ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część V – Warna.
– Jak dzisiaj gramy? Na oczka czy na figury? – zapytał Allach wchodząc do komnaty, w której grali.
– Figury – powiedział Pan.
– Daj kości. Dzisiaj ja zaczynam.
Pan postawił przed nim kubek. Allach wysypał kości na dłoń.
– Dobre? – zapytał oglądając je uważnie, i ważąc je na dłoni potrząsał nią lekko.
– Takie jak zawsze – powiedział Pan.
– Hmm. Mój Murat już idzie. Trzeba rzucić.
Wziął kości i rzucił. Obaj na nie patrzyli.
– Tylko strit. W takim razie idę dalej, nie zmieniam kierunku. Twoja kolej – powiedział podsuwając Panu jeden z kubków.
– Opuszczam kolejkę. Czekam na posiłki.
– Masz mieć jakieś posiłki? – zapytał Allach.
– Tak. Mają przyjść z Konstantynopola, a drugie przypłynąć z Wenecji. Sam Papa Eugeniusz je przysyła.
– Więc rzuć. Dowiesz się czy je dostaniesz?
Pan wziął kości. Potrząsnął kubkiem i wyrzucił. Dwójka trójek i dwójka jedynek plus piątka. Bardzo słaba para. Odwrócił głowę. Już wiedział, że posiłków nie dostanie.
– O które rzucałeś? – zapytał Allach.
– Lądowe, te z Konstantynopola.
– Rzuć jeszcze raz, o te z Wenecji.
Pan rzucił znów i znów tylko dwie pary. Para dwójek i czwórek, i znów piątka.
Trzeba się wycofać – pomyślał.– Aby otrzymać takie posiłki trzeba wyrzucić co najmniej trójkę.
Ustawił już swoje wojska do odwrotu. Król Władysław wydał rozkazy.
– Przecież od dawna dobrze wiesz, że na wnuczków nie ma co liczyć. Dlatego kazałem ci to sprawdzić – powiedział Allach i wziął stojące przed nim kubki, i nie mieszając wyrzucił z nich kości.
– Trójka trójek, jedynka i czwórka – powiedział. – Odcinam ci odwrót. Pamiętasz Nikopol, Kosowe Pole? – zapytał pewny siebie.
– A ty Kulikowe?
– Czy musisz mi to przypominać?! Patrz teraz – i ruchem głowy wskazał na zgromadzone pod Warną wojska.
60-tysięczna muzułmańska armia Murata ustawiła się na zachód od Warny, odcinając odwrót
20-tysięcznej chrześcijańskiej armii węgierskiej, dowodzonej przez króla Władysława i wojewodę Siedmiogrodu Hunyady’ego.
– Musisz przyjąć bitwę, czy tego chcesz nie.
Panie, czemu się rozmnożyli trapiący mnie? – Warneńczyk przypomniał sobie Psalm 3. – Wielu ich powstaje przeciwko mnie. Wielu ich mówi duszy mojej: „Nie ma ten zbawienia w Bogu swoim!” – Ale ty, Panie, jesteś obrońcą moim, chwałą moją i ty podnosisz głowę moją.*
Przypominając sobie ten Psalm nie wiedział jeszcze, że głowę jego podniesie Kodża Hyzyr – sługa Allacha.
Pan nic nie mówiąc wziął kubek. Długo nim potrząsał, by wreszcie wyrzucił.
– Ful! – powiedział głośno.
Nad jego głową pojawiła się złota aureola, taka jak na obrazach jego syna i niektórych apostołów. Promieniował. Na wierzchu kości widniały trzy trójki i dwie czwórki. Allach przyglądał się im w milczeniu. Wyciągnął rękę biorąc w dłoń jedną z nich. Obejrzał ją z wszystkich stron. Była prawdziwa. Rzucił kilka razy sprawdzając czy po każdej stronie jest jednakowo ciężka. Niczego niepokojącego nie zauważył. Wziął swoje. Potrząsał kubkiem i stawiając go na stole swoim zwyczajem przekręcił dół do góry. Patrzył na niego chwilę, a potem wolno go podniósł. Pod kubkiem też był ful, tylko że o oczko większy – trzy trójki i dwie piątki.
