JustPaste.it

Trójca. Część 15

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część II – Bitwy.

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część II – Bitwy.

 

       Już  pierwszego  dnia  przed  południem  w  następnym  niebiańskim  tygodniu,  Allach  pojawił  się  w  komnatach  Pana.  Miał  ze  sobą  dwóch  imamów,  po  każdej  swojej  stronie  jednego, czyli  po  lewej  też.  Nie  przystosowywał  się  do  wymagań  Pana,  zresztą  innych  bogów  nie  obowiązywała  reguła  nieposiadania  u  Pana  niczego  po  lewej  stronie.  Odwiedzał  go,  bo  Pan  był  od  niego  o  wiele  starszy,  a  on  wyglądał  bardzo  młodo – był  o  ponad  600  lat  młodszy  od  jego  syna.  Anonsowany  przez  Xena  wszedł  do  komnat,  tymczasem  jego  straż  została  przy  drzwiach. 

       Pan  jak  zwykle  zaprowadził  go  do  komnaty,  przystosowanej  do  gry,  a  wchodząc  do  niej  zapytał:

    – Jak  dzisiaj  gramy?  Tak  jak  poprzednio?  Też  na  oczka?

    – Jak  sobie  życzysz.  Dostosuję  się  do  twojego  wyboru.

    – Na  oczka – powiedział  Pan.

    – Dobrze – zgodził  się  Allach  siadając  za  stołem  do  gry.

    – Jak  minął  ci  czas  od  ostatniego  razu? – zapytał.

    – Wspaniale – rzekł  Allach.

    – Mnie  też.  Bawiłem  się  kośćmi.

    – I  jak  ci  szło?

    – Nieźle.  Zbierałem  wojsko  na  tę  grę.

    – Więc  jesteś  dobrze  przygotowany.  A  ja  w  ogóle  się  nie  przygotowywałem.

    – Lepiej  dla  mnie – rzekł  Pan  biorąc  kubek.

       Przez  cały  ten  czas,  od  Manzikertu  aż  do  tej  pory,  Pan  rzucał  kośćmi.  Najpierw  na  soborze  w  Clermont  spowodował  wystąpienie  Wnuczka  Urbana  i  ogłoszenie  krucjat,  potem  zbierał  wojsko – od  rycerzy  do  plebsu,  ale  to  ci  drudzy  byli  podstawą  jego  armii.  Byli  obdarci,  często  bosi,  uzbrojeni  w  kije.  Jego  armia  to  ten  motłoch  skuteczny  swym  fanatyzmem.  Następnie  patronował  przemarszom  zebranego  motłochu,  tej  chrześcijańskiej  dziczy  i  towarzyszącym  im  rabunkom  i  przeróżnym  gwałtom.  Co  rusz  kości  spadały  mu  ze  stołu  na  podłogę  i  wtedy  urządzał  rzezie.  Nie  liczył  się  z  nikim  i  niczym.  Mordowano  Żydów,  wszelkich  innowierców  i  tych,  którzy  sprzeciwiali  się  żądaniom  tego  motłochu.  Okrutnie  okaleczano  jeńców,  aby  na  swojej  drodze  odstraszać  wszystkich,  którzy  mogli  przeszkodzić  w  bezbożnym  marszu  chrześcijańskiej  dziczy  ku  świętości.  W  wędrówce  ku  zagładzie  dzicz  ta  wyzwalała  w  sobie  chrześcijańskie  instynkty  i  cierpieniami  zadawanymi  innym  napełniała  swoje  serca  radością.  Nie  przestawał  rzucać.  Docierał  już  do  chrześcijańskiego  Konstantynopola  łupiąc  jego  przedmieścia.  Wprawdzie  oszczędził  miasto  główne,  ale  to  przez  przypadek  lub  zapomnienie. 

       Jego  syn  siedząc  w  odosobnieniu  i  silnej  depresji  nie  wiedział  o  niczym,  ale  nawet  gdyby  wiedział,  to  i  tak  nie  byłby  w  stanie  niczemu  zapobiec. 

