JustPaste.it

Trójca. Część 19 – Bitwy.

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część V – Warna.

ALLACH I PAN – WIZYTA II. Część V – Warna.

 

    – Jak  dzisiaj  gramy?  Na  oczka  czy  na  figury? – zapytał  Allach  wchodząc  do  komnaty,  w  której  grali.

    – Figury – powiedział  Pan.

    – Daj  kości.  Dzisiaj  ja  zaczynam. 

       Pan  postawił  przed  nim  kubek.  Allach  wysypał  kości  na  dłoń.

    – Dobre? – zapytał  oglądając  je  uważnie,  i  ważąc  je  na  dłoni  potrząsał  nią  lekko.

    – Takie  jak  zawsze – powiedział  Pan.

    – Hmm.  Mój  Murat  już  idzie.  Trzeba  rzucić.

       Wziął  kości  i  rzucił.  Obaj  na  nie  patrzyli. 

    – Tylko  strit.  W  takim  razie  idę  dalej,  nie  zmieniam  kierunku.  Twoja  kolej –  powiedział  podsuwając  Panu  jeden  z  kubków.

    – Opuszczam  kolejkę.  Czekam  na  posiłki. 

    – Masz  mieć  jakieś  posiłki? – zapytał  Allach.

    – Tak.  Mają  przyjść  z  Konstantynopola,  a  drugie  przypłynąć  z  Wenecji.  Sam  Papa  Eugeniusz  je  przysyła.

    – Więc  rzuć.  Dowiesz  się  czy  je  dostaniesz?

       Pan  wziął  kości.  Potrząsnął  kubkiem  i  wyrzucił.  Dwójka  trójek  i  dwójka  jedynek  plus  piątka.  Bardzo  słaba  para.  Odwrócił  głowę.  Już  wiedział,  że  posiłków  nie  dostanie. 

    – O  które  rzucałeś? – zapytał  Allach.

    – Lądowe,  te  z  Konstantynopola.

    – Rzuć  jeszcze  raz,  o  te  z  Wenecji.

       Pan  rzucił  znów  i  znów  tylko  dwie  pary.  Para  dwójek  i  czwórek,  i  znów  piątka. 

       Trzeba  się  wycofać – pomyślał.– Aby  otrzymać  takie  posiłki  trzeba  wyrzucić  co  najmniej  trójkę.

       Ustawił  już  swoje  wojska  do  odwrotu.  Król  Władysław  wydał  rozkazy.

    – Przecież  od  dawna  dobrze  wiesz,  że  na  wnuczków  nie  ma  co  liczyć.  Dlatego  kazałem  ci  to  sprawdzić – powiedział  Allach  i  wziął  stojące  przed  nim  kubki,  i  nie  mieszając  wyrzucił  z  nich  kości.

    – Trójka  trójek,  jedynka  i  czwórka – powiedział. – Odcinam  ci  odwrót.  Pamiętasz  Nikopol,  Kosowe  Pole? – zapytał  pewny  siebie. 

    – A  ty  Kulikowe?

    – Czy  musisz  mi  to  przypominać?!  Patrz  teraz – i  ruchem  głowy  wskazał  na  zgromadzone  pod  Warną  wojska. 

       60-tysięczna  muzułmańska  armia  Murata  ustawiła  się  na  zachód  od  Warny,  odcinając  odwrót 

20-tysięcznej  chrześcijańskiej  armii  węgierskiej,  dowodzonej  przez  króla  Władysława  i  wojewodę  Siedmiogrodu  Hunyady’ego.

    – Musisz  przyjąć  bitwę,  czy  tego  chcesz  nie.

