JustPaste.it

Dwie unijne księżne

Dwa całkiem różne spojrzenia Temidy (brytyjskiej i polskiej) na podobne sprawy

Dwa całkiem różne spojrzenia Temidy (brytyjskiej i polskiej) na podobne sprawy

 

e4cae2a02c8eec68ac4cd5aec5fb582f.jpg

Brytyjska księżna Yorku Sarah Ferguson zaoferowała reporterowi podającemu się za biznesmena, że w zamian za 500 tys. funtów oraz za 1 proc. od przyszłych transakcji, zorganizuje spotkanie ze swoim byłym mężem księciem Yorku, Andrzejem. Dziennikarz postąpił dość obrzydliwie - ukrytą kamerą podstępnie i niegodziwie nagrał szlachetną damę i puścił na YouTube oraz w swojej gazecie, co przysporzyło księżnej (i monarchii!) wstydu, zaś jemu i gazecie przyniosło same profity.

W Polsce pewnie gazeta by splajtowała, zaś pismak straciłby robotę. U nas wprawdzie nie pałacową księżną (chyba nie ma prawdziwych), ale księżną księgowości, nakryto na wielokrotnych kłamstwach i na fałszerstwie wpisu na znanym portalu. Kontystka była obrażana przez jakiegoś gościa i ubzdurała sobie, że onże oraz inny facet, podający się za dziennikarza obywatelskiego (a cóż to takiego?) to jedna i ta sama osoba.

Po opisaniu owych kłamstewek i fałszerstwa na innych portalach, rachmistrzyni najpierw zagroziła, że skonsultuje się ze swoim prawnikiem, a potem zagroziła policją i sądem. Od dziennikarza zażądała zadośćuczynienia 20 tys. zł i przeprosin, zaś w przypadku niewywiązania się z realizacji owych „propozycji nie do odrzucenia” - skieruje sprawę do sądu.

Widzimy różnicę pomiędzy dziennikarzami z Wysp i z Polski? Pierwszy podstępnie nagrał i zarobił kasę, drugi zaś omówił czyny i teksty (jawnie zamieszczone na portalu i widniejące do dzisiaj!) i miał stracić kasę. Mało tego - buchalterka istotnie dała sprawę do sądu, który parokrotnie zebrał się w sobie (ale bez dziennikarza, ten bowiem był na półrocznym zwolnieniu lekarskim) i ogłosił wyrok pod koniec 2009 roku. Jak przystało na wielce dyskretny sąd - wyrok był znany tylko paru osobom z sali, czyli nie... redaktorowi (polska Temida nie uznała za stosowne przekazać mu owocu swej pracy). Jak przystało na państwo prawa - o wyroku sympatyczny sąd (i to już sąd UNIJNY; zapewne z certyfikatem!) nie tylko nie poinformował oskarżonego osobiście (no bo go tam nie było), ale nawet pocztowo (bo pewnie szkoda było paru złotych na znaczek!).

Pisarce jednak było tego za mało - skierowała drugi pozew, tym razem w trybie karnym. Skoro udało się w cywilnym, to dlaczego nie spróbować w karnym? Może znowu się uda, skoro raz sąd uwierzył w pisarskie bajania?

Przed pierwszą rozprawą (kwiecień 2010) w trybie karnym, dziennikarz dowiedział się, że właśnie mija 123. dzień z wyrokiem skazującym. Posłańcem złej wieści był mecenas pisarki, który na korytarzu powiadomił, że wyrok zapadł jeszcze... w zeszłym roku. W sądzie z oddali pomachał oskarżonemu wyrokiem (w imieniu RP), ale za to z całkiem bliska pokazał sędzi. W ten sposób narodziła się nowa świecka tradycja, czyli nowoczesny sposób przekazywania sobie wieści o wyrokach. I tak jest to postęp w stosunku do tam-tamów i do optycznych telegrafów – w końcu faktycznie mamy ten XXI wiek...

Mecenasa oraz skład sądu proponujemy zareklamować księżnej Yorku - ona po prostu nie wie, że bazując na polskim, czyli na nowocześniejszym (niż brytyjskie) prawodawstwie, zamiast przeżywać zgryzoty i rumieńce, powinna przejść do ataku i zniszczyć owego brytyjskiego pismaka!

