JustPaste.it

Atomy (mojej) prawdy

Drobne różnice dotyczyły tylko kwestii „jak”? I „kiedy”? A nie, „czy”? Jeśli różnice stawały się mniej drobne, to ktoś komuś dał po gębie i wszystko wracało do normy.

Drobne różnice dotyczyły tylko kwestii „jak”? I „kiedy”? A nie, „czy”? Jeśli różnice stawały się mniej drobne, to ktoś komuś dał po gębie i wszystko wracało do normy.

 

Czas kiedy Polska, po raz kolejny, wybijała się na niepodległśc, zrządzeniem losu przypadał na lata mojego psychicznego i emocjonalnego dojrzewania. W 1980 roku miałem bowiem 18 wiosen. Cóż za piękny wiek! Pełen ideałów i nadziei. Połączonych wszak, gordyjskim węzłem z beznadziejnym, bo nieuświadomionym, kretynizmem.  Do dziś zresztą uważam prywatnie, że każdy facet przed 35. rokiem życia jest idiotą. O różnym wszak stopniu idiotyzmu...

Lata osiemdziesiąte, żeby nie przynudzac, spędzałem głównie w inelektualnej mgle, tocząc niekończące się dyskusje o tym jak jest,  jak byc powinno, a jak mogłoby byc. Były to dyskusje tyleż gorące, do bólu szczere i skrajnie emocjonalne, ile pozbawione elementów  wiedzy i doświadczenia. Ich cechą wyróżniającą było „chcenie”, a nie „wiedzenie”. A to zasadnicza jest różnica. I nawet już o tym wiem.

825878bcc64e6edd0a2cc1def55e3a41.jpg                                  W oparach papierosowego dymu, przy dźwięku zbitych kieliszków, /„vistula” czy coś to komuś mówi?/ śniliśmy przyszłośc. Naszą i naszego kraju. I była ty przyszłośc świetlana. Świat był czarno-biały, prosty, nieskomplikowany. Dobro i zło było absolutnie odróżnialne. Nie było wątpliwości. A o tym, że będzie dobrze a nawet jeszcze lepiej, byliśmy, bez wątpienia, przekonani. Drobne różnice dotyczyły tylko kwestii „jak”?  I „kiedy”? A nie, „czy”?  Jeśli różnice stawały się mniej drobne, to ktoś komuś dał po gębie i wszystko wracało do normy.

Było pięknie. Wszyscy mieliśmy absolutną pewnośc, że czas Polski przaśnej, bezwolnej, kłamliwej, niesuwewrennej, biednej i zmarginalizowanej kończy się nieodwołalnie. A jak już się skończy! Ależ będzie cudnie, lekko, kolorowo, fantastycznie etc. Tak więc mieliśmy marzenia, plany, cele. Lecz w wyniku kretnizmu, nie wiedzieliśmy, że są to jedynie wyobrażenia, sny. 

Mimo wszystko. Mimo całego infantylizmu i niedorzeczności ,te marzenia o Polsce kształtowały nas, ludzi tego pokolenia. I były doświadczeniem zbiorowym setek tysięcy, o ile nie milionów Polaków. A, że były one w swej istocie kłamstwem?  I co z tego. Były realnością, choc realne byc przecież nie mogły. Taka jest natura snów... / A może się jednak mylę?/

Potem, już w wolnej i suwerennej, przyszło mi układac sobie dorosłe życie.  Owszem, radziłem sobie. Niezła praca, żona, dzieci, fura... Niekoniecznie w tej kolejności.  I wszystko niby grało. Było w porządku. Nie mogłem się czepiac życia. A jednak...

A jednak coraz bardziej i coraz boleśniej odczuwałem, że ta Polska nie jest moją Polską.  Im więcej wiedziałem, im więcej doświadczałem, tym gorzej się czułem.  Zacząłem więc, tak na moją miarę, zmieniac to, co wydawało mi się możliwe. W pracy, w urzędach, z którymi miałem stycznośc. Słowem w otaczającej mnie rzeczywistości.  Tak, przez wiele lat, waliłem głową w różnorakie mury nie wierząc, że rzeczy, dla mnie oczywiste, proste, ewidentne, dla wielu takimi nie są. Ze zdziwieniem niemowlęcia odkrywałem wszechobecne i wszechpotężne powiązania, zależności, podporządkowania, układziki zalane sosem korporacyjnej bądź zwyczajnie rodzinno-koleżeńsko-towarzyskiej  lojalności.  Na zewnątrz, pozornie wszystko jest w porządku. Ale jak sięgnąc głębiej?