       Panie,  czemu  się  rozmnożyli  trapiący  mnie? – Warneńczyk  przypomniał  sobie  Psalm  3. – Wielu  ich  powstaje  przeciwko mnie.  Wielu  ich  mówi  duszy  mojej:  „Nie  ma  ten  zbawienia  w  Bogu  swoim!” – Ale  ty,  Panie,  jesteś  obrońcą  moim,  chwałą  moją  i  ty  podnosisz  głowę  moją.*

       Przypominając  sobie  ten  Psalm  nie  wiedział  jeszcze,  że  głowę  jego  podniesie  Kodża  Hyzyr – sługa  Allacha.

       Pan  nic  nie  mówiąc  wziął  kubek.  Długo  nim  potrząsał,  by  wreszcie  wyrzucił.

    – Ful! – powiedział  głośno. 

       Nad  jego  głową  pojawiła  się  złota  aureola,  taka  jak  na  obrazach  jego  syna  i  niektórych  apostołów.  Promieniował.  Na  wierzchu  kości  widniały  trzy  trójki  i  dwie  czwórki.  Allach  przyglądał  się  im  w  milczeniu.  Wyciągnął  rękę  biorąc  w  dłoń  jedną  z  nich.  Obejrzał  ją  z  wszystkich  stron.  Była  prawdziwa.  Rzucił  kilka  razy  sprawdzając  czy  po  każdej  stronie  jest  jednakowo  ciężka.  Niczego  niepokojącego  nie  zauważył.  Wziął  swoje.  Potrząsał  kubkiem  i  stawiając go  na  stole  swoim  zwyczajem  przekręcił  dół  do góry.  Patrzył  na  niego  chwilę,  a  potem  wolno  go  podniósł.  Pod  kubkiem  też  był  ful,  tylko  że  o  oczko  większy – trzy  trójki  i  dwie  piątki.

       W  milczeniu  patrzyli  na  siebie.  Żadnemu  z  nich  nie  drgnął  ani  jeden  mięsień,  nawet  powieka.  Jakiś  czas  trwali  w  tym  bezruchu,  aż  Allach  szybko  podniósł  dłoń  mówiąc  głośno  i  gwałtownie:

    – Teraz.

       Jazda  armii  tureckiej  z  impetem  uderzyła  na  prawe  skrzydło  chrześcijan  próbując  je  oskrzydlić  i  rozbić.  Potem  uderzyli  też  na  lewe,  gdzie  dowodził  sam  Hunyady.  Długi  czas  słychać  było  tylko  szczęk  oręża  oraz  jęki  rannych  i  konających.  Pod  silnym  naporem  wojsk  muzułmańskich,  prawe  skrzydło  zaczęło  się  chwiać  i  rozpadać.  Było  już  w  rozsypce. 

    – Daj – rzucę – powiedział  Pan  do  Allacha  i  wziął  jeden  z  kubków. 

       Nie  potrząsał  długo.  Nie  było  czasu.  Wyrzucił. 

    – Znów  ful.

    – Co  chcesz  zrobić? – zapytał  Allach.

    – Zobaczysz – odparł  Pan.

       Hufce  ciężkiej  jazdy  stojące  przy  królu  Władysławie,  jako  rezerwa  i  jego  ochrona  zarazem,  ruszyły  do  ataku.  Po  chwili  zwarły  się  z  wojskami  muzułmańskimi  prawego  skrzydła.  Walka  wrzała,  powoli  przechylając  się  na  stronę  chrześcijan.  Z  trudem,  ale  skutecznie  przywracano  tam  mocno  zachwianą  równowagę.  Kiedy  wreszcie  hufce  zaprowadziły  porządek,  wróciły  na  swoje  pozycje.  Teraz  i  lewe  skrzydło  pod  osobistym  dowództwem  Hunyady’ego  zaczęło  zwyciężać.   Allach  zaniepokoił  się.  Miał  trzy  razy  liczebniejszą  armię,  a  mimo  to  przegrywał.

    – Moja  kolej – powiedział.

    – Jak  musisz.

       Nie  słuchał  tego,  co  mówił  Pan.  Wyrzucił  kości  na  stół,  ale  na  nich  pokazały  się  tylko  dwie  słabe  pary.    