Już dawniej ta sama gazeta wykonała identyczny trik w stosunku do księżnej Wessex - Sophie, zamężnej z najmłodszym synem Elżbiety II - Edwardem. I szkoda, że wówczas na Wyspach nie znano polskiego sposobu załatwiania sprawy. Oczywiście, nie znano wówczas, bo ta polska sprawa jest całkiem świeża, natomiast prawnicy księżnej Yorku powinni teraz zainteresować się opisywaną sprawą (księgowa – dziennikarz) i to z rewelacyjnego powodu - radykalna zmiana osoby winnej (wg polskich prawnych rozważań to nie księżna jest winna nieetycznego zachowania, lecz obrzydliwy wyspiarski reporter; wszak to on zrealizował nieelegancki podstęp i bez zgody czcigodnej damy opublikował owoce swej intrygi).

A wracając do polskiego dziennikarza - w maju udał się do budynku naszej Temidy i poprosił o kopie z akt. Od wielu lat nie był w tym gmachu, ale przynajmniej otrzymał informację z pierwszej ręki - wyrok właśnie się uprawomocnił. Po dwóch tygodniach otrzymał pocztą zeznania rachmistrzyni, z których wynikało, że sąd naszej III RP oparł wyrok na jej przekonaniu, że publicysta miał dodatkowe konto, z którego ją obrażał. Co prawda w aktach było także jego oświadczenie, że ma tylko jedno konto, zatem podstawa oskarżenia runęłaby jak domek z kart, ale przecież sąd nie będzie przejmować się konstytucyjną równością wszystkich obywateli - dał wiarę sympatycznej pisarce i jej prawnikowi, mając w nosie oświadczenie drugiej strony, wydano wyrok i to w imieniu RP! W ten sposób ośmieszono naszą ojczyznę, ale chyba nie po raz pierwszy, zatem kogo to obchodzi? No może Strasburg się tym bardziej przejmie, niż Warszawa...

Pikanterii sprawie dodaje fakt sfałszowania podpisu przez pisarkę w cudzym komentarzu. Ponieważ pani (wychowawczyni naszej młodzieży!) przyznała się do tego niecnego czynu, przeto sąd, w swej wspaniałomyślności, uznał to za omyłkę i skarcił dziennikarza, że nie powinien stawiać jej tego zarzutu. Sąd zapomniał jednak, że dama przyznała się dopiero parę miesięcy po sfałszowaniu i po omówieniu tego przykrego faktu przez dziennikarza. Inaczej - pismak otrzymał burę za krytykę pisarki, ponieważ nie przewidział, że ona kiedyś przyzna się do fałszerstwa... A czym kierowała się etyczna księżna rachunkowości, kiedy fałszowała podpis? Otóż ona była przekonana, że dwie rożne osoby na portalu to w istocie jedna i ta sama, zatem postanowiła samodzielnie pobawić się w sprawiedliwość i pomanipulować w danych.

Pół biedy, że to jest tylko ośmieszenie polskiego sądownictwa, wszak podczas okupacji wystarczyło wskazanie palcem (a to w złej wierze, a to w błędnym przekonaniu) i było po człowieku. Tu mamy znacznie lepszą sytuację - za jakiś czas po prostu sąd przeprosi za błędy w procedurze i wznowi sprawę mimo uprawomocnienia. W końcu większość Polaków jest za sprawiedliwością, zatem nie ulega wątpliwości, że szanowni Czytelnicy są za wznowieniem sprawy, wszak rodacy znani są ze wstrętu do linczu i z głębokiej wiary w sprawiedliwość.

Reporter tygodnika "News of the World" podał się za bogatego biznesmena, skontaktował się z księżną i sfilmował ją. I weźmie kasę za zdemaskowanie nieznanego jej oblicza. Jego polski odpowiednik podał się za zbieracza ciekawych informacji i przestrzegł użytkowników, że zbiera bulwersujące wieści, ale towarzystwo (w tym księgowa) zbagatelizowała ostrzeżenie. No więc kiedy księżna naszej księgowości zamieściła pikantne żarciki, kiedy obśmiała przysięgę studencką, kiedy wysłała uśmieszki (niczym średniowieczna dama) w kierunku współczesnego rycerza po studiach, który niecenzuralnie odezwał się do dziennikarza, tenże zaczął sprawy opisywać w mediach. A kiedy dowiedział się, że jest to wykładowczyni na uczelni (potem okazało się, że o doktoranckich aspiracjach, która planuje wydanie paru książek), to opisał jej mało wychowawcze działania.