       Po  opuszczeniu  Konstantynopola  szedł  przez  terytorium  Allacha,  ale  w  dalszym  ciągu  sam  rozgrywał  bitwy.  Po  drodze  była  Nicea,  z  którą  niewiadomo  dlaczego  obszedł  się  łagodnie,  następnie  Doryleum  i  kilka  innych  miast.  W  końcu  doszedł  do  Antiochii.  Po  jej  podstępnym  zdobyciu  kości  spadły  mu  na  podłogę.  Podniósł  je,  a  potem  zatrzymał  się  tam  dłużej.  Odpoczywał  przed  dalszym  marszem.  Wreszcie  wyruszył.  W  drodze  do  Jerozolimy  głód  i  pragnienie  coraz  bardziej  doskwierały  jego  dziczy.  Niektórzy  z  nich  żywili  się  dziećmi  Allacha.  W  końcu  w  początkach  czerwca  1099 r.  rozbił  obozy  pod  jej  murami.  Od  strony  północnej  ulokował  dwóch  Robertów – Normandzkiego  i  hrabiego  Flandrii,  od  południa  wojska  Rajmunda  z  Tuluzy,  a  wojska  Gotfryda  z  Bouillon  i  Tankreda  rozbiły  obóz  od  zachodu.  Tu  już  nie  było  czasu  na  odpoczynek.  Mając  tylko  jedną  wieżę  oblężniczą  zaatakowano  miasto,  ale  cudownym  zrządzeniem  losu,  czyli  zrządzeniem  samego  Pana,  do  chwilowo  opuszczonego  przez  muzułmanów  portu  w  Jafie  wpłynęły  angielskie  okręty  i  genueńskie  galery  z  zaopatrzeniem.   W  tym  zaopatrzeniu  były  pociski  do  kusz,  zakazanych  przez  Sobór  Laterański  do  używania  przeciwko  rycerzom  chrześcijańskim.  Można  je  było  używać  przeciwko  muzułmanom  i  tak  też  czyniono.  Wykorzystując  okrętowych  rzemieślników  przystąpiono  do  budowy  wież  oblężniczych.  W  obozie  Rajmunda  zbudował  ją  jeden  z  Genueńczyków,  a  dla  Gotfryda  wieżę  rozkładaną  zrobił  Gaston  z  Bearn.  Przygotowywano  się  do  decydującego  ataku,  ale  wcześniej  zabawiano  się  jeńcami  chcąc  zachwiać  morale  obrońców.  Żywych  jeńców  muzułmańskich  chrześcijanie  wystrzeliwano  z  katapult.  Miasto  mogło  tylko  odpowiedzieć  łamaniem  krzyży. 

    – Patrz – powiedział  Pan  do  Allacha  i  wyrzucił  kości.  Obaj  liczyli.

    – Tylko  16.  Szkoda – powiedział  Pan. – Liczyłem  na  więcej.

       Zbudowane  przez  rzemieślników  okrętowych  wieże  oblężnicze  zbliżyły  się  do  murów  obronnych  Jeruzalem.

    – Moja  kolej – rzekł  Allach  i  wysypał  zawartość  kubka.

    – 13. To  o  trzy  mniej  niż  ja – znowu  rzekł  Pan.

       Ale  pierwszego  odcinka  bronili  dobrzy  żołnierze  i  wojownikom  żadnej  z  wież  nie  udało  się  wejść  na  mury  obronne  miasta.

       Teraz  Pan  wziął  swój  kubek.  Po  chwili  wysypał  kości.

    – 22 – powiedział.

       Allach  patrzył  co  zrobi  Pan.  Zaczęto  rozbierać  wieżę  dowodzoną  przez  Gotfryda.  Potem  przetransportowano  ją  na  północny  odcinek  muru.  Tu  obrona  była  słabsza. 

       Teraz  rzucał  Allach.  Wyrzucił  tylko  siedem  oczek.  Trzy  jedynki  i  dwie  dwójki.  Gdyby  grali  na  figury,  byłby  to  ful.  Allach  zakrył  twarz  dłońmi.  Przez  chwilę  nie  patrzył  na  Pana.  W  tym  czasie  Pan  wyciągnął  rękę  po  swój  kubek.  Zaczął  nim  potrząsać.  Allach  słysząc  stukot  odjął  od  twarzy  dłonie  i  otworzył  oczy.  Pan  zwyczajem  Allacha  najpierw  postawił  go  na  stole  i  dopiero  po  chwili  go  podniósł.  Obaj  liczyli  i  w  milczeniu  spojrzeli  na  siebie.  Trzy  szóstki  i  dwie  piątki.  Razem  28  oczek.  Tam,  gdzie  stała  wieża  Gotfryda  zapaliły  się  mury  obronne  miasta,  a  wtedy  obrońcy  Jeruzalem  je  opuścili.  Z  wieży  Gotfryda  na  mury  obronne  przerzucono  most.    