W milczeniu patrzyli na siebie. Żadnemu z nich nie drgnął ani jeden mięsień, nawet powieka. Jakiś czas trwali w tym bezruchu, aż Allach szybko podniósł dłoń mówiąc głośno i gwałtownie:
– Teraz.
Jazda armii tureckiej z impetem uderzyła na prawe skrzydło chrześcijan próbując je oskrzydlić i rozbić. Potem uderzyli też na lewe, gdzie dowodził sam Hunyady. Długi czas słychać było tylko szczęk oręża oraz jęki rannych i konających. Pod silnym naporem wojsk muzułmańskich, prawe skrzydło zaczęło się chwiać i rozpadać. Było już w rozsypce.
– Daj – rzucę – powiedział Pan do Allacha i wziął jeden z kubków.
Nie potrząsał długo. Nie było czasu. Wyrzucił.
– Znów ful.
– Co chcesz zrobić? – zapytał Allach.
– Zobaczysz – odparł Pan.
Hufce ciężkiej jazdy stojące przy królu Władysławie, jako rezerwa i jego ochrona zarazem, ruszyły do ataku. Po chwili zwarły się z wojskami muzułmańskimi prawego skrzydła. Walka wrzała, powoli przechylając się na stronę chrześcijan. Z trudem, ale skutecznie przywracano tam mocno zachwianą równowagę. Kiedy wreszcie hufce zaprowadziły porządek, wróciły na swoje pozycje. Teraz i lewe skrzydło pod osobistym dowództwem Hunyady’ego zaczęło zwyciężać. Allach zaniepokoił się. Miał trzy razy liczebniejszą armię, a mimo to przegrywał.
– Moja kolej – powiedział.
– Jak musisz.
Nie słuchał tego, co mówił Pan. Wyrzucił kości na stół, ale na nich pokazały się tylko dwie słabe pary.
Znów patrzyli na siebie w milczeniu, nawzajem badając się wzrokiem. Pan wiedział już, że to, co wyrzucił Allach, to stanowczo za mało do zwycięstwa. Już był pewien wygranej, gdy nagle zobaczył wycofującego się Hunyady’ego.
– To zdrada – niemal krzyknął podnosząc się z miejsca.
Szybko wziął kubek. Nie mieszał kości i zwyczajem Allacha odwrócił go do góry nogami, i stawiając na stole lekko go podniósł. Pod nim widniała trójka.
Wtedy król Władysław przypomniał sobie psalm cytowany mu niegdyś przez kardynała Oleśnickiego:
Pan pomocnikiem moim, nie będę się bał tego, co może mi uczynić człowiek, Pan pomocnikiem moim, a ja gardzić będę nieprzyjaciółmi mymi. Lepiej zaufać Panu niż ufać człowiekowi. Lepiej jest mieć nadzieję w Panu, niźli mieć nadzieję w książętach. **
Ponownie do boju ruszyły przyboczne hufce króla Władysława, ale wbrew oczekiwaniom Pana szły prosto na wielki czworobok janczarów otoczony wielbłądami, w środku którego był sułtan. Zdradzone przez Hunyady’ego szły po zwycięstwo lub zagładę. Allach szybko wziął swój kubek i opróżnił. Wyrzucił karetę.
Już zderzyły się ze sobą wojska, już zachwiały się szeregi janczarów, już Murat wznoszący do niego modły myślał, że nie został wysłuchany, ale janczarzy wstrzymali napór jazdy, by po chwili rozstąpić się wpuszczając ją do środka.
Potrącony zachwiałem się, by upaść, a Pan wspomógł…***
Władysław spadł z konia. Janczar Kodża Hyzyr odciął mu głowę i zatknął ją na dzidę.