Niestety, polski sąd nie wykazał zrozumienia dla naszego reportera. Ciekawe, czy nasi sędziowie nie czytają światowych niusów w rodzaju tego o księżnej Yorku? Czy to nie hipokryzja w wydaniu polskiej Temidy? Polski sędzia do porannej kawy czyta o podsłuchach założonych znanym obywatelom (choćby owej damie z Wysp), pośmieje* się z głupoty ludzi trzepiących ozorami na lewo i prawo bez zachowania ostrożności charakterystycznej ludziom z wyższych sfer, idzie do pracy, zakłada czarny uniform z Orłem na łańcuchu i wydaje wyrok skazujący w podobnej sprawie, tyle że krajowej, mniej znanej, ale bez podsłuchów. I to nie jest hipokryzja? No to co nią jest?

Na krótkim filmie zamieszczonym na portalu "NoW" 50-letnia księżna Yorku mówi reporterowi (przekonana, że ma do czynienia z biznesmenem): "500 tys. jeśli możesz sobie pozwolić na tę sumę, dla mnie w zamian za otwarcie drzwi". Zapytana, czy pod pojęciem "otwartych drzwi" ma na myśli księcia Yorku, księżna potwierdza, po czym przyjmuje zaliczkę w wys. 40 tys. dolarów i udziela instrukcji w sprawie przelewu pozostałej sumy na jej prywatne konto. Sfilmowano ją ze stertą pieniędzy na stole.

W długich cytatach zamieszczonych w internecie, polska księżna rachunkowości (w podobnym wieku) udziela się towarzysko na forum najdowcipniejszego z wątków (taką ma nazwę), pisząc swawolne dowcipy pośród wulgarnych, popełnia przy okazji wiele przewin opisanych wcześniej. No i chce 20 tysięcy złotych, a to jednak znacznie mniejsza kwota od sfilmowanej. Cytaty nazywa manipulacjami i przekręceniami. Czy księżna Yorku skorzysta z jakże mądrych podpowiedzi naszej księgowej? Może przetłumaczymy ten artykuł na język angielski, zarekomendujemy polskiego mecenasa i wyślemy do Wielkiej Brytanii (zarówno do księżnej, jak i do tamtejszej prasy)? No i zaproponujmy identyczny skład sędziowski - niech nasi prawnicy pojadą na Wyspy. Z pewnością reporter otrzyma wyrok skazujący -przeprosiny we wszystkich mediach, które podały informację o etyce wyższych sfer oraz odpowiednie finansowe zadośćuczynienie, czyli dokładnie wyrok skopiowany z polskiego orzecznictwa AD 2009.

PS Pewna opiekunka pacholąt, powiedzmy portalu NaszŻłobek, nagrała oryginalny sposób traktowania podopiecznych przez salową (kolejna afera schyłku maja 2010). Rodzice twierdzą, że nigdy nie mieli tej pani nic do zarzucenia i podobało się im jej podejście do dzieci. Zatem o salowej i o pisarce nikt nigdy nie powiedziałby złego słowa, gdyby nie ujawnione nagrania wyczynów pierwszej oraz cytaty drugiej. Ciekawe, dlaczego media potępiają księżną Yorku i salową, natomiast sąd opowiedział się po stronie pisarki? Cóż ma takiego nasza intelektualistka, a czego nie mają tamte panie?

* - jeśli jednak sędzia nie śmieje się z księżnej Yorku i uważa, że to brytyjski dziennikarz powinien ponieść karę, to niniejszym przepraszam sędziego za zarzut hipokryzji; a jeśli ponadto publicznie się wypowie w tej kwestii, to wielki szacun dla polskiego sędziego, który wprawdzie nie orientuje się w światowych trendach o czym (nie) można pisać w mediach, ale przynajmniej jest konsekwentny