JustPaste.it

Prawo i lewo.

Określenia "uczciwe życie" już nawet najstarszy komputer nie pamięta.

Określenia "uczciwe życie" już nawet najstarszy komputer nie pamięta.

 

Prawo  i  lewo.

Od czego jest prawo? Prawo jest od tego, by nie skręcać na lewo. Wyłącznie od tego. Skręcać na lewo nie wolno, ale "skręcać na lewo" można, a nawet wskazane. Zwykłe skręcanie na lewo to cecha komuchów, postkomuchów i całej tej swołoczy. "Skręcanie na lewo" to cecha ludzi zaradnych, których prawo popiera. Jeszcze od tego jest prawo, by karać z całą surowością, nawet z całym pośpiechem. Więcej nic mi do głowy nie przychodzi. To znaczy przychodzi, ale boję się pisać.

Kiedyś prawo było także od tego, by coś gwarantować, zapewnić coś ludziom. By mogli żyć uczciwie i bogobojnie. Co to znaczy? Prawdę mówiąc, nie wiem. Określenia "uczciwe życie" już nawet najstarszy komputer nie pamięta.

Pozostanę więc przy zwykłym życiu bez przymiotników, które to życie jest w prawie zapewnione. Prawie zapewnione, bo przecież prawo niczego nie zapewnia na poważnie, prócz kary. Prawo to rodzaj kolczastego drutu, w dodatku pod napięciem. Cel jednego i drugiego jest ten sam: zabraniać. Zabraniać i karać. Broń Boże cokolwiek zapewniać. Od zapewniania jest minister sprawiedliwości, a przecież to nie to samo. Teraz nawet gimnazjalista odróżnia speech ministra sprawiedliwości od rozprawy sądowej. Bystrych mamy gimnazjalistów.

Oni, ci gimnazjaliści, bardzo dobrze wiedzą, że prawo i sprawiedliwość mają ze sobą coś wspólnego, bo należą do jednej partii. Legitymacje mają takie same, jeżeli w ogóle mają. Po tych legitymacjach nie sposób odróżnić, kto sprawiedliwy, kto prawy. Wiadomo tylko, że to nie to samo.

Niejaki Pawlak (nie mylić! nie mylić!), kiedy zależało mu na sprawiedliwości, ładował granaty do worka. Prawem jakoś nie musiał się przejmować, w każdym razie nic o prawie nie gadał. Obecnie Pawlak (nie mylić! nie mylić!), zamiast granatów używa kopert, nominacji i takich tam. I też wychodzi na swoje. I też o prawie za bardzo myśleć nie musi.

Ale co ja będę banały wypisywał. Lepiej przejdźmy do samego prawa.

Przykładowo, prawo zabrania aborcji, czyli spędzania płodu. Ale temu płodowi też jakoś niczego nie zapewnia. No, becikowe, żeby śmieszniej było. Żeby jeszcze śmieszniej,  dodaje dodatek do czegoś, co łatwo zapomnieć, w takiej wysokości, aby kot za to nie przeżył. Nic więcej do głowy mi nie przychodzi.

Większość dzieci rodzi się w normalnych rodzinach, rodzi się bez szczególnych wad. Tata i mama pracują, opiekują się i tak dalej, nie zwracając uwagi na pisane prawo, zajmuje ich raczej prawo natury.

A mniejszość? Kiedy tata pije, a mama bez roboty? Kiedy ów płód nie spędzony rodzi się z wadą serca, niedowładem nóg, brakami na umyśle? Zostaje becikowe i ten, cholera, dodatek. Wiadomo, że poza brzuchem matki prawo przestaje działać. To z jednej strony szczęśliwie, bo któż wie, co by wymyślili. Humanitaryzm, fałszywy jak wszystko co ludzkie, ze wszech miar popiera mutacje, ale selekcji zabrania. Strasznymi karami za selekcję grozi. A przecież każdy to wie, że brak selekcji w fabryce prowadzi do produkcji bubli.

Nas już podobno nie stać na utrzymanie zwykłych emerytów.

Właśnie. Prawo zabrania też eutanazji. Tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, choć generalnie też prosta. Rzecz w arbitralnej nieufności prawa. Prawo zakłada, że na aborcję decyduje się matka ot, z lekkim sercem, tak sobie. Na skrócenie cierpień też decydują się ludzie stanowczo zbyt pośpiesznie. Należy więc wkroczyć z całą surowością. Prawo nie wierzy w moralność zainteresowanych. Wkracza. Bo też jest zainteresowane. Nie, nie ochroną życia.

Prawo zainteresowane jest wyłącznie własnym interesem.

Na czym polega interes prawa? To przecież także proste, choć mało kto kapnął się, o co chodzi. Interes prawa polega na tym, żeby nic nie działo się bez zgody prawa. Znaczy, bez wyroku z pieczątką i uzasadnieniem. Bez kosztów sądowych, kosztów biegłego i tych, no, honorariów adwokackich. Sami pomyślcie, o ile pewniej czuje się człowiek, gdy ma za sobą upragniony wyrok. Znaczy się, korzystny. Choćby z tego wyroku nic nie wynikało, zawsze można go w ramkę oprawić.

To jest dokładnie tak, jak z aborcją. Dziecko się urodzi – i czort je bierz, po urodzeniu może spokojnie umrzeć. Wyrok wydany – i czort go bierz, możesz go sobie w ramkę oprawić. Ci, co zajmują się dzieckiem po urodzeniu i wyrokiem po wydaniu, oni prawa nie interesują.

Chodzi o to, że prawo by musiało coś im jednak zapewniać. A prawo nie jest od tego, jasna rzecz.

Prawo jako takie to bardzo abstrakcyjny abstrakt. Za prawem stoją ludzie, jak zwykle kryjąc interesy. Tak przyzwoitość wymaga, żeby zgorszenia nie było. Należy odgadnąć, kto jaki ma interes. Po odgadnięciu, rzecz jasna, zapodać do prokuratury, czyli znów do prawa. Bo prawo, jak ten żydowski interes, stale ma się kręcić.

Samo życie, niestety. Mieć interes to przestępstwo, nie mieć interesu to głupota. Każdy normalny ma interes, ale dobrze schowany. Żeby zgorszenia nie było. Prawo też ma interes, i też dobrze schowany.

Więcej pisać nie mogę, bo nie wiem. To znaczy wiem, ale...