-Żądanie serca jego wypełniłeś mu, a pragnienia wiary jego nie zawiodłeś.… Wielka jest chwała jego przez zbawienie twoje, sławę i wielką ozdobę nań wkładasz. **** – powiedział do Murata, pokazując mu zatkniętą na dzidę głowę Władysława.
Allach z pogardą spojrzał na Pana. Wstał od stołu przy którym grali. Był już pewien zwycięstwa. Pan utkwił wzrok w kościach leżących na stole. Nie odzywał się. Mimo, że miał dużo mniejszą armię, w pewnym momencie był już pewny wygranej. A jednak nie wygrał. Brak tych kilku tysięcy wojska obiecanych mu przez namiestnika Syna, Papę Eugeniusza IV, a nie przysłanych i zdrada Hunyady’ego, zadecydowało o przebiegu bitwy.
– Ja nie mam synów i wnuczków. Nie mam się na kogo oglądać. Ja sam jestem wielki – bez nich – powiedział Allach. – Poza tym, jaka wiara w ciebie, tacy twoi dowódcy. – Przyjdę jutro – rzekł Allach i nic nie jedząc, i nie pijąc skierował się do drzwi. Przed nimi odwrócił się do Pana mówiąc:
– Za chwilę zaatakuję Europę – już nie od Hiszpanii.
Pan w dalszym ciągu milczał. Wpatrzony w kości siedział nieruchomo przy stole przy którym grali.
Allach wyszedł. Wiedział, że za chwilę tu wróci, wróci po kolejne zwycięstwa. Kłaniało mu się
prawo ciągłości – bo przecież mimo licznych bitewnych porażek, ogólnie wygrywał.
Rozprzestrzenianie się swojej religii traktował jako coś normalnego. Nie przewidywał, że to prawo ma swój początek i koniec. Tak samo traktował to Pan. W obu przypadkach przyjemność tych bogów polegała na grze w kości i czerpania satysfakcji z cierpień poddanych. Dzięki wielkiemu wezyrowi Mehmedowi Koprulu, imperium młodocianego Mehmeda IV, a zatem Allacha, powiększało się i rosło w siłę. Było silniejsze niż poszczególne państwa Pana. Aby mu dorównać, państwa Pana musiały zawierać ze sobą przymierza.
Allach zwyciężał na Bałkanach, zwyciężał w Siedmiogrodzie, na Ukrainie, teraz wyruszył na Wiedeń, ale miał już innego wezyra. Tam, pod koniec lata roku 1683, poniósł z rąk Pana dotkliwą klęskę. Był to koniec jego wielkich ekspansji. Jak zwykle rzucał kośćmi walcząc między swoimi państwami, ale tak samo czynił Pan. Nie umieli żyć inaczej jak grą.
Trudno się im dziwić – podobno zemsta jest rozkoszą Bogów. Allach często grał sam ze sobą, a Pan już od dawna walczył z heretykami co rusz pojawiającymi się wśród jego chrześcijaństwa. Z albigensami, potem z husytami i hugenotami, z barbarzyńskimi ludami takimi jak Sasi, Bułgarzy, Połabianie, czy Prusacy. Z wszystkimi, z którymi mógł. Bez wytchnienia, namiętnie, w zapamiętaniu i nałogu. Nawet jak na średniowieczne czasy – wyjątkowo okrutnie. W tym czasie od wschodu nadchodzili Tatarzy i dodatkowo związali walkami jego i Allacha. Ale i wówczas się spotykali, tyle że wtedy ich gry stawały się coraz bardziej towarzyskie. Z czasem Pan coraz większe zainteresowania kierował w stronę zachodnią – za Atlantyk, w stronę nowo odkrytego kontynentu, gdzie już mniej walczono, a bardziej mordowano.
* Stary Testament. Tłumaczenie: ks. Jakub Wujek. Psalm 3.
** Stary Testament. Tłumaczenie: ks. Jakub Wujek. (Psalm 117, 7-10)
*** Stary Testament. Tłumaczenie: ks. Jakub Wujek. (Psalm 117, 13)
**** Stary Testament. Tłumaczenie: ks. Jakub Wujek. (Psalm 20, 6)