       Allach  wziął  kubek  i  pospiesznie  go  opróżnił.

    – Coś  słabo  dziś  rzucasz.  Masz  tylko  8  oczek – powiedział  znów  Pan. 

    – Bo  masz  złe  kości – daj  nowe. 

       Zanim  Pan  sięgnął  po  nowe,  po  przerzuconym  moście  z  wieży  Gotfryda  oddziały  Normanów  pod  dowództwem  Tankreda  wdarły  się  na  ulice  Jeruzalem.

       W  rogu  stołu  stały  przygotowane  dwa  kolejne  kubki.  Jeden  z  nich  podsunął  Pan  Allachowi.

    – Teraz  twoja  kolej – powiedział  Allach.  Ty  rzucasz – ale  weź  te  które  dałeś  mi.

       Przesunął  w  Pana  stronę  stojący  przed  nim  kubek.  Ten  który  chwilę  wcześniej  podsunął  mu  Pan.  Pan  wziął  go  i  zanim  wyrzucił,  potrząsał  nim  chwilę. 

    – 21.  Jedno  oczko  mniej  niż  poprzednio.

       Allach  odwrócił  swoją  twarz.  Nie  spodziewał  się  takiego  przebiegu  gry.  Ale  była  to  gra,  więc  musiał  zgodzić  się  z  tym,  że  tak  sromotnie  przegrywa.

       Otwierano  bramy.  Żołnierze  Tankreda  zdobyli  Świątynną  Górę,  z  której  broniący  się  muzułmanie,  chcieli  zrobić  swoją  twierdzę.

       Teraz  rzucał  Allach – znów  wyrzucił  małą  ilość  oczek.  Pan  tryumfował.  Oblegano  już  wieżę  Dawida.  Upojony  zwycięstwem  rzucił  kości  mocniej  niż  zwykle.  Trzy  z  nich  spadły  na  podłogę  tworząc  na  wierzchu  trójkę  piątek. 

   Stanęły  stopy  nasze 

  W  bramach  twych,  o  Jeruzalem!

  Jeruzalem! *

     Były  to  stopy  chrześcijan.  Rozpoczęła  się  rzeź.  Rodowy  sztandar  Tankreda  wywieszony  na  meczecie  al-Aksa  nie  zapewnił  bezpieczeństwa  schronionym  tam  muzułmanom.  Rzeź  trwała  wszędzie.  Po  placach  i  ulicach  walały  się  odcięte  nogi,  ręce  i  głowy  mieszkańców  miasta.  Nieliczni  ocaleni  jeńcy  wynosili  trupy  poza  mury  obronne  usypując  je  w  stosy  wyższe  niż  domy.  W  meczecie  al-Aksa  gdzie  schronili  się  muzułmańscy  obrońcy,  krwi  było  po  kostki  stóp.  Tryumf  Pana  był  ogromny.  Mordowano  wszystkich – starców,  kobiety  i  dzieci,  muzułmanów  i  nielicznych  pozostałych  w  mieście  chrześcijan.  Wszystkich.  Tak  jakby  chciano  mieć  puste  miasto.

   Gdyż  nie  pozostanie  berło  bezbożnych

  Nad  dziełem  sprawiedliwych,  by  sprawiedliwi  nie  wyciągali

  Rąk  swych  ku  bezprawiu.

  Czyń  dobrze  Panie,  dobrym

  I  tym,  co  są  prawego  serca.

  Ale  tych  co  zbaczają   na  kręte  drogi,

  Niech  Pan  odrzuci…**

 

      W  Jeruzalem  nie  pozostało  berło  bezbożnych,  nad  dziełem  sprawiedliwych.  Dobrym  i  tym  którzy  byli  prawego  serca,  czynił  Pan  dobrze.  Odrzucił  tych,  którzy  zboczyli  na  kręte  drogi.  Siedział  dumny,  wyprostowany  i  zamiast  ochraniać  swój  lud,  który  żył  w  mieście  przed  przybyciem  sprawiedliwych,  bez  mrugnięcia  okiem  patrzył  na  Allacha.  Ten  wstał  od  stołu.  Wszystko  było  stracone.  Rzeź  trwała

 

*     Stary  Testament.  Towarzystwo  Biblijne  w  Polsce.  (Psalm 122,  2)

**   Stary  Testament.  Towarzystwo  Biblijne  w  Polsce.  (Psalm 125,  Schronienie  w  Bogu, 1- 3)