ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część II – Bitwy.
Już pierwszego dnia przed południem w następnym niebiańskim tygodniu, Allach pojawił się w komnatach Pana. Miał ze sobą dwóch imamów, po każdej swojej stronie jednego, czyli po lewej też. Nie przystosowywał się do wymagań Pana, zresztą innych bogów nie obowiązywała reguła nieposiadania u Pana niczego po lewej stronie. Odwiedzał go, bo Pan był od niego o wiele starszy, a on wyglądał bardzo młodo – był o ponad 600 lat młodszy od jego syna. Anonsowany przez Xena wszedł do komnat, tymczasem jego straż została przy drzwiach.
Pan jak zwykle zaprowadził go do komnaty, przystosowanej do gry, a wchodząc do niej zapytał:
– Jak dzisiaj gramy? Tak jak poprzednio? Też na oczka?
– Jak sobie życzysz. Dostosuję się do twojego wyboru.
– Na oczka – powiedział Pan.
– Dobrze – zgodził się Allach siadając za stołem do gry.
– Jak minął ci czas od ostatniego razu? – zapytał.
– Wspaniale – rzekł Allach.
– Mnie też. Bawiłem się kośćmi.
– I jak ci szło?
– Nieźle. Zbierałem wojsko na tę grę.
– Więc jesteś dobrze przygotowany. A ja w ogóle się nie przygotowywałem.
– Lepiej dla mnie – rzekł Pan biorąc kubek.
Przez cały ten czas, od Manzikertu aż do tej pory, Pan rzucał kośćmi. Najpierw na soborze w Clermont spowodował wystąpienie Wnuczka Urbana i ogłoszenie krucjat, potem zbierał wojsko – od rycerzy do plebsu, ale to ci drudzy byli podstawą jego armii. Byli obdarci, często bosi, uzbrojeni w kije. Jego armia to ten motłoch skuteczny swym fanatyzmem. Następnie patronował przemarszom zebranego motłochu, tej chrześcijańskiej dziczy i towarzyszącym im rabunkom i przeróżnym gwałtom. Co rusz kości spadały mu ze stołu na podłogę i wtedy urządzał rzezie. Nie liczył się z nikim i niczym. Mordowano Żydów, wszelkich innowierców i tych, którzy sprzeciwiali się żądaniom tego motłochu. Okrutnie okaleczano jeńców, aby na swojej drodze odstraszać wszystkich, którzy mogli przeszkodzić w bezbożnym marszu chrześcijańskiej dziczy ku świętości. W wędrówce ku zagładzie dzicz ta wyzwalała w sobie chrześcijańskie instynkty i cierpieniami zadawanymi innym napełniała swoje serca radością. Nie przestawał rzucać. Docierał już do chrześcijańskiego Konstantynopola łupiąc jego przedmieścia. Wprawdzie oszczędził miasto główne, ale to przez przypadek lub zapomnienie.
Jego syn siedząc w odosobnieniu i silnej depresji nie wiedział o niczym, ale nawet gdyby wiedział, to i tak nie byłby w stanie niczemu zapobiec.
Po opuszczeniu Konstantynopola szedł przez terytorium Allacha, ale w dalszym ciągu sam rozgrywał bitwy. Po drodze była Nicea, z którą niewiadomo dlaczego obszedł się łagodnie, następnie Doryleum i kilka innych miast. W końcu doszedł do Antiochii. Po jej podstępnym zdobyciu kości spadły mu na podłogę. Podniósł je, a potem zatrzymał się tam dłużej. Odpoczywał przed dalszym marszem. Wreszcie wyruszył. W drodze do Jerozolimy głód i pragnienie coraz bardziej doskwierały jego dziczy. Niektórzy z nich żywili się dziećmi Allacha. W końcu w początkach czerwca 1099 r. rozbił obozy pod jej murami. Od strony północnej ulokował dwóch Robertów – Normandzkiego i hrabiego Flandrii, od południa wojska Rajmunda z Tuluzy, a wojska Gotfryda z Bouillon i Tankreda rozbiły obóz od zachodu. Tu już nie było czasu na odpoczynek. Mając tylko jedną wieżę oblężniczą zaatakowano miasto, ale cudownym zrządzeniem losu, czyli zrządzeniem samego Pana, do chwilowo opuszczonego przez muzułmanów portu w Jafie wpłynęły angielskie okręty i genueńskie galery z zaopatrzeniem. W tym zaopatrzeniu były pociski do kusz, zakazanych przez Sobór Laterański do używania przeciwko rycerzom chrześcijańskim. Można je było używać przeciwko muzułmanom i tak też czyniono. Wykorzystując okrętowych rzemieślników przystąpiono do budowy wież oblężniczych. W obozie Rajmunda zbudował ją jeden z Genueńczyków, a dla Gotfryda wieżę rozkładaną zrobił Gaston z Bearn. Przygotowywano się do decydującego ataku, ale wcześniej zabawiano się jeńcami chcąc zachwiać morale obrońców. Żywych jeńców muzułmańskich chrześcijanie wystrzeliwano z katapult. Miasto mogło tylko odpowiedzieć łamaniem krzyży.
