JustPaste.it

Trójca. Część 16

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część III – Bitwy.

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część III – Bitwy.

 

       Co  jakiś  czas  robili  przerwy  i  wtedy  Xen  podawał  im  koktajl.  Allachowi  bez  jakiegokolwiek  alkoholowego  zapachu,  Panu  jak  zwykle  z  dodatkiem  zapachu  z  rumu.  Teraz  popijali,  jednocześnie 

żywiąc  się  wyzwoloną  wśród  ogromnych  cierpień  energią  tamtej  ludności.  Allach  wchłaniał  jej  mało,  za  to  Pan  nie  miał  umiaru.

       Rozmawiali  na  różne  tematy.  Poruszali  przeszłość  i  przewidywali  przyszłość,  bo  chociaż  przyszłość  była  przez  nich  od  zawsze  ustalona,  to  jednak  dopuszczano  możliwość  zmian. Kalkulowano.  Teraz  rozmawiano  o  zacienianiu.  W  związku  z  tragedią  Jerozolimy  niezmiernie  interesowało  to  Allacha.  Pytał  więc  Pana  o  pewne  szczegóły,  nie  o  wszystkie,  rzecz  jasna.  W  przypływie  dobrego  humoru  Pan  odpowiadał  na  jego  pytania.

    – Nie  można  zacieniać  byle  kogo.  Tylko  Żydówki  się  do  tego  nadają,  i  tylko  je  można  zacieniać.  Inne  nie  zaciążą.  Tu  musi  być  tradycja  i  mój  palec – pokazał  go  Allachowi  wystawiając  rękę  i  podnosząc  do  góry  środkowy  palec  swojej  dłoni. – Inaczej  nic  z  tego.  Chciałbyś  spróbować  tej  metody?

    – Nie  wiem  czy  bym  chciał.  Na  razie  tylko  o  tym  myślę.  Gdybym  mógł  zacieniać  tak  jak  ty,  to  dziś  miałbym  więcej  wiernych  i  nie  poniósłbym  tak  sromotnej  porażki.   

    –Ty  nie  możesz  zacieniać.  To  nie  dla  ciebie.  To  w  żaden  sposób  niemożliwe.

    – Jesteś  przekonany? – zapytał.

    – Oczywiście!  Poza  tym,  kogo  wyślesz  aby  to  zrobił?  Ja  mam  Ducha,  a  ty?

    – Nie  wiem.  Może  Mahomet… 

    – A  kto  ci  będzie  zwiastował?

    – Też  Mahomet.

    – Myślisz,  że  się  zgodzi?  I  jedno,  i  drugie… To  jakoś  tak…

    – Dlaczego  miałby  się  nie  zgodzić.  Wie  o  co  w  tym  wszystkim  chodzi.  Przecież  sam  miał  kilka  muzułmańskich  żon  i  jedną  chrześcijańską  konkubinę.

    – Ale  czym  tam  doleci?  Gabriel  ma  skrzydła,  Duch  też,  a  Mahomet?  Możesz  spróbować – ale  zacienia  się  Żydówki – rzekł  znowu  Pan.

    – To  może  pożycz  mi  najpierw  cheruba  dla  Mahometa,  takiego  jak  ten,  którym  kiedyś  wylądowałeś  w  Jeruzalem – pamiętasz  jak  byłeś  tam  w  czasach  przedsynowych?  Potem  pożyczysz  mi  Gabriela,  aby  zwiastował.  Mahomet  i  Gabriel  znają  się  od  lat;  Mahomet  miał  przecież  z  nim  do  czynienia.  Bo  jeżeli  nie,  to  po  tej  przegranej  już  na  wieki  jestem  „pogrzebany”.  Z  kim  wtedy  będziesz  grał?

    – Na  wieki  mówisz?  Może  nie.  Z  czasem  sytuacja  powinna  się  zmienić.  Na  razie  jest  tak  jak  jest.  Ale  mówię  ci  jeszcze  raz,  że  nie  Żydówek  się  nie  zacienia.

    – Ojcem  Ismael  też  był  Abraham. 