Po dziesięciu latach zdziwień i niedowierzań. Po dziesięciu latach wmawiania sobie, że wszystko jest w porządku i, że to ja jestem porąbany. I po dziesięciu latach zmuszania siebie, by zgiąc nieco kręgosłup, wejśc w takie, czy inne towarzysko-zawodowo-środowiskowe koteryjki, nie zdzierżyłem. Owszem miewałem myśli, że jak w nie wejdę, to niejako od wewnątrz, coś będzie można realnie zmienic, poprawic, ruszyc... Tyle, że do tego rodzaju „dywersji”, ja się nie nadaję. Za „miętki” i za głupi jestem.  Tak życ ,najzwyczajniej w świecie, nie potrafiłbym. Albo bym zwariował, albo bym kogoś, wcześniej, czy później, uszkodził.

Tak więc podjąłem nie tylko  niełatwą, ale cholernie trudną dla mnie i dla całej mojej rodziny, życiową, jakby nie było, decyzję. Rzucamy wszystko. Dom, pracę, przyjaciół, mamę... Mamę! Którą tak bardzo kocham, a która chyba mi tej decyzji do dziś nie może wybaczyc... Rzucamy wszystko i wyjeżdżamy.

I tak się stało.

Od pięciu lat patrzę na Polskę, moją Polskę, z oddali.

Owszem i tym razem mi się udało. Teraz już jest spokojnie, stabilnie, dobrze. Dobrze?  Nie, nie jest dobrze. Bo nie ma dnia, żebym nie kłócił się z myślami. Czy ta decyzja nie była tchórzostwem?  Zwykłym, podszytym ideologią, tchórzostwem. Usprawiedliwieniem własnego infantylizmu.  Nie wiem. Nie umiem uczciwie na to pytanie odpowiedziec. Ale dośc często nachodzą mnie strzępy mysli o szczurach, które...

Nie wiem.

Natomiast wiem, że bardzo mnie boli fakt, że tutaj mogę życ normalnie. A tam w moim kraju, nie mogłem.  Nie. Nie ma raju ani Ziemi Obiecanej. Życie bezproblemowe nie istnieje nigdzie. Jest jedynie przywilejem debili. I, swoją drogą, czasem im zazdroszczę...

Że urzędnik, jest człowiekiem uśmiechniętym i  życzliwym./Choc bywa krańcowo niekompetentny! Tak.Tak./ Że kierowca w autobusie uśmiecha się do ludzi i pomaga wsiadac i wysiadac osobom niepełnopsprawnym. Że policjant jest od tego żeby pomóc. Że jest dyshonorem dla pracodawcy oszukac przy wypłacie. Że pojęcie „załatwic” coś komuś, jest pojęciem nieznanym. Że ” ściąganie” w szkole jest traktowane jak przestępstwo. Że na osiedlu sąsiad szanuje sąsiada, chętnie mu pomaga i ma baczenie na jego dom. Że w sklepie, przy kasie, nie trzeba sprawdzac paragonu. Że kilka rządowych instytucji realnie pomaga każdemu, kto wpadł w kłopoty finansowe, a banki cenią sobie każdego klieta i z tymi instytucjami chętnie współpracują, byleby klient, nawet mający problemy nie czuł się jak zaszczute zwierzę. I nie uciekał prze windykacją. Bo nie przystoi byc nieuczciwym i się to zwyczajnie nikomu nie opłaca. Że, że...

I wiem też, że to nie jest Polska.

A taka ona była w mych młodzieńczych snach. Była piękna, kolorowa, usmiechnięta, życzliwa. Była normalna. Normalna. NORMALNA!

Ani zadęta, ani nikczemna. Bez pawich piór wbitych w dymiące czuby i bez okopów Świętej Trójcy. Była miejscem do życia dla chudych i grubych, rudych i łysych, mądrych i głupich, wysokich i niskich. Dla kalek i dla supermanów. Bez różnicy.

Była miejscem gdzie pojęcia: dobro, godnośc, uczciwośc, pracowitośc, życzliwośc, ale i prawo, coś znaczą. Istnieją realnie. Są.  I są akceptowane społecznie i realizowane w codziennym życiu ludzi i funkcjonowaniu państwa.

Wszelakiej maści mniejszości: seksualne, religijne, narodościowe, /wpisz tu co chcesz/ żyją w spokoju, a granicą ich wolności jest wolnośc i godnośc innych. Jedyną granicą. Za to nieprzekraczalną.

Czy to tak dużo? Czy jest to nierealne?  Za trudne? Nie do zrealizowania?

Dlaczego, dla Polaka, każdy kto myśli, czuje, postrzega inaczej jest od razu wrogiem, głupkiem, debilem, gnojem? DLACZEGO? 