      Znów  patrzyli  na  siebie  w  milczeniu,  nawzajem  badając  się  wzrokiem.  Pan  wiedział  już,  że  to,  co  wyrzucił  Allach,  to  stanowczo  za  mało  do  zwycięstwa.  Już  był  pewien  wygranej,  gdy  nagle  zobaczył  wycofującego  się  Hunyady’ego.

    – To  zdrada – niemal  krzyknął  podnosząc  się  z  miejsca.

       Szybko  wziął  kubek.  Nie  mieszał  kości  i  zwyczajem  Allacha  odwrócił  go  do  góry  nogami,  i  stawiając  na  stole  lekko  go  podniósł.  Pod  nim  widniała  trójka.

       Wtedy  król  Władysław  przypomniał  sobie  psalm  cytowany  mu  niegdyś  przez  kardynała  Oleśnickiego:

       Pan  pomocnikiem  moim,  nie  będę  się  bał  tego,  co  może  mi  uczynić  człowiek,  Pan  pomocnikiem  moim,  a  ja  gardzić  będę  nieprzyjaciółmi  mymi.  Lepiej  zaufać  Panu  niż  ufać  człowiekowi. Lepiej  jest  mieć  nadzieję  w  Panu,  niźli  mieć  nadzieję  w  książętach. **

        Ponownie  do  boju  ruszyły  przyboczne  hufce  króla  Władysława,  ale  wbrew  oczekiwaniom  Pana  szły  prosto  na  wielki  czworobok  janczarów  otoczony  wielbłądami,  w  środku  którego  był  sułtan.  Zdradzone  przez  Hunyady’ego  szły  po  zwycięstwo  lub  zagładę.  Allach  szybko  wziął  swój  kubek  i  opróżnił.  Wyrzucił  karetę. 

       Już  zderzyły  się  ze  sobą  wojska,  już  zachwiały  się  szeregi  janczarów,  już  Murat  wznoszący  do  niego  modły  myślał,  że  nie  został  wysłuchany,  ale  janczarzy  wstrzymali  napór  jazdy,  by  po  chwili  rozstąpić  się  wpuszczając  ją  do  środka.

       Potrącony  zachwiałem  się,  by  upaść,  a  Pan  wspomógł…***

       Władysław  spadł  z  konia.  Janczar  Kodża  Hyzyr  odciął  mu  głowę  i  zatknął  ją  na  dzidę.

-Żądanie  serca  jego  wypełniłeś  mu,  a  pragnienia  wiary  jego  nie  zawiodłeś.…  Wielka  jest  chwała  jego  przez  zbawienie  twoje, sławę  i  wielką  ozdobę  nań  wkładasz. **** – powiedział  do  Murata,  pokazując  mu  zatkniętą  na  dzidę  głowę  Władysława.

       Allach  z  pogardą  spojrzał  na  Pana.  Wstał od  stołu  przy  którym  grali.  Był  już  pewien  zwycięstwa.  Pan  utkwił  wzrok  w  kościach  leżących  na  stole.  Nie  odzywał  się.  Mimo,  że  miał  dużo  mniejszą  armię,  w  pewnym   momencie  był  już  pewny  wygranej.  A  jednak  nie  wygrał.  Brak  tych  kilku  tysięcy  wojska obiecanych  mu  przez  namiestnika  Syna,  Papę  Eugeniusza  IV,  a  nie  przysłanych  i  zdrada  Hunyady’ego,  zadecydowało  o  przebiegu  bitwy. 

    – Ja  nie  mam  synów  i  wnuczków.  Nie  mam  się  na  kogo  oglądać.  Ja  sam  jestem  wielki – bez  nich – powiedział  Allach. – Poza  tym,  jaka  wiara  w  ciebie,  tacy  twoi  dowódcy. – Przyjdę  jutro – rzekł  Allach  i  nic  nie  jedząc,  i  nie  pijąc  skierował  się  do  drzwi.  Przed  nimi  odwrócił  się  do  Pana  mówiąc:

    – Za  chwilę  zaatakuję  Europę – już  nie  od  Hiszpanii.  