– Patrz – powiedział Pan do Allacha i wyrzucił kości. Obaj liczyli.
– Tylko 16. Szkoda – powiedział Pan. – Liczyłem na więcej.
Zbudowane przez rzemieślników okrętowych wieże oblężnicze zbliżyły się do murów obronnych Jeruzalem.
– Moja kolej – rzekł Allach i wysypał zawartość kubka.
– 13. To o trzy mniej niż ja – znowu rzekł Pan.
Ale pierwszego odcinka bronili dobrzy żołnierze i wojownikom żadnej z wież nie udało się wejść na mury obronne miasta.
Teraz Pan wziął swój kubek. Po chwili wysypał kości.
– 22 – powiedział.
Allach patrzył co zrobi Pan. Zaczęto rozbierać wieżę dowodzoną przez Gotfryda. Potem przetransportowano ją na północny odcinek muru. Tu obrona była słabsza.
Teraz rzucał Allach. Wyrzucił tylko siedem oczek. Trzy jedynki i dwie dwójki. Gdyby grali na figury, byłby to ful. Allach zakrył twarz dłońmi. Przez chwilę nie patrzył na Pana. W tym czasie Pan wyciągnął rękę po swój kubek. Zaczął nim potrząsać. Allach słysząc stukot odjął od twarzy dłonie i otworzył oczy. Pan zwyczajem Allacha najpierw postawił go na stole i dopiero po chwili go podniósł. Obaj liczyli i w milczeniu spojrzeli na siebie. Trzy szóstki i dwie piątki. Razem 28 oczek. Tam, gdzie stała wieża Gotfryda zapaliły się mury obronne miasta, a wtedy obrońcy Jeruzalem je opuścili. Z wieży Gotfryda na mury obronne przerzucono most.
Allach wziął kubek i pospiesznie go opróżnił.
– Coś słabo dziś rzucasz. Masz tylko 8 oczek – powiedział znów Pan.
– Bo masz złe kości – daj nowe.
Zanim Pan sięgnął po nowe, po przerzuconym moście z wieży Gotfryda oddziały Normanów pod dowództwem Tankreda wdarły się na ulice Jeruzalem.
W rogu stołu stały przygotowane dwa kolejne kubki. Jeden z nich podsunął Pan Allachowi.
– Teraz twoja kolej – powiedział Allach. Ty rzucasz – ale weź te które dałeś mi.
Przesunął w Pana stronę stojący przed nim kubek. Ten który chwilę wcześniej podsunął mu Pan. Pan wziął go i zanim wyrzucił, potrząsał nim chwilę.
– 21. Jedno oczko mniej niż poprzednio.
Allach odwrócił swoją twarz. Nie spodziewał się takiego przebiegu gry. Ale była to gra, więc musiał zgodzić się z tym, że tak sromotnie przegrywa.
Otwierano bramy. Żołnierze Tankreda zdobyli Świątynną Górę, z której broniący się muzułmanie, chcieli zrobić swoją twierdzę.
Teraz rzucał Allach – znów wyrzucił małą ilość oczek. Pan tryumfował. Oblegano już wieżę Dawida. Upojony zwycięstwem rzucił kości mocniej niż zwykle. Trzy z nich spadły na podłogę tworząc na wierzchu trójkę piątek.
Stanęły stopy nasze
W bramach twych, o Jeruzalem!
Jeruzalem! *
Były to stopy chrześcijan. Rozpoczęła się rzeź. Rodowy sztandar Tankreda wywieszony na meczecie al-Aksa nie zapewnił bezpieczeństwa schronionym tam muzułmanom. Rzeź trwała wszędzie. Po placach i ulicach walały się odcięte nogi, ręce i głowy mieszkańców miasta. Nieliczni ocaleni jeńcy wynosili trupy poza mury obronne usypując je w stosy wyższe niż domy. W meczecie al-Aksa gdzie schronili się muzułmańscy obrońcy, krwi było po kostki stóp. Tryumf Pana był ogromny. Mordowano wszystkich – starców, kobiety i dzieci, muzułmanów i nielicznych pozostałych w mieście chrześcijan. Wszystkich. Tak jakby chciano mieć puste miasto.
Gdyż nie pozostanie berło bezbożnych
Nad dziełem sprawiedliwych, by sprawiedliwi nie wyciągali
Rąk swych ku bezprawiu.
Czyń dobrze Panie, dobrym
I tym, co są prawego serca.
Ale tych co zbaczają na kręte drogi,
Niech Pan odrzuci…**
W Jeruzalem nie pozostało berło bezbożnych, nad dziełem sprawiedliwych. Dobrym i tym którzy byli prawego serca, czynił Pan dobrze. Odrzucił tych, którzy zboczyli na kręte drogi. Siedział dumny, wyprostowany i zamiast ochraniać swój lud, który żył w mieście przed przybyciem sprawiedliwych, bez mrugnięcia okiem patrzył na Allacha. Ten wstał od stołu. Wszystko było stracone. Rzeź trwała
* Stary Testament. Towarzystwo Biblijne w Polsce. (Psalm 122, 2)
** Stary Testament. Towarzystwo Biblijne w Polsce. (Psalm 125, Schronienie w Bogu, 1- 3)