    – Ale  Hagar  z  którą  Abram  sobie  wygadzał  była  Egipcjanką,  a  Sara  nie.  Ona  była  Aramejką.

    – Ale  ojciec  był  ten  sam.

    – Abram  sprawował  tylko  władzę  ojcowską.  Robił  to  w  moim  imieniu,  ale  ojcem  zacieniania  byłem  ja.

    – Czyli  nie  zalecasz  mi  nawet  próbować?

    – Raczej  nie.  To  znaczy  możesz  próbować,  ale  nic  ci  z  tego  nie  wyjdzie.  Jak  się  uprzesz,  to  pożyczę  ci  cheruba,  o  którym  mówisz  i  Gabriela – ale  musisz  mi  za  to  zapłacić.

    – Skoro  mówisz,  że  zacienia  się  tylko  Żydówki,  to  chyba  zrezygnuję  z  tego  pomysłu.  Długo  dzisiaj  siedzieliśmy  przy  grze – powiedział  po  krótkiej  przerwie. – Skończmy  już  na  dzisiaj.  Przyjdę  jutro.

    – Dobrze.  Ale  jutro  przyjdź  po  południu.  Rano  będę zajęty.

                                                       *

        Do  Nieba  przyjmował  św.  Piotr  i  św.  Paweł,  i  tylko  w  ważnych  sprawach  konsultowano  się  z  Panem,  już  teraz  nazywanym  na  Ziemi  „Panem  Bogiem”.  Załatwiał  sprawy  ważne  bądź  grupowe,  ale  wszystko  co  mógł,  zrzucał  na  podwładnych  i  tym  sposobem  mógł  poświęcać  czas  na  grę,  więc  grali.  Ciągle  grali.  Kiedy  Pan  skończył  już  swoje  dzieło  i  nadszedł  jego  dzień  siódmy – odpoczywał – i  wszystko  byłoby  w  porządku,  gdyby  nie  dzień  ósmy,  który  nastąpił  po  siódmym.  Jak  zwykle  wstał  rano  i  …  nie  miał  co  robić.  Zajął  się  więc  tym,  co  już  w  samym  sobie  doskonały  i  szczęśliwy,  zamysłem  czystej  dobroci,  w  sposób  całkowicie  wolny  stworzył…* – czyli  stworzonym  przez  siebie  człowiekiem  i  jego  otoczeniem,  i  czynił  go  uczestnikiem  swojego  szczęśliwego  życia”.**  Od  tej  pory  na  Ziemi  nie  było spokoju.  Nie  znała  go  Ziemia,  bo  jak  zwierz  znaczy  moczem  swoje  terytorium,  tak  on  krwią  stworzonych  przez  siebie  istot  tą  planetę.  Każde  jej  miejsce  było  nasiąknięte  krwią.  Nie  było  rejonu  ani  dnia  wolnego  od  jego  namiętności.  Jak  Aztek  wyrywał  serca  swoim  wojennym  jeńcom,  tak  on  wyrywał  z  serc  ludzkich  nadzieję  na  lepszą  przyszłość,  jak  Żyd  skrapiał  krwią  ofiarną  zasłonę  świątyni,  tak  on  krwią  swą  planetę  i  jak  druid²,  który  w   łozinie  pali  swoje  ofiary,  tak  i  on  rękami  watykańskich  zawodowców  na  inkwizycyjnych  stosach  robił  to  samo.  Chciał,  aby  wszyscy  wiedzieli,  że  to  j e g o  planeta – obficie  więc  spływała  po  niej  krew  „baranka”,   cierpienia  jego  istot  docierały  do  jego  Nieba  i  karmiły  go.  Teraz  grał  z  Allachem  o  Jerozolimę – miejsce  kaźni  swojego  syna,  która  już  od  450-ciu  lat  pozostawała  w  rękach – jego  zdaniem – bluźnierców,  i  chociaż  Syn,  który  zrobił  już  swoje  nie  interesował  Pana,  to  jednak  chęć  pokazania,  że  jest  odwrotnie,  była  w  nim  tak  silna,  że  namówił  Wielkiego  Allacha  do  gry  o  to  miasto.  Bitwy  toczono  wszędzie,  nie  tylko  w  Jerozolimie.  We  wschodniej  kolonii  Pana  zwanej  Zamorzem   tworzono  księstwa  i  hrabstwa,  i  wszędzie  siłą  wprowadzano  jego  kulturę.  Walki  nie  ustawały.  Staczano  bitwy  i  potyczki.  Z  czasem  Allach  był  coraz  bardziej  pewny  swego.  Kiedy  pewnego  razu  pojawił  się  w  komnatach  Pana,  już  od  drzwi  powiedział:

    – No,  gotuj  się.  Miałem  dzisiaj  dobry  sen.

    – Nie  strasz  mnie.  To  nic  nie znaczy.  Jestem  przyzwyczajony  do  zwycięstw,  a  nie  do  porażek.  Jak

Mojżesz  prowadził  Izraela  z  Egiptu,  to  były  same  zwycięstwa – dodał  szybko.  Prawo  ciągłości  mój  drogi,  prawo  ciągłości.

       Jednak  wewnętrznie  był  mocno  zaniepokojony  stwierdzeniem  Allacha. 

    – To  już  ci  się  skończyło.  Wiesz  o  tym? – teraz  są  inne  czasy.  Już  przecież  zacząłeś  wszystko  od  nowa.  Po  co  przypominasz  sobie  dawne?

    – A  o  co  dzisiaj? – zapytał  Pan  kończąc  ten  wątek.

    – Nie  wiem  gdzie  będzie  mój  Saladyn.  Moje  wojska  oblegają  Tyberiadę,  więc  powinien  tam  być,  ale  trudno  cokolwiek  przewidzieć.

    – Tak,  tak.  Masz  dobrą  sytuację.

    – Wyślij  im  posiłki  z  Jerozolimy.

    – To  nie  czas  ku  temu.  Poza  tym  nie  jestem  wystarczająco  przygotowany.

    – Wolisz  stracić  Tyberiadę  niż  zaryzykować? – zapytał  Allach  siadając  za  stołem  do  gry.

    – Myślę,  że  nie  stracę.  Będę  się  bronił.

    – Rzuć.  Jak  rzucisz  będziesz  wiedział  czy  posiłki  są  im  potrzebne.

       Pan  patrzył  na  niego  zastanawiając  się  nad  tym  co  Allach  powiedział.  W  końcu  wziął  kości  i  rzucił.  26  oczek  widniało  na  kościach.  Oprócz  tego  był  to  ful  z  trzech  szóstek  i  dwóch  czwórek.  Z  niedowierzaniem  patrzył  na  nie.  Nie  umawiali  się  z  Allachem  jak  będą  grać – figury  czy  oczka,  ale  co  by  to  nie  było,  ten  rzut  był  jego  sukcesem.  Spojrzał  triumfująco  na  Allacha.  Ten  siedział  w  milczeniu  z  obojętną  miną.  Pan  jeszcze  raz  spojrzał  na  kości.

    – Miałeś  rację  z  tym  rzutem.

    – Mówiłem  ci.  Inaczej  nigdy  byś  tego  nie  wiedział – powiedział  Allach.

    – A  jak  dzisiaj  gramy – oczka  czy  figury? – zapytał  Pan.

    – Figury – odpowiedział  Allach  bez  namysłu.

    – Dobrze,  niech  będą  figury – skwitował  Pan.

       Posiłki  były  potrzebne,  ale  droga  niebezpieczna.  Pan  zachwycony  wynikiem  szykował  się  do  wymarszu.  Sam  Rajmund,  mąż  obleganej,  odradzał  mu  tą  wyprawę,  ale  jego  Gwidon  miał  odmienne  zdanie  i  w  pełni  zgadzał  się  z  Panem.

 *     Katechizm  Kościoła  Katolickiego.  Wstęp,  punkt  I.  „Życie  człowieka  –   znać  i  kochać  Boga.”(1)

**   Katechizm  Kościoła  Katolickiego.  Wstęp,  punkt  I.  „Życie  człowieka  – znać  i  kochać  Boga.”(1)