JustPaste.it

Koń by się uśmiał

Meandry prawa...

Meandry prawa...

 

c4e7d5b71ba7f658682d9e954c5c97fd.jpg

Jakim prawem kilka gazet jednocześnie (28 maja 2010) zamieściło artykuł o pijanym woźnicy, w którym podano jego pełne dane osobowe i zamieszczono zdjęcie owego „pijanego woźnicy” (jak nieładnie określono przedstawiciela tego ginącego a szlachetnego zawodu)? Chyba nie polskim prawem, bowiem to (co jest wielką rzadkością w świecie) zabrania podawania pełnych danych osobowych i to z wizerunkiem.

Natomiast z racji nazwiska owego pana – Kazimierz Uzdalewicz (50 lat; na zdjęciu trzyma swoją sympatyczną siedmioletnią Baśkę za... uzdę) – warto omówić tę niecodzienną (i łamiącą polskie prawo do ochrony danych osobowych) historyjkę, bowiem „już 4 razy zatrzymywali go policjanci, kazali mu dmuchać w alkomat i… był karany za jazdę po pijanemu”.

Jednak pan Uzdalewicz uważa, że to nie on, lecz jego klacz powinna dmuchać w tester – przygotował sobie nawet mowę w sądzie: „Wysoki Sądzie! Koń drogę do domu zna i kierować nim nie trzeba. To nie ja kierowałem, lecz prowadziła Baśka i ona była trzeźwa. Ja byłem przez nią podwożony, jaka to więc jazda pod wpływem? Na dodatek paragraf mówi o prowadzeniu pojazdów. A przecież to koń, a nie pojazd”.

Jeśli ktoś zna dobrze polskie prawo chroniące dane osobowe – dlaczego podano pełne dane furmana i jego klaczy Baśki i nie zasłoniono ani jemu twarzy w okolicach oczu, ani jej kasztanowego lica w podobnym rejonie?

Parę dni temu gazety zamieściły fotografię złodzieja, który jest podejrzewany o zamiłowanie do cudzych komórek. Nie, nie telefonicznych, ale w dawnym znaczeniu, czyli piwnicznych pomieszczeń z konfiturami. Kradł weki z przetworami i akcesoria wędkarskie, ale jest nadzieja, że dzięki kamerze zainstalowanej w windzie, złowią i jego samego.

Prokuratura zgodziła się na opublikowanie wizerunku łódzkiego złodzieja – może go pojmą podczas kolejnych połowów (skoro tak lubi wędkarstwo) i to w samej... Łodzi.

Rok temu inny złodziej zawłaszczył motocykl. Poszkodowany właściciel wykonał fotki zaborcy, ale nie mógł upublicznić na słupach ogłoszeń, bowiem prokuratura wówczas nie wyraziła zgody na tę formę poszukiwań, i sam - były już właściciel - miałby sprawę o  zniesławienie. Niejednakowe zatem bywają orzeczenia w podobnych sprawach.

Natomiast można pomawiać w internecie (na portalu), fałszować podpisy, zarzucać kłamstwa i z pomocą swojego mecenasa ruszać do walki w paru sądach z domniemanym właścicielem kilku kont. Sąd wydaje wyrok bez udziału oskarżonego na podstawie oświadczenia strony rozpętującej proces i tak chyba nie ma nawet w... Chinach. A kiedy oskarżony zamieszcza dowód fałszerstwa w internecie, to powód rozsyła skan wyroku (który zdążył się już uprawomocnić tylko dlatego, że oskarżony nie miał informacji o procesie, o zapadnięciu wyroku i o jego brzmieniu, bowiem będąc na zwolnieniu chorobowym nie zasługiwał na jakąkolwiek informację ze strony ani mecenasa strony przeciwnej, ani z samego sądu) i żąda skasowania artykułu... Aby było śmieszniej – po przyznaniu się powoda do manipulacji przy automatycznym cytowaniu komentarza (zmiany jednych danych osobowych na inne) – sąd dokonał genialnej interpretacji przyznania się do fałszerstwa – „warto jedynie zwrócić uwagę, że to uchybienie powoda stanowiło jedynie jego omyłkę, do czego sam się przyznał, i choćby z tego względu nie może uzasadniać postawienia jemu takiego zarzutu, jaki skierował przeciwko niemu pozwany”. Sposób godny polecenia wszystkim fałszerzom - przyznajcie się, a detektyw będzie miał sprawę o zniesławienie...

Zatem – jeśli ktoś sfałszuje twój podpis a ty to opiszesz (np. w internecie) i z powodu podzielenia się informacją ze społeczeństwem masz sprawę o pomówienie, to twoje zarzuty są nic niewarte w przypadku, jeśli manipulant przyzna się do fałszerstwa (przepraszam – do omyłki, bowiem w taki elegancki sposób tę niegodną czynność nazwał sąd). I ty wówczas jesteś winny. Więcej – sąd zapomni podczas procesu, że fałszerstwo było jednym z punktów zapalnych działań zakończonych na sali sądowej, bowiem gdyby nie kilka prowokacyjnych zachowań powoda (w tym owo fałszerstwo), to nie byłoby w ogóle poważnych podstaw do dziennikarskiego opisu jego działań.

Tu cały tabun koni by się uśmiał. Sąd był jednak trzeźwy i to pod każdym względem.