Jakie dziedzictwo nosimy w sobie, które nie pozwala nam, Polakom, wznieśc się ponad magiel własnych kompleksów? Dlaczego równie blisko nam do rynsztoka jak  do Raju?

Nie wiem. Nie rozumiem. Szukam odpowiedzi i wciąż mi się ona wymyka.  Jest jak widmo z Brokenu. Fascynująca, groźna, nierealna. Ale jest. Tyle, że nie mam klucza. A jak mi się zdaje, że mam, to pęka on przy próbie otwarcia drzwi. Albo jest kluczem nie od tego zamka...

Teraz, kiedy patrzę na mój Kraj z oddali, jest mi źle. Kiedy, coraz boleśniej i coraz realniej rozumiem, że Polska, nie wykorzystuje swoich pięciu minut w historii, pogrążona w jałowych sporach. Które to, najczęściej, nie są faktycznymi problemami do rozwiązania, a powstają w ambicyjkach i kompleksikach przedstawicieli i reprezentantów Narodu.  Gdzie jest siedlisko owych ambicyjek, nie wiem. Ale, na pewno nie jest ono w mózgach ani w sercach. Jest zdecydowanie niżej i z przeciwnej strony... Prawdopodobnie.

Jestem i zawsze byłem, w swych poglądach, niezależny. Nigdy nie byłem członkiem żadnej partii politycznej. Bo od kiedy zacząłem rozumiec, to każda z nich mi śmierdziała. I, niestety, a mówię to z prawdziwym żalem, tak samo śmierdzą mi one nadal. Nic się, w tej mierze, przez ostatnich dwadzieścia parę lat nie zmieniło. Nic.

Żerowanie na naiwności Narodu trwa. Polityka jako służba dla dobra obywateli jest pojęciem pustym i śmiesznym. Żałosna maskarada.

Obłuda. Fałsz. Tchórzostwo. Magma. Breja. Małośc. Miałkośc. Te słowa kojarzą mi się najbardziej kiedy myślę o tak zwanej polskiej klasie politycznej.  I coraz częściej pusty śmiech mnie ogarnia, kiedy słyszę i czytam wypowiedzi 95% tak zwanego polskiego establishmentu politycznego. I to z każdej ze stron. Z każdej. Bo to jest „tak zwana” klasa polityczna i „ tak zwany” establishment. A ostatnio, po katastrofie smoleńskiej i w czasie powodzi wielokrotnie chciało mi się rzygac kiedy patrzyłem i słuchałem. I to nie jest przenośnia. Zwyczajnie mnie mdliło na widok niektórych.  Żeby się jeszcze nie odzywali, zniósł bym te gęby. Ale jak mówili a nawet płakali, to flaki mi się wywracały. Karły. Szumowiny!

Mimo upływu lat i tak wielu zawiedzionych nadziei wciąż wierzę w Polskę. W Polskę NORMALNĄ!  Przecież rośnie już drugie pokolenie Polaków urodzonych w niepodległej.  Daj Boże, pokolenie mądre, otwarte, odważne.  To dzielne ale głupie, choc na razie, przepraszam, rządzi- prawem natury, wreszcie odejdzie w bambosze i pod kołderki. I dobrze! Bardzo dobrze. Tak byc musi. Żeby tak przyspieszyc starzenie...

A ci młodzi Polacy? Byc może im się uda? Byc może. Bo to następne, trzecie już pokolenie takiej szansy może nie miec. I żeby się znowu nie okazało, że to trzecie, czy czwarte, po raz „enty” będzie wybijac Polskę na niepodległosc. A więc będzie kolejnym dzielnym choc ...

Oby się nie okazało! Bo wówczas czas by było powiedziec: „ Pora umierac”.

Oglądałem domy w Australii. Są ładne i relatywnie, w stosunku do zarobków, niedrogie... 

Tyle, że od snów nie da się uciec. I Polski z duszy wyrzucic też się nie da.

Ostatnio wśród studentów historii (!) brytyjskich uniwersytetów przeprowadzono ankietę.  O „Solidarności” słyszało 11% z nich. Czym była „Solidarnośc” wiedziało 3% z tych 11. O zburzeniu Muru Berlińskiego jako symbolu zerwania Żelaznej Kurtyny 32% ,a jako o znaku zjednoczenia Niemiec 68%.  Oświęcim zaś to marka piwa w/g 32%, polski(!) obóz koncentracyjny to wiedza 53% studentów. A, że był to Hitlerowski Obóz Zagłady wiedziało 17%.

„Miałeś chamie Złoty Róg

  Ostał ci się jeno sznur...”

Czy coś lub ktoś powyrywa nam wreszcie z (...) pawie pióra? Czy będziemy zdolni powyrywac je sami?