       Pan  w  dalszym  ciągu  milczał.  Wpatrzony  w  kości  siedział  nieruchomo  przy  stole  przy  którym  grali.

       Allach  wyszedł.  Wiedział,  że  za  chwilę  tu  wróci,  wróci  po  kolejne  zwycięstwa.  Kłaniało  mu  się 

prawo  ciągłości – bo  przecież  mimo  licznych  bitewnych  porażek,  ogólnie  wygrywał.

       Rozprzestrzenianie  się  swojej  religii  traktował  jako  coś  normalnego.  Nie  przewidywał,  że  to  prawo  ma  swój  początek  i  koniec.  Tak  samo  traktował  to  Pan.  W  obu  przypadkach  przyjemność  tych  bogów  polegała  na  grze  w  kości  i  czerpania  satysfakcji  z  cierpień  poddanych.  Dzięki  wielkiemu  wezyrowi  Mehmedowi  Koprulu,  imperium  młodocianego  Mehmeda  IV,  a  zatem  Allacha,  powiększało  się  i  rosło  w  siłę.  Było  silniejsze  niż  poszczególne  państwa  Pana.  Aby  mu  dorównać,  państwa  Pana  musiały  zawierać  ze  sobą  przymierza.

       Allach  zwyciężał  na  Bałkanach,  zwyciężał  w  Siedmiogrodzie,  na  Ukrainie,  teraz  wyruszył  na  Wiedeń,  ale  miał  już  innego  wezyra.  Tam,  pod  koniec  lata  roku  1683,  poniósł  z  rąk  Pana  dotkliwą  klęskę.  Był  to  koniec  jego  wielkich  ekspansji.  Jak  zwykle  rzucał  kośćmi  walcząc  między  swoimi  państwami,  ale  tak  samo  czynił  Pan.  Nie  umieli  żyć  inaczej  jak  grą.

       Trudno  się  im  dziwić – podobno  zemsta  jest  rozkoszą  Bogów.  Allach  często  grał  sam  ze  sobą,  a  Pan  już  od  dawna  walczył  z  heretykami  co  rusz  pojawiającymi  się  wśród  jego  chrześcijaństwa.  Z  albigensami,  potem  z  husytami  i  hugenotami,  z  barbarzyńskimi  ludami  takimi  jak  Sasi,  Bułgarzy,  Połabianie,  czy  Prusacy.  Z  wszystkimi,  z  którymi  mógł.  Bez  wytchnienia,  namiętnie,  w  zapamiętaniu  i  nałogu.  Nawet  jak  na  średniowieczne  czasy – wyjątkowo  okrutnie.  W  tym  czasie  od  wschodu  nadchodzili  Tatarzy  i  dodatkowo  związali  walkami  jego  i  Allacha.  Ale  i  wówczas  się  spotykali,  tyle  że  wtedy  ich  gry  stawały  się  coraz  bardziej  towarzyskie.  Z  czasem  Pan  coraz  większe  zainteresowania  kierował  w  stronę  zachodnią – za  Atlantyk,  w  stronę  nowo  odkrytego  kontynentu,  gdzie  już  mniej  walczono,  a  bardziej  mordowano. 

 *         Stary  Testament.  Tłumaczenie:  ks.  Jakub  Wujek.  Psalm  3.

**       Stary  Testament.  Tłumaczenie:  ks.  Jakub  Wujek.  (Psalm  117,  7-10)

***     Stary  Testament.  Tłumaczenie:  ks.  Jakub  Wujek.  (Psalm  117,  13)

****   Stary  Testament.  Tłumaczenie:  ks.  Jakub  Wujek.  (Psalm   20,  6)