponuje materiałami służb specjalnych i nie jest w stanie niczego udowodnić złodziejom i kombinatorom. Oni to wykorzystują, pytając bezczelnie o dowody. Oni, oraz ich rzecznicy.

Ale, jak napisano w innym miejscu: „po owocach ich poznacie”.

- „Największa tragedia w historii Polski”. Tu znacznie łatwiej – i zarazem trudniej, przez tę Polakom właściwą nieumiejętność liczenia. Potrafimy liczyć na coś, nie potrafimy liczyć niczego.

Więc pytam: „Aktion AB” liczyliście? Było mniej, czy więcej, niż 96? Palmiry liczyliście? Fort IX? Ponary? Więcej, czy mniej było? Ginęli posłowie, senatorowie, twórcy i artyści, sportowcy i księża – to nie była elita? Mniej ich było?

Wiem, historia taka nudna, cholera.

Ech, Polacy – rodacy…

Zdaję sobie sprawę, że wiele osób spośród ofiar tragedii po prostu obraziłem, nie zasłużyli na potępienie – wręcz przeciwnie. To prawda i nie będę tłumaczył, że niby, gdzie drwa rąbią… Nie, po prostu zapytam: po co się przyłączyli? Jak się już przyłączyli, to na złe i na dobre. Nie ma tak, żeby tylko na dobre. Kiedyś, w PRL-u, też wielu miało się nie przyłączać.

Faktycznie, gdzie drwa rąbią, tam kupa  wiórów leci na wszystkie strony.

 

Dopisuję 20.04.2010  - Sporo gazet i portali łaskawie uściśliło już ten drugi nieszczęsny tytuł: "Największa tragedia powojennej Polski". Z tym by się można było zgodzić.

.