JustPaste.it

Powodziowy, dialektyczny humanitaryzm socjalistyczny

Państwo ma swoich obywateli tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.

Państwo ma swoich obywateli tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.

 

1c24e2dbd67f103964fd15279790a3ee.jpg

Niektórzy jeszcze pamiętają, że konstytutywną cechą socjalizmu był dialektyzm. Dialektyka socjalistyczna była nawet ważniejsza od socjalizmu samego. Aż dziw, że budowanie szczęśliwości wszystkich kojarzone jest, w pamięci zbiorowej, ze słowem socjalizm a nie dialektyzm.  To dialektyzm bowiem wiódł do komunizmu. A nie socjalizm bez dialektyzmu. I zupełnie inną rzeczą jest, czy zaiste byłby dowiódł? Bo mógłby wszak, dialektycznie, nie dowodząc, dowieźc.

Socjalizm, jak myśli wielu, sczezł  całkowicie. A ja sądzę, że zdechł dialektycznie. Jest bowiem, choc go nie ma. Wszak, gdyby nie dialektyzm, byłby na śmierc nieżywy. A tak jest nieżywy ale żyje. Dialektycznie.

Najgorsze, że siedzi, choc dialektycznie nieżywy, w mózgach. I to w mózgach rządzonych i rządzących jednoczesnie. Choc osobno. A, że podobne przyciąga podobne, to się dialektyzmy owe łączą. Złączenie ich zaś musi spłodzic skretynienie. Ale tym razem faktyczne, nie dialektyczne.

Dawno, dawno temu istniało pojęcie zwane zaufaniem obywateli do państwa. Istniały nawet profesje publicznego zufania. Z tym, że kiedyś i państwo, i profesje, i zaufanie było, a jakże, faktyczne.  A teraz jest dialektyczne.

Państwo dialektycznie dba i swoich obywateli, a ci, także dialektycznie, mają zaufanie do państwa.

Przekładając powyższe z polskiego na nasze: Państwo ma swoich obywateli tam gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. A obywatele mają państwo w tym samym miejscu.

Stan takiej dialektycznej równowagi trwa sobie w najlepsze dokąd nic się nie stanie faktycznie. A jak się stanie faktycznie to jest problem. Jak wiemy jednak, nie ma problemów nie do rozwiązania.

Kiedy dialektyka i rzeczywistośc rzucą się sobie do gardeł, to najlepiej jest je utopic w humanitaryźmie.

Topienie takie świetnie się udaje podczas potopu. Bo jak całą gminę zaleje to, dla takiej gminy, jest potop. Nie powódź. Humanitaryzm zaś rozkwita proporcjonalnie do wielkości potopu. A nawet rozwija się w postępie geometrycznym. On się tak nawet rozwija, że obejmuje swą miłością psy, koty, krowy, owce a nawet ptactwo domowe. Pływa ten humanitaryzm na łodziach, lata helikopterami, gada w telewizorniach. Jest wszechobecny, wszechpotężny i wszechogarniający. A w swej wszechpotędze topi nawet dialektyzm z socjalizmem. Razem wzięte.

Powódź minie. Dialektyzm socjalistyczny jest nieśmiertelny.

I znów państwo, dbając o obywateli będzie dialektycznie budowało wały, a obywatele będą budowali swoje gniazdka na polderach. Bo im dbające o nich dialektycznie państwo pozwoli. 

A jakby ich zalało to jest zawsze na podorędziu humanitaryzm.

A, że przy okazji stracą wszystko i Bogu ducha winni ludzie? Znaczy traktujący państwo poważnie i mający do niego zaufanie.  Bo są jeszcze tacy. Tyle, że są ludźmi a nie traszkami modrymi, które koniecznie trzeba chronic.  A co oni kogo obchodzą? I tak są gatunkiem wymierającym.